Uchodźcy między szpalerami polskiej i białoruskiej straży granicznej © WP | Wojciech Kozioł

Na granicy: Migranci, uchodźcy, ludzie

- Zapytali, czy to Polsza, a potem zaczęli płakać ze szczęścia i dziękowali Bogu, że udało im się tu dostać. Chyba z Iraku byli - mówi pani Iwona. Uchodźcy czy migranci? Mieszkańcy pogranicza się nad tym nie zastanawiają. Żałują ludzi. Jednocześnie pytają, jak długo to będzie trwało. Przykład Litwy pokazuje, że to może być dopiero początek.

Minkowce. Dziewięć adresów rozsianych wzdłuż szutrowej drogi. Dzieci od zawsze tu słyszą, że pod żadnym pozorem nie mogą zbliżać się do słupków granicznych. Białoruś jest tylko kawałek za miedzą.

Granica Polski i Białorusi
Granica Polski i Białorusi © WP | Wojciech Kozioł

Na skraju wsi, tuż przy lesie, stoją dwa drewniane domy. Zadbane obejścia, wypielone rabatki, pachnie świeżo skoszoną trawą. Obok pasą się krowy. Jeszcze niedawno tylko ich muczenie przerywało tutejszą ciszę.

Na ganek przesłonięty kolorowym materiałem wychodzi uśmiechnięta pani Iwona. Na szyi ma medalik z Matką Boską. Ostatnio uważniej obserwuje, co dzieje się przy gospodarstwie, bo w poniedziałek miała niezapowiedzianych gości.

- Pracowałam w ogrodzie i dziadek krzyczy "Iwona, chodź!". Z lasu przyszli dwaj mężczyźni. Jeden miał dwadzieścia kilka lat, drugi po czterdziestce. Chyba byli z Iraku. Dałam im wody. Nie mogli zaspokoić pragnienia. Jeszcze do butelki nalałam, żeby mieli na zapas. Widziałam, że kawał drogi przeszli. Bardzo byli zmęczeni. Tu przed domem posiadali mi na trawie – relacjonuje.

- Trochę pogadaliśmy. Oni mieszali i angielski, i rosyjski, i trochę ich język. Zapytali, czy to Polsza. No i jak im powiedziałam, że Polska, to tak zaczęli płakać… Płakali ze szczęścia i dziękowali Bogu, że w ogóle udało im się tu dostać. Oni szli od kilku dni i w ogóle nie wiedzieli, gdzie są.

Iwona z przejęciem opowiada każdy szczegół: – Szkoda ludzi. Oni taki kawał uciekają i szukają lepszego miejsca do życia. Wiadomo, odruchowo, chce się człowiekowi pomóc. Dałam dla nich jeść, dałam dla nich pić, ale chwilę później przyjechała Straż Graniczna i ich zabrała. Tu wszędzie w okolicy są kamery, więc pewnie ich zobaczyli. Sama nie zamierzałam dzwonić po policję, bo to nie ich sprawa. Jako kobieta żałuję tych ludzi. Oni nie mają swojego miejsca. A jak wyszli z lasu, to najbliżej mają do nas na podwórko.

W słowach Iwony nie ma strachu: – My tu często spoglądamy na granicę, patrzymy, czy nic się nie dzieje. Ale zawsze było fajnie i spokojnie. Po prostu skromnie sobie żyjemy. Teraz jeżdżą białoruskie samochody, w nocy latają helikoptery. Słychać szum, duże zamieszanie. Ostatnio to helikopter z dziesięć razy nad naszym domem przeleciał. Czasami tak nisko leci, że aż światło przygasa. Dzięki temu czujemy się bezpiecznie. Wiemy, że ktoś nas pilnuje.

Pięć kilometrów dalej w Usnarzu Górnym mieszkańcy jeszcze częściej skarżą się na brak spokoju. Helikoptery czasami tak latały, że spać się nie dało. Straż Graniczną postawili w stan podwyższonej gotowości. Przyjezdnych zatrzymują dwójki funkcjonariuszy. Pytają o cel i ostrzegają przed wchodzeniem na pas graniczny.

Uchodźcy na granicy polsko-białoruskiej
Uchodźcy na granicy polsko-białoruskiej © WP | Wojciech Kozioł

TRZYDZIEŚCI DWOJE LUDZI I KOT

Do niedawna wszyscy żyli żniwami, aż nagle zjechali dziennikarze z całej Polski. To tutaj w przygranicznym pasie między Polską a Białorusią od niemal dwóch tygodni koczuje 32 obywateli Afganistanu: 27 mężczyzn, 4 dorosłe kobiety i 15-latka. Jest też Fijuz, kot rasy brytyjskiej.

