"Nie ma na to recepty”. O samobójstwach wciąż woli się milczeć

Koledzy drwili z Kacpra. Naśmiewali się, że jest gejem. Miał tylko 14 lat. Nie wytrzymał. Takich samobójstw jest coraz więcej. - Ludzie mają to gdzieś. Przez chwilę jest głośno, afera, a potem i tak nikt nie wyciąga wniosków – mówi dr Włodzimierz A. Brodniak, który zawodowo zajmuje się problemem samobójstw.

"Nie ma na to recepty”. O samobójstwach wciąż woli się milczeć
Źródło zdjęć: © Facebook.com
Karolina Rogaska

20.09.2017 | aktual.: 12.06.2018 14:26

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Kacper (podobnie jak wcześniej Dominik z Bieżunia), musiał się mierzyć z homofobicznymi docinkami i uwagami swoich rówieśników.

- Zdarzało się, że gdy spotykał niektórych po lekcjach, to musiał przed nimi uciekać. Bał się ich. Mówił nawet, że targnie się na życie - mówiła mama Kacpra w reportażu Nowa TV. Zdecydowała się przenieść go do gimnazjum w innej miejscowości. Niestety, nastolatek i tam spotkał się z atakami z powodu swojej orientacji seksualnej. Po trzech dniach nowego roku szkolnego odebrał sobie życie.

Dzieci i młodzież zabijają się coraz częściej. W ciągu kilkunastu lat liczba samobójstw wśród młodzieży w wieku 15-19 lat znacznie wzrosła. Do niedawna około 16 proc. wszystkich zgonów w tym wieku stanowiły samobójstwa. Obecnie to niemal 26 proc.

Pojawia się pytanie: czemu ludzie nie reagują, gdy jeszcze nie jest za późno?

O samobójstwach się milczy

Według Włodzimierza Brodniaka, socjologa medycyny i członka zarządu Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego, gdyby ktoś z otoczenia wykazał zainteresowanie, udałoby się uratować 80 proc. samobójców.

- To nie jest tak, jak z grypą, że mamy jakiegoś wirusa, którego trzeba unieszkodliwić. Przyczyn śmierci może być nawet kilkaset - tłumaczy Brodniak. A jeżeli miałby podać jakąś globalną przyczyną, która oddziałuje na wzrost liczby samobójstw? - Załamanie więzi społecznych. Wiele ze znajomości ogranicza się do rzeczywistości wirtualnej. Nie ma bliskości, kogoś, z kim można porozmawiać. Kogoś, kto byłby ciepło nastawiony, życzliwy, kto może zaobserwować, że coś jest nie tak - mówi.

- Można mieć 5 tysięcy znajomych na Facebooku i być cholernie samotnym. Tworzy się "model zastępczy" więzi. Owszem, są tam fora, na których można dostać wsparcie. Można rozmawiać ze znajomymi. Ale to ciągle dość przypadkowe kontakty, które nie zastąpią jednej- dwóch bliskich zaufanych osób - wyjaśnia ekspert.

Nikt nie wyciąga wniosków

W przypadku Kacpra próbowała interweniować jego mama. Nie wygląda na to, by otrzymała wsparcie z zewnątrz. - Rodzice są często zagubieni, zapracowani. Rolę "obserwatora" powinien więc przyjąć na siebie psycholog szkolny albo pedagog - mówi Brodniak. - Ale w w szkołach w małych miejscowościach i na wsiach często ich po prostu nie ma. Albo są na pół etatu i muszą sami ogarnąć wszystkich uczniów.

Z szacunków Ministerstwa Edukacji wynika, że na 1 psychologa przypada około 930 uczniów. W dużych miastach sytuacja jest nieco lepsza, ale nie różni się diametralnie. - Niby jest więcej "rąk do pracy", ale czy świadomość jest większa? Nie sądzę, bo o samobójstwach się nie mówi, to większe tabu niż sama choroba psychiczna. Powiem więcej: ludzie mają to gdzieś. Przez chwilę jest głośno, afera, a potem i tak nikt nie wyciąga wniosków - stwierdza socjolog. Opowiada historię jednego z liceów.

- Nastolatek skoczył z okna z 10. piętra. Był szykanowany przez nauczyciela. Zostałem poproszony do szkoły, by poprowadzić wykład uświadamiający, nauczyć jak rozpoznawać objawy depresji, jak reagować. Dyrektorka ustawiła mi spotkanie z gronem pedagogicznym późnym popołudniem, chociaż nalegałem, by to zrobić wcześniej, jak wszyscy nauczyciele są w szkole. Spotkanie miało potrwać około godziny-dwóch, ale uczestnicy zaczęli opuszczać salę po 15-20 minutach. Bo mają swoje sprawy, bo dziecko czeka na obiad. Ja to z jednej strony rozumiem, ale z drugiej chwilę wcześniej zabił się ich uczeń. Wyskoczył z budynku, który znajdował się na drodze do szkoły! - oburza się Brodniak.

