Nalot na prostytutki za Odrą. Ale wcale nie z powodu moralności
Kilkadziesiąt osób postawionych pod ścianą i kary dla prostytutek za brak ewidencji klientów - to efekt nalotu policji na dom publiczny w Niemczech. Właścicielka przybytku jest oburzona.
Setki policjantów pojawiły się w piątek w dzielnicy czerwonych latarni we Frankfurcie nad Menem. Mundurowi przeprowadzili nalot na dom uciech "Sex-Inn", po czym ustawili pod ścianą 41 podejrzanych.
Wielu z nich to dilerzy i inni drobni przestępcy, znani policji, ale było także kilka nowych twarzy. Przy 27 stopniach Celsjusza mieli na sobie grube zimowe kurtki. W kieszeniach: haszysz, amfetamina, marihuana, crack, kokaina. Policja sprawdziła każdą osobę, wytypowała największych przestępców i ich zabrała - relacjonuje "Bild".
Prostytutki chciały przechytrzyć skarbówkę
Zatrzymania dilerów to efekt uboczny. Policyjna akcja ukierunkowana była bowiem na prostytutki, które nie prowadziły ewidencji klientów, żeby nie odprowadzać podatku. Te, które próbowały oszukać urząd, zostały ukarane mandatem w wysokości 55 euro (około 245 zł).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- W moim lokalu było siedem kobiet. Powinny prowadzić rachunki: Klient 1 - seks, 30 euro - mówi właścicielka lokalu, Nadine Maletzki. - Nigdy nie widziałam tylu funkcjonariuszy policji. Powinni przychodzić, gdy dochodzi do ataków i przemocy ze strony klientów lub mężczyzn, którzy włamują się do lokalu - dodaje oburzona kobieta.
Szefostwo domu publicznego powinno każdego dnia pobierać od prostytutek zaliczkę na podatek w wysokości 15 euro (około 67 zł) na rzecz urzędu skarbowego. W rozmowie z "Bildem" właścicielka przybytku żali się, że spełnianie wymogów biurokratycznych było dla nich ogromnym wysiłkiem: - Już tego nie robię, to było dobrowolne. Denerwowało mnie, że to my mieliśmy zbierać podatki, podczas gdy nie podjęto żadnych działań przeciwko nielegalnym prostytutkom ulicznym, które w ogóle nie płacą - podkreśla.
Źródło: Bild