Wejścia na polską ziemię blokują funkcjonariusze Straży Granicznej i żołnierze Wojska Polskiego z długą bronią w ręku. Momentami było ich ponad trzydziestu. Po drugiej stronie widać białoruskie służby w strojach znanych dotąd z masowego tłumienia protestów: w hełmach, kominiarkach, z metalowymi tarczami.

Uchodźcy pilnowani przez Straż Graniczną
Uchodźcy pilnowani przez Straż Graniczną © WP | Wojciech Kozioł

Wcześniej byli tu również Irakijczycy, w sumie ponad 50 osób. Części udało się cofnąć w głąb Białorusi. Nie wiadomo, co się z nimi stało. Zniknęła również grupa kobiet z dziećmi. Jak twierdzą przedstawiciele Fundacji "Ocalenie", najprawdopodobniej zostali zabrani przez polskich pograniczników do jednego z ośrodków.

Płacz dzieci zbyt wyraźnie było słychać w relacjach dziennikarzy. Poza tym większa grupa kobiet nie pasowała do oficjalnego stanowiska polskiego MSWiA wyrażonego przez wiceministra Macieja Wąsika, który stwierdził, że na miejscu są silni, młodzi mężczyźni w wieku poborowym, których do Europy przygnał "ciąg do luksusu" i zasiłki.

Pani Helena poszła na własne oczy zobaczyć tych biedaków, co siedzą na ziemi niczyjej. Zabrała córkę i wnuczka na popołudniową wycieczkę. Sama mówi, że to atrakcja.

"Szkoda tych ludzi, bo co to za życie?" - mówi naszym reporterom pani Helena z Usnarza
"Szkoda tych ludzi, bo co to za życie?" - mówi naszym reporterom pani Helena z Usnarza © WP | Wojciech Kozioł

Z roku na rok wieś się wyludnia, na stałe zostało tu może z piętnaścioro mieszkańców. We wsi widać coraz więcej pustostanów. - Jak siedemdziesiąt lat tu żyję, to jeszcze nikt nie widział takiej akcji. Szkoda tych ludzi, bo co to za życie? Trzeba ich gdzieś przemieścić. Co mają tutaj robić? Trzeba im dać azyl, pozwolić jechać dalej. Poza tym, oni chcą do Germanii, a nie w Usnarzu siedzieć.

- Tyle, co oni tutaj siedzą, to już by do pani Merkel doszli – mówi pan Jan, który dopiero w TVP zobaczył, co dzieje się pod nosem. - Sami o niczym nie wiedzieliśmy, kilka dni temu żniwa się skoczyły. Nic się nie działo. Jak w telewizji pokazali, to się dopiero dowiedziałem. Łukaszenka puszcza tych ludzi masowo, siłą wypycha przez granicę. Ponoć usłyszeli, że jak będą próbowali wracać, to odstrzelą ich jak zwierzynę. Szkoda ich. To teraz u nas w kraju za kota czy za psa trzy lata grozi, a tu człowiek siedzi pod gołym niebem i po jednej stronie szwadron ruskich, a po drugiej dwa szwadrony naszych.

- Siedzą takie głodne i chłodne - wtóruje mu starsza pani o kulach. - Ja sama mieszkam, to trochę się boję, ale do mnie nie stukali. Przecież to też ludzie. Weź pan tak nocuj na gołej ziemi, jak już noce zimne i jesień czuć w powietrzu. To aż strach Boży - dodaje.

- To jest robota Putina, bo Łukaszenka Białoruś sprzedał i siedzi tam jak pajac. Oni na rozkaz ich ściągali i puszczali przez granicę - dodaje pan Jan, trochę emeryt, trochę rolnik, jak sam o sobie mówi, bo ma jeszcze dwie krowy.

Mieszkańcy obawiają się, że którejś ze stron mogą puścić nerwy. - To wszystko może się wymknąć spod kontroli. Jak wojsko wychodzi, to zawsze jakiegoś głupiego może ponieść. Tutaj co 150 m stoją żołnierze. Pościągali ich z Giżycka, Węgorzewa – mówi jeden z mężczyzn.

Dyskusja nagle przycicha. Z kłębów kurzu wyłaniają się kolejne samochody.

- Oooo, i znowu policja jedzie. Oooo, i jeszcze za nimi ktoś na warszawskich rejestracjach podjeżdża! Panie, teraz to tutaj z całego świata ludzie z ciekawości jadą - mówi starsza pani.

