Najtrudniejszy rok dla premiera. Morawiecki pod ogromną presją PiS
Politycy PiS w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że rząd nie będzie mógł pozwolić sobie na zawieszenie tarczy antyinflacyjnej przed wyborami parlamentarnymi. Z drugiej strony wielu przedstawicieli obozu władzy jest przerażonych wizją scenariusza tureckiego, gdzie inflacji właściwie nie da się już zatrzymać. Drożyzna, bankructwa, coraz mniejsze podwyżki płac, hamujący przemysł, rekordowo słaby złoty - głównym politycznym przegranym kryzysu może zostać Mateusz Morawiecki. Wielu jego wrogów w PiS przyjmie to z satysfakcją.
- Jeśli Morawiecki liczył na to, że to "Glapa" zostanie jedyną twarzą kryzysu, to może się przeliczyć - mówi polityk koalicji rządzącej, wrogo nastawiony do premiera.
Inny rozmówca, już poza czynną polityką, ale związany ze środowiskiem PiS: - Na razie ludzie wylewają wściekłość na Glapińskiego. Ale to się może skończyć w kampanii, bo wtedy na celowniku będą politycy. A twarzą kampanii będzie premier.
Różnica między Mateuszem Morawieckim a Adamem Glapińskim jest zasadnicza. - Morawiecki musi poprowadzić PiS do zwycięstwa w wyborach i sam w nich wystartować, a prezes NBP nie musi nic - jest bezpieczny i nikt go z funkcji nie wyrzuci.
- Jeśli premier nie uniesie ciężaru kryzysu do wyborów, to przepadnie. Najbliższy rok będzie dla niego najtrudniejszym testem w karierze - nie ukrywa jeden z polityków PiS.
Porażeni prądem
Naszych rozmówców z PiS zmroziły w ostatnich dniach dwie informacje: nowe prognozy gospodarcze NBP i prognozy dotyczące wzrostu cen prądu.
Poniedziałek zaczął się jak w filmach Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi, a później nieprzerwanie rosnące napięcie. I to dosłownie. Urząd Regulacji Energetyki przekazał, że trzech sprzedawców prądu - Tauron, Energa i Enea - złożyło w ostatnim tygodniu wnioski o podniesienie taryf dla gospodarstw domowych. - Gdyby nie ochrona taryfowa, wynikająca z tego, że URE bierze pod uwagę nie tylko czynniki ekonomiczne, ale także społeczne, mielibyśmy na rachunkach kilkusetprocentowe podwyżki - powiedział Wirtualnej Polsce Wojciech Jakóbik z portalu BiznesAlert.pl.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Podwyżek cen prądu możemy spodziewać się już w tym roku, ale to będą dopiero przedbiegi przed nadchodzącą eksplozją cen. Jak wskazują eksperci, przyszłoroczna podwyżka cen prądu będzie oscylować w granicach przynajmniej kolejnych kilkudziesięciu złotych miesięcznie. Jeszcze większe podwyżki szykuje klientom PGNiG. Średni rachunek, który jeszcze w styczniu 2021 r. wynosił około 120 zł miesięcznie, jesienią zbliży się do okrągłych 400 zł. Z prądu dostarczanego przez PGNiG korzysta kilkadziesiąt tysięcy odbiorców. Trzej wcześniej wymienieni dostawcy obsługują miliony Polaków.
Czy rząd ma na to plan? - Przedłużamy tarczę antyinflacyjną do 31 października 2022 roku. W razie potrzeby będziemy podejmować wszelkie możliwe działania w ramach budżetu państwa, aby tam, gdzie to możliwe, osłaniać obywateli przed skutkami inflacji - przekazał rzecznik Rady Ministrów Piotr Mueller.
Jak dodaje polityk, rząd zdecydował, żeby do 2027 roku przedłużyć taryfy konsumenckie na gaz. Oprócz tego prezydent podpisał ustawę o maksymalnej cenie tony węgla, utrzymywana jest też obniżka VAT-u na energię elektryczną - z 23 do 0 proc. - To wszystko składa się na pakiet antyinflacyjny, który może choć w części osłonić obywateli przed wysokimi cenami - mówi rzecznik rządu.
