Nie tylko bezpieczeństwo. Czarne łabędzie prezydenckiej kampanii [OPINIA]
Wygodny zawsze temat bezpieczeństwa Polski zdominować ma rym i rytm rozpoczynającej się prezydenckiej kampanii. Stałym jednak fragmentem gry o władzę bywa także splot zdarzeń zrazu nieoczekiwanych i nieoczywistych. Warto więc zastanowić się z której strony, nad ubite pole nadchodzącej kampanii, nadlecieć mogą owe, jak ujmują to ekonomiści, czarne łabędzie - pisze dla WP prof. Sławomir Sowiński.
17.11.2024 10:08
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Kierunek pierwszy to zapewne gospodarka, a mówiąc nieco precyzyjniej: pogarszające się nastroje ekonomiczne w polskich gospodarstwach domowych. O tym, że może być to sprawa politycznie kluczowa przekonały nas wybory prezydenckie w USA, w których kwestia braku satysfakcji ekonomicznej amerykańskich rodzin zmiotła właściwie wszystkie inne, dając Donaldowi Trumpowi i republikanom imponujący sukces. O tym, że może być ona aktualna i u nas przekonują przytaczane właśnie przez media różne dane czy raporty GUS.
Pesymizm na zagrodzie
I nie chodzi tu tylko – o niepokojący skądinąd – zaplanowany na przyszły rok gigantyczny deficyt budżetowy, czy hamujący ostro w trzecim kwartale roku 2024 wzrost PKB. W kampanii prezydenckiej o wiele istotniejsze politycznie mogą okazać się czynniki bardziej subiektywne, a więc rosnąca wyraźnie inflacja konsumencka (5 proc. r/r), wzrost cen energii (ok. 10 proc. r/r), a przede wszystkim znaczne pogorszenie się naszych nastrojów konsumenckich i spadek sprzedaży detalicznej (we wrześniu aż o 3 proc. r/r.).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niezależnie od złożonych przyczyn tego stanu rzeczy, o który trudno obwiniać jedynie obóz "Koalicji 15 października", jego skutki, a zwłaszcza ów ekonomiczny pesymizm polskich rodzin, stać się mogą jednym z ważniejszych dla wyborców tematem startującej kampanii. I wbrew intencjom rządzących, ów wyborczy wyścig okazać się może także plebiscytem na temat efektów ich polityki gospodarczej.
A pytanie z kampanii Donalda Trumpa: "kiedy wam się żyło lepiej", które kandydat PiS na prezydenta kierował będzie zapewne do polskich rodzin, seniorów, czy mieszkańców mniejszych miejscowości, może okazać się dla kandydata rządzącej Koalicji bardzo kłopotliwe.
Koniec snu o wielkiej Polsce
Wiążące się z tym dla rządzących niebezpieczeństwo drugie, to sprawa zredukowanego dziś wyraźnie modernizacyjnego marzenia o polskiej potędze, jakie - nie tylko u swych wyborców - rozbudziło PiS po roku 2015.
I znów nie chodzi tu o złożoną zapewne obiektywną ocenę faktów, czy wiarygodność wielkich modernizacyjnych opowieści, które niczym perskie sukno, rozpościerał przed wyborcami rząd PiS. Z punktu widzenia nadchodzącej kampanii rzecz bardziej w politycznym nastroju i politycznej agendzie, które zmieniły się wyraźnie pod rządami obecnej koalicji.
My popełnialiśmy błędy, ale rozmawialiśmy z wami o chlebie i przyszłości, oni zaś pławią się ciągle w igrzyskach, przeszłości i chęci odwetu – powtarzał będzie zapewne w swej kampanii kandydat PiS. I choć mantra taka nie trafi zapewne do wiernych wyborców KO, oczekujących ciągle dalszych rozliczeń, to już niemała grupa wyborców aspiracyjnych, głosujących w roku 2023 na Trzecią Drogę, Konfederację czy Lewicę, będzie musiała się z nią skonfrontować, odpowiadając sobie na pytanie, czy oddanie pełni władzy w ręce Platformy służyć będzie budowaniu nowoczesnego państwa.
A ci właśnie wyborcy i ich wątpliwości, zwłaszcza w II turze, okażą się zapewne rozstrzygającym ją języczkiem u wagi.
Kłótnia w rodzinie
Kierunek trzeci, z którego nadciągnąć mogą nad rozpędzającą się kampanię solidne turbulencje, to emocjonalna i niekontrolowana kłótnia w politycznej rodzinie rządzącej Koalicji.
Już teraz poznajemy jej przedsmak, gdy przyjazna z pozoru i wewnątrzpartyjna rywalizacja Rafała Trzaskowskiego i Radosława Sikorskiego o nominację KO, doprowadziła do absurdalnych - ale rozpalających emocje – publicznych dywagacji na temat pochodzenia żony jednego z nich.
Prawdziwie nieobliczalna w skutkach polityczna kłótnia różnych kandydatów rządzącej koalicji z całą mocą może jednak dopiero się objawić. Wchodzący bowiem właśnie do wyborczego wyścigu Szymon Hołownia, by choć trochę uwiarygodnić swą opowieść o prezydenturze politycznej niezależności i nawiązać do swego sukcesu z roku 2020, będzie musiał zapewne ostentacyjnie pogrymasić nad obecnym biegiem politycznych spraw, widowiskowo porozpychać się miedzy koalicjantami, uderzyć ręką w nie jeden polityczny stół, a może nawet trzasnąć tymi lub innymi politycznymi drzwiami. Mówiąc krótko, bez napięcia wywołanego – także wewnątrz koalicji – nie ma on wielkich szans na nową polityczną energię.
Dla doświadczonych polityków te reguły wyborczego spektaklu to sprawa dość oczywista i nie będą oni zapewne do figur kampanijnych Szymona Hołowni przywiązywać większego znaczenia. Inaczej jednak z wyborcami, którzy wyborczy spektakl traktują czasem znacznie bardziej na serio niż sami jego zawodowi aktorzy.
Jeśli więc dojdzie między kandydatami koalicji do zbyt mocnych – nawet jeśli tylko pozorowanych – politycznych sztychów, uderzeń czy ran, to wywołane nimi wśród wyborców realne emocje czy urazy zamknąć mogą w drugiej turze części z nich drogę do głosowania na wspólnego kandydata.
A to wszak warunek konieczny wyborczego sukcesu.
To nie ja, to koledzy
Podobnych, mniej lub bardziej przewidywalnych kłopotów, które skomplikować mogą znacznie kampanię prezydencką obecnej koalicji, wskazać można więcej. Należy do nich choćby stan służby zdrowia. Choć nie ma rzecz jasna pewności, czy owe czarne łabędzie z mocnym trzepotem skrzydeł rzeczywiście nadlecą.
Gdyby jednak tak się stało, kluczową umiejętnością – której nie widać, jak na razie, u potencjalnych kandydatów PO – będzie wiarygodne zdystansowanie się od błędów rządzącej dziś partii i w miarę przekonująca opowieść: to nie ja, to koledzy. A tym samym wiarygodna obietnica, prezydenckiej korekty i zmiany.
O tym, jak jest to kluczowe przekonała się Kamala Harris, przegrywając wybory w USA także dlatego, że nie chciała, lub nie potrafiła, zdystansować się wobec błędów demokratów i Joe Bidena.
Dla Wirtualnej Polski Sławomir Sowiński, Instytut Nauk o Polityce i Administracji UKSW