"Na warszawskich rejestracjach" tym razem przyjechał Aleksander Pociej, szef senackiej komisji praw człowieka z Koalicji Obywatelskiej, by po oględzinach stwierdzić, że "z humanitarnego punktu widzenia sytuacja jest tragiczna".

Do Usnarza Górnego przyjechali m.in. poseł Lewicy Maciej Konieczny i senator KO Aleksander Pociej
Do Usnarza Górnego przyjechali m.in. poseł Lewicy Maciej Konieczny i senator KO Aleksander Pociej © WP | Wojciech Kozioł

Byli tu już prawie z każdej partii. Wszyscy patrzyli na tych samych ludzi, każdy zobaczył coś innego. Narodowcy krzyczeli o obronie granic i konieczności budowy wysokiego muru. Maciej Konieczny z Lewicy użył immunitetu poselskiego, by przerzucać Afgańczykom najpotrzebniejsze rzeczy. Mieczysław Baszko, kiedyś ludowiec, później gowinowiec, który powrócił na łono PiS-u za pośrednictwem partii Adama Bielana, przyjechał jako przewodniczący polsko-białoruskiej grupy parlamentarnej.

Interwencja Koniecznego była pierwszą od kilkudziesięciu godzin udaną próbą przekazania jedzenia. Wcześniej Afgańczycy jedli trawę, liście i chwasty. Pili brudną wodę na skraju lasu. - To jest wstyd, że nasz kraj ściga się z reżimem Łukaszenki na okrucieństwo wobec tych ludzi. Padł rozkaz z góry, że nie można dostarczać jedzenia – mówił poseł. Kilka pudełek z pizzą i garnek z ciepłym jedzeniem stały w polu. Strażnicy, którzy jeszcze kilka dni temu z własnej kieszeni kupowali prowiant i wodę, w świetle kamer musieli odmówić przekazania żywności.

Jedzenie, którego nie udało się przekazać koczującym na granicy uchodźcom
Jedzenie, którego nie udało się przekazać koczującym na granicy uchodźcom © WP | Wojciech Kozioł

O jedzeniu i napojach - ale dla Straży Granicznej - pomyślał Robert Bąkiewicz, szef stowarzyszenia Marsz Niepodległości. - Tu jest Polska! Nie wpuszczać nikogo! Dobrą robotę robicie! Trzymać granicę! Wybudujemy płot i będzie dobrze! – dopingował funkcjonariuszy.

Robert Bąkiewicz i narodowcy przywieźli prowiant dla Straży Granicznej i agitowali za budową muru na granicy
Robert Bąkiewicz i narodowcy przywieźli prowiant dla Straży Granicznej i agitowali za budową muru na granicy © WP | Wojciech Kozioł

Mieszkańcy swoje wiedzą. Nie na wszystkich te pielgrzymki z Warszawy robią wrażenie.

- Najpierw chodził Bąkiewicz i mówił, że jedzie zrobić porządek z uchodźcami. Był też ten Lubaszko, czy jak mu tam? On tutaj nieraz w remizie balował. A dzisiaj przyjechał, "dzień dobry, dzień dobry". Mówię mu, że trzeba jakąś żywność zorganizować, a on do mnie "Broń Boże, skąd przyszli, niech tam idą! Jak zaczniecie ich tutaj karmić, to będzie jak kiedyś na Węgrzech". Takie to podejście dzisiaj Polaków. A niby taki wierzący, taki religijny - mówi oburzony mężczyzna.

Mieczysław Baszko przez telefon potwierdza, że rozmawiał z mieszkańcami. Na pytanie, czy to prawda, że radził, by nie karmić cudzoziemców, bardzo się obruszył.

- Nie, nie, nie, nie. Nie mówiłem, żeby nie karmić! Jedyne, co się ludzie pytali, to czy mięso im dawać. A ja mówię, nie wiem, czy mięso jedzą, bo oni są różnego wyznania. Moja znajoma do mnie mówiła, że może zupy im zawieziemy. No a jak ja mogę jechać?! Zajadę z garnkiem zupy i powiem "Ej, Straż Graniczna, wypad na bok, bo chcę ich nakarmić"? - odpowiada poseł.

- Nie sztuka w świetle kamer rzucić jeden śpiwór. Pytanie jest, kto jest tu winny. Ja nie jadę na niemiecką granicę manifestować przeciwko jakiejś tam pani Merkel czy marszowi równości. Skończyły się żarty z Łukaszenką, on chce pokazać, że jesteśmy nieczuli wobec uchodźców. To jest wielki kryzys. Poseł Konieczny przyjechał zamęt robić, tak samo jak ci z Koalicji Obywatelskiej. Happening urządzają na tragicznym losie uchodźców – mówi Mieczysław Baszko.