Wedle nieoficjalnych informacji Wirtualnej Polski, tarcza antyinflacyjna ma być przedłużona na przyszły rok, co najmniej do czerwca 2023 roku. Jeśli sytuacja się nie poprawi, rząd PiS będzie gotów przedłużyć tarczę co najmniej do wyborów parlamentarnych.
Samobójczy ruch? "PiS-owi się to opłaca"
Ekonomiści - pytani o te plany rządu - nie kryją rozgoryczenia. Prof. Witold Orłowski wskazuje w rozmowie z WP, że plan PiS może skończyć się dla finansów publicznych katastrofą. - Działania rządu zwiększają dług publiczny i deficyt budżetowy. Przedłużanie okresu obniżek VAT-u będzie samobójczym ruchem - uważa Orłowski. Dodaje, że jeśli rząd zdecyduje się pozostawić obniżony VAT na żywność czy surowce na okres przedwyborczy, to spirala inflacyjna będzie nie do zatrzymania.
Poseł PiS Andrzej Kosztowniak, wiceprzewodniczący sejmowej komisji finansów, nie ukrywa, że walka z inflacją będzie dla PiS-u problemem dużo poważniejszym. - Komu wydaje się, że za pół roku sytuacja z inflacją będzie dobra, ten jest naiwny - mówi nam polityk. Jak dodaje: - Polacy są przyzwyczajeni do bardzo niskiej inflacji. Dla pokolenia 30-latków inflacja jest zjawiskiem całkiem nowym. Jeśli sytuacja na koniec lipca 2022 roku będzie wymagała dalszych, zdecydowanych działań antyinflacyjnych, to będziemy te działania podejmować.
Gabriela Masłowska, ekonomistka i posłanka PiS z komisji finansów, przyznaje, że przedłużenie mających obowiązywać do 31 października rozwiązań z tarczy antyinflacyjnej jest bardzo możliwe. - Choć niestety wpływy do budżetu państwa będą przez to niższe - mówi nam parlamentarzystka.
Czy tarcza antyinflacyjna ma być głównym narzędziem PiS-u w bitwie wyborczej w roku 2023? - PiS-owi utrzymywanie niższych stawek VAT z politycznego punktu widzenia niewątpliwie się opłaca. To dotyczy bezpośrednio ludzi, w przeciwieństwie do wielu innych, często abstrakcyjnych dla obywateli politycznych postulatów - wskazywał w rozmowie z WP politolog dr Bartłomiej Machnik.
Nasz rozmówca dodał, że "PiS nie ma czasu na długie analizy i grę na czas". - Pożar trzeba gasić teraz. PiS chce przetrwać i nie doprowadzić do eskalacji niezadowolenia społecznego. Bo może okazać się to katastrofą w wyborach parlamentarnych - konkluduje ekspert.
To może jednak nie wystarczyć. Jak analizuje w "Pulsie Biznesu" ekspert ds. ekonomii Ignacy Morawski, "rząd stoi przed ekstremalnie trudnym wyborem. - Jeżeli nie zrekompensuje ludziom spadku wynagrodzeń, prawdopodobnie straci władzę, a politycy rzadko godzą się na takie samobójstwo. Jeżeli zaś będzie starał się podnosić nominalne dochody ludności, zaryzykuje scenariuszem węgierskim, czyli niekontrolowaną deprecjacją waluty, panicznymi podwyżkami stóp, a na koniec również cięciami w budżecie - komentuje analityk.
PiS: "Chore liczby"
Kolejna mrożąca informacja z tego tygodnia: prognoza NBP. Według analityków banku centralnego w 2022 r. średnioroczna inflacja wyniesie 14,2 proc. Szczyt inflacji ma przypaść na pierwszy kwartał 2023 roku i wynieść aż 18,8 proc.