"Chłopaki nie płaczą"

Liczba samobójstw jeszcze rośnie po 20 roku życia. Jak przytacza Brodniak, większość samobójców między 20-29 rokiem życia stanowią mężczyźni (jest ich nawet około 6 tys. rocznie). Wchodzą w dorosłość z wysokimi wymaganiami społecznymi, naciskiem na osiągnięcie sukcesu. - Rzeczywistość często ich przytłacza. Nie rozmawiają z nikim o swoich problemach, bo mają kulturowo narzucone, że przecież "chłopaki nie płaczą" - wyjaśnia Brodniak.

- Trzeba w ogóle więcej mówić o samobójstwach. A nie uświadamiać tylko, gdy wydarzy się coś naprawdę przerażającego, żeby nie użyć słowa „spektakularnego”. Gdybym ja się zabił też by pani napisała o tym tekst? – pyta socjolog. I, nie czekając na odpowiedź, mówi: - Nie chodzi o to, żeby epatować śmiercią. Nie ma też jakiejś recepty na samobójstwa. Ale jeśli widzimy, że osoba z naszego otoczenia zachowuje się inaczej, jest smutna albo zdarza się jej rzucić, że "dłużej nie wytrzyma" to trzeba reagować. A nie wiecznie odwracać wzrok, bo jest nam nieswojo z czyimś złym stanem. Jesteś rodzicem? Biegnij do poradni psychologicznej. Nauczycielem? Rozmawiaj z dzieckiem, poinformuj jego rodziców.

Rośnie homofobia

W przypadku Kacpra - tak, jak wcześniej Dominika z Bieżunia czy Ani z Kiełpina (koledzy ją upokorzyli, upozorowali stosunek seksualny) - dochodzi wątek nieodpowiedniego zachowania rówieśników. Agresji z podtekstem seksualnym bądź homofobicznym. Kampania Przeciw Homofobii przeprowadziła badania i w 2011 roku przygotowała raport, z którego wynika, że aż 63 proc. homoseksualnych nastolatków myślało o samobójstwie. Prześladowanie w szkole dotyczyło 1/3 przypadków. Często dotyczyło chłopców, którzy nie odpowiadają społecznemu stereotypowi "samca alfa".

Kiedy kilkanaście miesięcy temu, na sznurówkach powiesił się Dominik z Bieżunia, na portalach społecznościowych pojawiły się komentarze pt.: "Dobrze, że zdechł", "Szkoda, bo nie ma kogo gnębić". To pokazuje, z jakim poziomem nienawiści muszą się mierzyć osoby w jakikolwiek sposób inne od narzucanej przez społeczeństwo "normy".

Nastolatkowie, których osobowość nie jest jeszcze ukształtowana, są szczególnie wrażliwi na naciski otoczenia. Sprawą samobójstw dzieci i dyskryminacją ze względu na orientację powinno się zająć systemowo Ministerstwo Edukacji Narodowej, bądź kuratorium oświaty.
Tymczasem minister Anna Zalewska zdecydowała, żeby z rozporządzenia o zadaniach szkoły, usunąć zapis o edukacji dyskryminacyjnej. Zmiana dotknęła też przedszkola i szkoły specjalne.

Wysłałam pytania do MEN i kuratorium oświaty w Łodzi (pod nie podlegają szkoły, do których uczęszczał Kacper) – chciałam się dowiedzieć, jakie kroki zamierzają podjąć, czy zostaną wdrożone działania mające na celu budować świadomość nastolatków i kształtować postawy antydyskryminacyjne? Czy w szkołach, do których uczęszczał chłopiec zostanie przeprowadzona kontrola?

Ministerstwo odpowiedziało, że "Minister Edukacji Narodowej mając na celu troskę o zdrowie psychiczne dzieci i młodzieży wydał rozporządzenie z dnia 9 sierpnia 2017 roku w sprawie zasad organizacji i udzielania pomocy psychologiczno-pedagogicznej w publicznych przedszkolach, szkołach i placówkach. Celem powyższego aktu jest uregulowanie sposobu udzielania i organizacji pomocy psychologiczno-pedagogicznej. Regulacja powstała by zapewnić odpowiednią i powszechną dostępność do pomocy pedagogiczno-psychologicznej. Mając powyższe na uwadze katalog osób inicjujących udzielanie pomoc został poszerzony, a także zwiększona została różnorodność form udzielania tej pomocy".

Dodatkowo "w ramach programu rządowego Bezpieczna+ prowadzone są całościowe badania dotyczące funkcjonowania systemu oddziaływań profilaktycznych w Polsce. Wyniki badań pozwolą na stworzenie uporządkowanego obrazu potrzeb profilaktycznych w środowiskach dzieci i młodzieży na różnych etapach życia i na poziomach edukacji".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
śmierćsamobójstwotragedia
Komentarze (47)