"Nie nadążamy za prezesem". Jarosław Kaczyński chce ratować kampanię
Jarosław Kaczyński zdecydował - żeby sprowadzić kampanię na właściwe tory, musi osobiście się w nią zaangażować. I jak wynika z informacji Wirtualnej Polski, stąd kontrolowane przecieki o powrocie prezesa PiS do rządu i nowy-stary pomysł na antyimigranckie emocje.
Prezes PiS zaskoczył swoich polityków. Ci z przekonaniem chwalą najnowszą kampanijną propozycję zorganizowania referendum ws. relokacji migrantów. To - oficjalnie - odpowiedź na propozycję Unii Europejskiej, by przymusowo osiedlić w poszczególnych krajach migrantów zgodnie z narzuconym parytetem.
Ale jednocześnie to doskonały z punktu widzenia PiS pomysł, by zagrzać do boju prawicowy elektorat i wywołać w nim niespotykaną od wyborów w 2019 roku mobilizację. O tych powodach prezes PiS już głośno nie mówił. W kuluarach mówią o tym za to sami politycy PiS.
Jak mobilizować? Jak wynika z informacji Wirtualnej Polski, prezes PiS chciałby zorganizować referendum ws. migrantów w dniu wyborów parlamentarnych. Taka decyzja - by oba głosowania przeprowadzić w tym samym dniu - zapadła na najwyższych szczeblach przy Nowogrodzkiej. Czyli w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To wszystko przygotowanie pod partyjną imprezę w Łodzi. 24 czerwca PiS chce ściągnąć tam 10 tys. osób. Jak wynika z informacji Wirtualnej Polski, posłowie PiS już dostają informacje, by mobilizować partyjny aktyw i organizować transport.
Czy decyzja w sprawie terminu referendum jest ostateczna? Nie. Centrala PiS będzie sondować polityczne reakcje, a także planuje dopiero zbadać odbiór takiego pomysłu u opinii publicznej.
Spryt Kaczyńskiego i zdziwienie posłów
Ścisłe kierownictwo partii liczy na to, że przeprowadzając referendum w dniu wyborów - w tak polaryzującym temacie, jak stosunek do migrantów, a jednocześnie tak mocno działającym na emocje prawicy - uda się przyciągnąć do urn nawet tych, którzy na PiS głosować nie zamierzali. No i oczywiście - jak ujął to jeden z rozmówców - "zepchnąć do narożnika Donalda Tuska, który czapkował Merklowej i popierał otwarcie Unii na migrantów".
Wystarczy, by stosunek części wyborców do migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu był tożsamy z linią partyjną formacji rządzącej. A wtedy może ci wyborcy zdecydują się na głosowanie również na listy Zjednoczonej Prawicy. W ten sposób - jak słyszymy - PiS chce zyskać nawet milion dodatkowych głosów.
- To nie jest tak, że przeciwko przymusowym relokacjom migrantów są tylko wyborcy PiS i Konfederacji. Na dyktat Unii w tej sprawie nie zgadza się grubo ponad połowa społeczeństwa - zwrócił nam uwagę jeden z bywalców partyjnej centrali.
W jego słowach można dostrzec zaszytą intencję PiS. To - mówiąc językiem kampanijnym - skumulowanie frekwencji na podstawie negatywnej emocji. Na to właśnie liczy formacja rządząca. Celem jest także przykrycie strajków kobiet i niewygodny dla PiS powrót tematu prawa aborcyjnego.
Przekaz PiS na stół wyłożył sam Jarosław Kaczyński podczas wczorajszego nieoczekiwanego wystąpienia w Sejmie. Mówił w nim, że Polska jest skrajnie niesprawiedliwie traktowana przez UE, bo unijne instytucje każą nam pod groźbą finansowych restrykcji przyjmować uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu. A jednocześnie - wedle przekazu PiS - Komisja Europejska ociąga się z przekazywaniem wsparcia finansowego za przyjęcie przez nasz kraj milionów uchodźców wojennych z Ukrainy.
Jak mówi nam jeden z polityków PiS zaangażowanych w kampanię, "to jednocześnie skuteczna, ale i do bólu prawdziwa narracja".
- Polacy widzą to, jak wybiórczo, by nie powiedzieć skandalicznie, działa w tych sprawach Komisja Europejska. Dlatego postanowiliśmy Polakom oddać głos. Niech sami dadzą władzy mandat do podejmowania określonych decyzji - przekonuje nas bliski współpracownik Kaczyńskiego.
Działacze przestają nadążać
Nasz rozmówca mówi: "postanowiliśmy", ale to określenie na wyrost. O pomyśle Kaczyńskiego wiedziało raptem kilka osób - wynika z informacji WP. Dlatego jego sejmowe wystąpienie o referendum ws. migrantów wywołało spore poruszenie wśród siedzących na sali plenarnej Sejmu parlamentarzystów.
Zaskoczenie jednak nie oznacza niezadowolenia. Przeciwnie. Od dwóch posłów usłyszeliśmy, że to pierwszy "tak dobry" i "zdecydowany ruch polityczny PiS" od dłuższego czasu.
- To jest klasyczne przejmowanie agendy i wyjście do przodu z tematem, który jest bliski szerszemu elektoratowi. A jednocześnie tak tożsamy z naszymi ideami. Moim zdaniem ten, kto na to wpadł, miał niezłego nosa - stwierdził w rozmowie z WP polityk PiS. I przypomniał, że podobny "gambit" zastosował w 2016 Viktor Orban na Węgrzech.
Z kolei inny z naszych rozmówców nie krył szczerości: - Muszę przyznać, że przestałem nadążać za prezesem.