Jeśli chodzi zaś o ceny energii, to NBP zakłada wzrost cen o kilkadziesiąt procent - 46 proc. w IV kwartale 2022 r. oraz 52,1 proc. w I kwartale 2023 r.
- Chore liczby, co mogę panu więcej powiedzieć - mówi jeden z polityków PiS. - Trzeba przetrwać - dodaje.
Niezależne od rządu organizacje - jak na przykład Konfederacja Lewiatan - przewidują, że inflacja może być jeszcze wyższa i sięgnąć nawet 20-25 proc. Dla porównania: jeszcze w marcu 2022 roku NBP przekonywał, że w tym roku inflacja wyniesie 10,8 proc. W 2023 r. miała spaść do 9 proc., a w 2024 r. - do 4,2 proc.
Ba, 8 lipca 2022 prezes banku centralnego Adam Glapiński zapowiedział: - Szczyt inflacji przypadnie prawdopodobnie na wakacje, a potem nastąpi powolny spadek dynamiki cen.
Miesiąc wcześniej - 8 czerwca - szef NBP stwierdził, że "po nowym roku inflacja będzie pod kontrolą i spadnie do ok. 6 proc.". Dziś wiemy już, że zapowiedzi te nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.
Glanowanie premiera? "Bierze odpowiedzialność"
Szkopuł w tym, że Adam Glapiński jako szef NBP żadnej odpowiedzialności za nadchodzący kryzys nie poniesie. - "Glapa" to człowiek-mem, zadowolony z siebie, rubaszny dziadzio - mówią o nim młodsi politycy PiS.
Mimo że jako prezes banku centralnego Glapiński powinien być rozliczany za poziom inflacji, to w rzeczywistości nie grozi mu nic - mimo szumnych zapowiedzi Donalda Tuska o konieczności "wyprowadzenia" Glapińskiego z budynku NBP. - Jedyną odpowiedzialność za obecną sytuację gospodarczą ponosi rząd. Glapiński jest nieodwoływalny, a rząd można zmienić. Premier na pewno będzie robił wszystko, żeby do tego nie doszło, ale łatwo nie będzie - mówi jego stronnik.
Tych stronników - zdaniem niektórych mediów - szef rządu ma mieć w PiS coraz mniej. Za to przybywa mu wrogów.
Według Onetu politycy PiS w ostatnim czasie zebrali się, by rozmawiać o "koniecznej reformie partii rządzącej" - w tym, jak pisze portal, "zbyt dużym wpływie premiera Mateusza Morawieckiego i jego bezpośredniego otoczenia na politykę oraz decyzje podejmowane w partii, które spowodowały, że PiS już dawno zaczął odchodzić od swojego programu i złożonych wyborczych obietnic". - Przez Mateusza utraciliśmy jako PiS swoje DNA, zaufanie i szacunek wyborców - mieli powtarzać politycy PiS cytowani przez Onet.
Ponadto portal twierdzi, że jednym z punktów dyskusji polityków PiS były zarzuty pod adresem Morawieckiego dotyczące m.in. inspirowania za pieniądze ze spółek Skarbu Państwa ataków medialnych i prób dyskredytowania osób, które dla PiS-u najbardziej się przysłużyły, a są w opozycji do szefa rządu i jego polityki.
"Podczas spotkania na stół miały zostać rzucone także dowody potwierdzające konkretne przypadki, kiedy zaufani ludzie premiera Morawieckiego na jego osobiste polecenie mieli inspirować ataki medialne wymierzone w czołowe osoby partii władzy" - czytamy w medialnych doniesieniach. Jak twierdzi Onet, politycy PiS mają uważać, że Morawiecki "naraża kraj na zapaść, która może doprowadzić w roku wyborczym do utraty władzy".
Jeden z współpracowników premiera przekonuje, że doniesienia medialne o politycznym glanowaniu premiera są "kłamliwe". Stronnik z Morawieckiego z PiS twierdzi z kolei, że to "wrzutki na zlecenie". Rzecznik PiS Radosław Fogiel nazywa je "atakiem medialnym" i kpi, że to "faktycznie niesamowite", że politycy PiS spotykają się ze sobą.
Tyle że takie spotkania - na których padają ostre słowa krytyki pod adresem współpracowników premiera i bliskich mu ministrów - nie są zwykłymi partyjnymi nasiadówkami, na których wszyscy zadowoleni z siebie klepią się po plecach i podsumowują sukcesy. Jak słyszymy, na zebraniach kluczowych polityków PiS pada wiele obaw i pytań o polityczną przyszłość partii. - Na spotkaniach z wyborcami nie ma innego tematu niż drożyzna i wojna - mówili nam niedawno politycy PiS, gdy relacjonowaliśmy ich objazd Polski.
- Tak jak jeszcze rok temu nikt nie miał większych wątpliwości, że jesteśmy w stanie spokojnie wygrać trzecią kadencję, tak teraz po raz pierwszy pojawiły się realne obawy, że PiS straci władzę - przyznaje jeden z polityków tej partii.
Spotkania kluczowych polityków PiS, na których padają pretensje m.in. do szefa rządu, potwierdził szef klubu PiS Ryszard Terlecki. - Było wiele spotkań, na których padały krytyczne uwagi pod adresem niektórych działań rządu czy premiera, ale to nie znaczy, że to jest jakiś spisek czy zebranie, które ma doprowadzić do jakichś zmian. Można wyrazić swoje narzekania, swoje pretensje, należy je potem przekazać premierowi czy adresatom tych narzekań - powiedział współpracownik Jarosława Kaczyńskiego w rozmowie z Programem III Polskiego Radia.
Jak przyznał Ryszard Terlecki, jedna z "pretensji" dotyczyła Krajowego Planu Odbudowy i zorientowania w temacie niektórych ministrów. Jak ustaliliśmy - chodzi o polityków związanych z premierem.
Ultimatum dla premiera
- Wewnętrzne tarcia do wyborów będą, nie ma wątpliwości - przyznaje jeden z polityków PiS. - Dodaje przy tym, że to "naturalne", bo i "czas jest specyficzny". - Ale żadnych wojen w kampanii nie będzie, będzie ostra orka i wszystkie ręce na pokładzie. Na rozliczenia przyjdzie czas po wyborach - podkreśla nasz rozmówca.
Sprawa wygląda jasno: jeśli kierownictwo PiS uzna, że premier i jego ludzie zawalili kampanię, przyszłość polityczna Mateusza Morawieckiego będzie bardzo niepewna. Jeśli zaś PiS wybory wygra i będzie w stanie stworzyć rząd na trzecią kadencję, Morawiecki pozostanie szefem rządu (a przynajmniej tak miano mu obiecać). To swoiste ultimatum.
W koalicji wciąż będzie dochodzić do prób podkopywania pozycji premiera. Polityk Solidarnej Polski Janusz Kowalski sugeruje szefowi rządu dymisję, a także otwarcie go strofuje, pisząc, że "nie sztuką jest komentować rzeczywistość, ale przewidywać zagrożenia". Mateusz Morawiecki odpowiada na te zaczepki twierdząc, że Ministerstwo Sprawiedliwości nieudolnie reformuje sądownictwo, a Zbigniew Ziobro i jego ludzie "nie mają wyobraźni gospodarczej i nie znają się na rynkach finansowych".
Tych przepychanek - jak przyznają w samym PiS-ie - nie powstrzyma nawet specjalna uchwała przyjęta ostatnio przez rząd, wzywająca ministrów, by się… publicznie nie spierali i nie podważali swoich kompetencji.
- Równie dobrze można przyjąć uchwałę o tym, że premier jest wspaniały. Czy to coś zmieni? - pyta retorycznie rozmówca z PiS.
Czytaj też:
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski