PublicystykaNiby banalny wypadek Beaty Szydło, ale uderza prosto w serce PiS

Niby banalny wypadek Beaty Szydło, ale uderza prosto w serce PiS

Banalny wypadek samochodowy z udziałem premier Beaty Szydło dostarcza opozycji skutecznej amunicji. Platforma Obywatelska i Nowoczesna eksploatują więc kraksę, uderzając w dwa filary, na których PiS miało budować nowe państwo: skuteczność i sprawiedliwość.

Niby banalny wypadek Beaty Szydło, ale uderza prosto w serce PiS
Źródło zdjęć: © PAP | Jacek Bednarczyk
Jacek Gądek

17.02.2017 | aktual.: 17.02.2017 15:11

Patrząc wstecz widać wyraźnie, że znów było o krok od tragedii. Wcześniej pędząca limuzyna prezydenta Andrzeja Dudy wpadła z dużą prędkością do rowu, bo pękła wysłużona opona. Z kolei kolumna Żandarmerii Wojskowej z ministrem Antonim Macierewiczem w środku spowodowała karambol. Słowem: służby państwa nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa nawet własnym przywódcom - z powodu niedofinansowania i presji polityków. Fakty świadczą tu na niekorzyść ekipy PiS.

W wypadku Beaty Szydło dochodzi dodatkowy składnik, bardziej emocjonalny: państwo stanęło naprzeciw 21-letniego chłopaka z okręgu Beaty Szydło. Przekaz PiS od początku był prosty: winy jest kierowca Seicento. A jest on przecież modelowym przykładem wyborcy PiS: młody, z prowincji, niezamożny.

Trudno się więc dziwić, że opozycja bierze go w obronę, eksploatując politycznie wypadek samochodowy. Nieprzypadkowo Grzegorz Schetyna i Borys Budka codziennie organizują konferencje prasowe i bronią Sebastiana K. Nieprzypadkowo też dzięki ich kontaktom zapewniono mu jednego z najlepszych krakowskich adwokatów w sprawach karnych - mec. Władysława Pocieja, prywatnie krewnego senatora PO Aleksandra Pocieja.

Obserwując zaangażowanie opozycji w obronę młodego kierowcy nie sposób jednak nie wypominać ekipie PO, że przed 2015 r. też nie brakowało wypadków z udziałem BOR-u, ale - to też prawda - ich kaliber był dużo mniejszy. Przykład najtragiczniejszy jest jednak druzgocący: za rządów PO doszło do zupełnego rozkładu 36. specpułku lotnictwa, który służył VIP-om, co jest ważną przyczyną katastrofy smoleńskiej.

Bądźmy tu zarazem szczerzy: to, co było przed wyborami 2015 r., jest już prehistorią. Powtarzanie jak mantry, że PO czy Bronisław Komorowski są czemuś winni, to marne alibi dla dzisiejszego braku skuteczności i nieudolności, a już w żadnym wypadku nie usprawiedliwia deficytu pokory w szeregach PiS. Jak to często bywa - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia: w tym konkretnym przypadku od tego, kto siedzi na tylnej kanapie czarnej limuzyny.

Bić w obóz władzy mniej lub bardziej totalnie i go podkopywać to wilcze prawo opozycji i skwapliwie PO na spółkę z Nowoczesną z niego korzysta. 21-latek z Oświęcimia jest tu tylko pionkiem, któremu opozycja w swojej grze jednak realnie pomaga. Bo na adwokata z górnej półki kierowcy Seicento nie byłoby przecież stać. Im bardziej przygniata go aparat państwa, tym większa się musi rodzić społeczna emocja sympatii z nim. Nawet jeśli zostałby w świetle prawa i bez wątpliwości uznany sprawcą wypadku.

I to właśnie te dwa aspekty to świetna amunicja dla opozycji, która każdego dnia stara się przekonać. Do czego? Po pierwsze: skoro pod rządami PiS dochodzi do klejnych incydentów z udziałem VIP-ów, to państwo jest "z dykty", a PiS miało z nim skończyć. I po drugie: skoro aparat państwa i partii rządzącej tak stara się dowieść winy młodego kierowcy, to w kolizji z PiS każdy może liczyć na opozycję. Do czasu aż zostanie ona obozem władzy.

Zobacz także
Komentarze (0)