Politykowi PiS chodziło o to, że po wielu tygodniach mocno ograniczonej działalności publicznej Jarosława Kaczyńskiego, ten tydzień jest przez niego niemal zdominowany. Z Nowogrodzkiej wyciekły do mediów kontrolowane (i nie bez wiedzy prezesa) przecieki dotyczące ewentualnego powrotu do rządu na stanowisko wicepremiera (w kuluarach krążą żarty, że zostanie on wicepremierem "do spraw polityki migracyjnej").
Te nieoficjalne informacje (jako pierwszy podał je portal gazeta.pl) wpłynęły na dyskusję w mediach, ale tylko na chwilę.
Można powiedzieć wprost, że pomysł powrotu Kaczyńskiego do rządu nie wzbudził wielkiego entuzjazmu w partyjnych szeregach. A na pewno nie u wszystkich. - Nawet jeśli prezes wróci, to co to zmieni? Usprawni działanie rządu? Centrala będzie bardziej kreatywna? No nie. Po dwóch dniach każdy zapomni o tym, że został wicepremierem - twierdzi jeden z rozmówców. Przypomina, że w ubiegłym roku Kaczyński z rządu odszedł, by przygotować partię na wybory. Z tego punktu widzenia jego powrót byłby zatem mało logiczny.
Inny przyznaje: - To jest klasyczny prezes: zewrzeć szeregi, pokazać, że partia się o niego dopomina, postraszyć co poniektórych. Ale to wszystko. Ja generalnie nie mam nic przeciwko, żeby wracał, ale zastanawiam się: jaki miałby być motyw? Ostatnio to była wielka ustawa obronna. A teraz? Wicepremier od kampanii? Nie rozumiem tego. Ale może prezes jakoś wszystkich do tego "genialnego" planu przekona.
Złośliwi z kręgów PiS przypominają, że pomysł zorganizowania referendum ws. JOW-ów był ostatnią deską ratunku w przegranej kampanii Bronisława Komorowskiego w 2015 r. Dziś rzecz jasna kontekst jest inny, ale porównania nasuwają się same.
No i trzeba nadmienić, że zapowiedziane przez liderów PiS referendum nie będzie miało żadnego wpływu na unijne decyzje dotyczące relokacji oraz kar za jej odmowę. Cel tego ruchu jest zatem wyłącznie polityczny i determinowany kampanią.
Zespół musi się obudzić
W nieoficjalnych rozmowach ludzie z PiS nie ukrywają, że wyczekują planowanej na 24 czerwca konwencji w Łodzi. To - jak usłyszeliśmy - może być jedna z największych tego typu imprez PiS w historii.
Nasi rozmówcy od kilku dni relacjonują nam, że do wszystkich regionów spłynęły wytyczne co do organizacji autokarów dla partyjnych działaczy i ich rodzin. Niektórzy spodziewają się nawet 10 tysięcy osób. - Ma być ogień - rzucił krótko człowiek, który będzie współodpowiadał za organizację wydarzenia. Szczegółów zdradzić nie chciał.
To wyczekiwanie wynika z kilku rzeczy. Przede wszystkim z poczucia marazmu, w jakim znaleźli się politycy PiS w ostatnim czasie. - Część partii faktycznie miała poczucie, że buksujemy, że coś się zacięło. Chwilowo daliśmy sobie przejąć agendę konkurencji. Musimy z tego wyjść. No i zamknąć te głupie spory, które wyłażą na zewnątrz - przyznaje jeden z naszych rozmówców.
Chodzi o napięcia, jakie wytworzyły się ostatnio między różnymi ośrodkami władzy (które przewidywaliśmy już w grudniu ub. roku). Członkowie sztabu, politycy Zjednoczonej Prawicy, przedstawiciele kancelarii premiera i kilku innych ministerstw, a także ludzie zachowujący wpływy w obozie władzy (choć dziś formalnie będący poza polityką), spierają się publicznie, albo "spinując" dziennikarzy - o to, jak prowadzić kampanię, oraz kto jest za co winny i odpowiedzialny. - Wrażenie jest fatalne, a cała sytuacja budzi niesmak u samego prezesa - twierdzi jeden z naszych rozmówców.
Stąd próba "ucieczki do przodu": zwołanie mobilizującego posiedzenia klubu parlamentarnego PiS (o kulisach pisaliśmy TUTAJ), zebranie Prezydium Komitetu Politycznego partii, spekulacje wicepremierze Kaczyńskim, a także pomysł przeprowadzenia referendum ws. migrantów i ofensywa z konwencją w Łodzi.
Niewykluczone, że dojdzie do zmian personalnych - w rządzie lub sztabie. Może też chodzić o poszerzenie grona sztabowców. Niektórzy działacze cytują wpis szefa kampanii PiS Tomasza Poręby, który napisał na Twitterze: "Zespół, czy to się komuś podoba, czy nie, musi na przyszły sezon zostać zbudowany zupełnie na nowo. Mieć kotwice, ale obudzić się. Iść do przodu. Z nowymi charakterami, emocjami, ambicjami i wyzwaniami. I tak będzie. Dlaczego? Bo inaczej będziemy grać tylko o utrzymanie". Wpis polityka odnosił się oficjalnie do piłki nożnej i zespołu Stal Mielec, ale wielu dostrzegło w nim polityczne, drugie dno.
Tak właśnie PiS zamierza wejść w okres wakacyjny: z nową energią, a być może i z nowymi twarzami. - Jeśli teraz nie przełamiemy złej aury, to potem będzie coraz trudniej - przyznaje polityk PiS.
Jednocześnie działacze są świadomi jednego: wszystko rozstrzygnie się we wrześniu i październiku, tuż przed wyborami. Dziś nikt przytomny PiS-u skreślać nie powinien. Nawet jeśli partia pierwszy raz od dawna znalazła się w defensywie.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl