"Najefektywniejszymi 'robotami' byli żołnierze"
"A żołnierze, którzy pracowali na dachu reaktora? W sumie do usuwania skutków awarii rzucono dwieście dziesięć jednostek, około trzystu czterdziestu tysięcy wojskowych. W największe piekło wpadli ci, którzy oczyszczali dach...
Wydawano im ołowiane fartuchy, ale nie byli zasłonięci od dołu. Mieli zwykłe buty ze sztucznej skóry... Dziennie od półtorej do dwóch minut na dachu... Kiedy zwalniano ich z wojska, wręczano każdemu list pochwalny i premię - sto rubli. Potem znikali gdzieś na bezkresnych przestrzeniach naszej ojczyzny.
Z dachu usuwali paliwo i grafit reaktorowy, kawały betonu i uzbrojenia... Mieli od dwudziestu do trzydziestu sekund, żeby załadować nosze, i tyle samo, żeby zrzucić 'śmieci' na dół. Same te nosze ważyły czterdzieści kilo. Proszę więc sobie wyobrazić: ołowiany fartuch, maski, te nosze i straszliwie mało czasu...
Zdalnie sterowane roboty często odmawiały posłuszeństwa albo wykonywały coś zupełnie innego, niż miały, bo silne pola niszczyły ich układy elektroniczne. Najefektywniejszymi 'robotami' byli żołnierze, nazwano ich nawet 'zielonymi robotami', od koloru munduru. Przez dach zniszczonego reaktora przewinęło się trzy tysiące sześciuset żołnierzy. Spali w pałatkach na gołej ziemi. Wszyscy opowiadają, jak początkowo musieli rozściełać sobie słomę. A brali ją ze stogów w pobliżu reaktora". Siergiej Wasiljewicz Sobolew, zastępca prezesa zarządu stowarzyszenia "Tarcza dla Czarnobyla".