Funkcjonariuszom z dnia na dzień coraz mniej podoba się obecność mediów w pobliżu pasa zieleni. – Do właściciela pola, które znajduje się tuż przy granicy, przyjechał strażnik i podpowiedział, żeby postawił tabliczkę z napisem "teren prywatny". Kilkadziesiąt godzin później dziennikarze zostali odsunięci kilkaset metrów dalej.

Uchodźcy na granicy polsko-białoruskiej próbowali złożyć wnioski o azyl
Uchodźcy na granicy polsko-białoruskiej próbowali złożyć wnioski o azyl © WP | Wojciech Kozioł

I tak Afgańczycy siedzą na ziemi niczyjej już ponad 300 godzin. Rytm dnia wyznacza modlitwa. To jedyny stały element. Ostatnio nie zawsze mogli załatwić potrzeby fizjologiczne. Mężczyznom jest dużo łatwiej. Zdarzało się, że odchodzili na stronę pod kontrolą strażnika. Kobiety takiej szansy nie mają. Zgodnie z zasadami nie mogą pójść z obcym mężczyzną, dlatego przez kilkadziesiąt godzin wstrzymywały mocz. Coraz więcej osób skarży się na problemy ze zdrowiem. Z oddali widać, jak mężczyźni pilnują ogniska, palą papierosy, przeglądają coś w telefonie.

Smartfony to jeden z najczęściej wykorzystywanych argumentów przeciwko nim. "Nawet my takich nie mamy" - słychać w nagraniu narodowców z mieszkańcem okolicy, który zwraca też uwagę na dobre ubrania i nowe buty. Ludzie się zastanawiają, skąd oni wszyscy mieli na to pieniądze.

Zazwyczaj potrzebne było aż 10 000 dolarów. Nawet takiej kwoty żądali organizatorzy wycieczek "do lepszego życia". Obiecywali otwartą granicę i nowy początek.

Niektórym się udało. Z danych Ministerstwa Spraw Zagranicznych wynika, że w ciągu ostatniego miesiąca nawet 700 osób nielegalnie przekroczyło granicę z Polską i ślad po nich zaginął. Przypadków brutalnego zderzenia z rzeczywistością jest jednak zdecydowanie więcej. Nie tylko w Polsce.

Litwa, wieś Rudniki, w połowie drogi między granicą z Białorusią a Wilnem
Litwa, wieś Rudniki, w połowie drogi między granicą z Białorusią a Wilnem © WP | Wojciech Kozioł

KAŻDY CHCE BYĆ WYSŁUCHANY. CO CZŁOWIEK, TO INNA HISTORIA

Na Litwie kryzys migracyjny zaczął się wcześniej niż w Polsce. Pierwsze próby przekroczenia zielonej granicy z Białorusią Litwini odnotowali jeszcze w czerwcu. W sierpniu nastąpiło apogeum. Służby graniczne dziennie zatrzymywały nawet kilkaset osób.

Po rozłożeniu zasieków ruch migrantów zmniejszył się niemal do zera. Rokas Pukinskas, rzecznik litewskiej Straży Granicznej, szacuje, że do tej pory granicę zdążyły przekroczyć nawet 4 tysiące osób.

- Połowa z nich to Irakijczycy. Odnotowaliśmy też obywateli Rosji z Republiki Czeczenii. Afgańczyków jest bardzo niewielu. Do tej pory tylko 80 osób zgłosiło afgańskie pochodzenie. Nie ma to nic wspólnego z ostatnimi wydarzeniami w ich kraju. Mamy podejrzenie, że część z nich wcześniej mieszkała w Rosji – mówi Pukinskas.

Większość cudzoziemców z krajów Bliskiego Wschodu trafia do tymczasowych ośrodków litewskiej Straży Granicznej. Jeden z największych mieści się na poligonie w Rudnikach w połowie drogi między granicą z Białorusią a Wilnem. Żeby tam dotrzeć, trzeba przejechać przez liczącą pół tysiąca mieszkańców wieś. Życie toczy się tutaj wokół sklepu, sali zabaw dla dzieci i kościoła.

Początkowo miejscowi buntowali się przeciwko obozowisku. Doszło nawet do starć z policją. Konieczne było siłowe usunięcie protestujących, którzy blokowali drogę na poligon. Teraz emocje nieco ucichły.

Na ogrodzeniach dwóch posesji przy ulicy Kościelnej w Rudnikach wiszą antyuchodźcze bannery
Na ogrodzeniach dwóch posesji przy ulicy Kościelnej w Rudnikach wiszą antyuchodźcze bannery © WP | Wojciech Kozioł

Na ogrodzeniach dwóch posesji przy ulicy Kościelnej wciąż jednak wiszą antyuchodźcze banery. Gospodyni, choć mówi po polsku, nie chciała o nich rozmawiać. Wywiadów odmówili też pozostali mieszkańcy wsi. Starszy pan, który wolno sunął przez wieś, nie miał czasu. Pani w sklepie też się speszyła. Między ważeniem kindziuka a podawaniem piwa rzuciła tylko, że mieszkańcy protestowali również przeciwko szczepieniom. – Pokrzyczą, pokrzyczą i nic się nie zmieni - kwituje. Dzieci uwieszone na płocie tuż przy drewnianych domach obserwują każdy przejeżdżający samochód. Ich rodzice chcą tylko spokoju.

Trzeba jeszcze tylko minąć kościół i za mostem skręcić w lewo. Po kilku minutach telepania się wąską, wyboistą drogą widać już obozowisko.

Teren jest ogrodzony dwoma kilkumetrowymi płotami, między którymi utworzono strefę buforową. Oddziela ona obóz od lasu. Co kilkaset metrów pilnują jej funkcjonariusze. Jest też szlaban, do którego nikt się nie zbliża

Na Litwie imigranci i uchodźcy, którym udało się przekroczyć granicę białorusko-litewską, zostali umieszczeni w obozach przejściowych
Na Litwie imigranci i uchodźcy, którym udało się przekroczyć granicę białorusko-litewską, zostali umieszczeni w obozach przejściowych © WP | Wojciech Kozioł

Strażnicy od razu uprzedzają: od początku sierpnia dziennikarze nie mają wstępu na teren ośrodków Straży Granicznej. Twierdzą, że nagrania z obozów nagminnie były wykorzystywane przez białoruską propagandę.

Funkcjonariusze pozwalają porozmawiać z gromadzącymi przed płotem migrantami. Ale tylko z odległości strefy buforowej. Dzieli nas ok. pięciu metrów. Trzeba krzyczeć, żeby mężczyźni mogli nas usłyszeć.

W tłumie szybko znajduje się osoba, która mówi płynnie po angielsku. Wymieniamy się numerami, rozmawiamy przez telefon. Mężczyzna przedstawia się jako Ibrahim, dziennikarz z Iraku. Do obozu w Rudnikach został przywieziony 29 lipca.

Dziennikarze nie mogą zbliżać się do obozu pod Rudnikami
Dziennikarze nie mogą zbliżać się do obozu pod Rudnikami © WP | Wojciech Kozioł

- W mediach społecznościowych jest pełno praktycznych informacji o tym, jak przedostać się z Iraku na Białoruś, a potem na Litwę. Na forach zgłaszają się też "przewodnicy", którzy oferują, że za ok. 10 tys. dolarów przerzucą przez granicę białorusko-litewską, a następnie do Niemiec – mówi.

Sam Ibrahim nie korzystał z niczyjej pomocy. Twierdzi, że kupił bilet za 1000 dolarów i wsiadł w samolot z Bagdadu do Mińska.

- Na lotniku Straż Graniczna tylko sprawdziła mój paszport i zapytała, jaki jest cel przyjazdu. Powiedziałem, że jestem turystą - relacjonuje.

Z turystyczną wizą w paszporcie Ibrahim złapał taksówkę na lotnisku i już dwie godziny później dotarł na pogranicze. Stamtąd wyruszył pieszo w stronę Litwy.

W identyczny sposób na granicę trafił również Muhammad, księgowy z Iraku. Miał jednak mniej szczęścia, bo mimo nawigacji w telefonie zgubił się w lesie. Błądził całą noc, a kiedy wreszcie dotarł na Litwę, został zatrzymany przez Straż Graniczną i trafił do obozu w Rudnikach.

Obaj mężczyźni narzekają na warunki w obozie.

- Traktują nas jak przestępców. Cały czas jesteśmy pilnowani, nigdzie stąd nie możemy wychodzić. Ciągle słyszymy, że namioty są tymczasowe, ale jesteśmy tutaj już od miesiąca. Nikt nie podaje nam konkretów. Wystąpiliśmy już o azyl, ale procedura bardzo długo się ciągnie. Słyszymy, że jest nas bardzo dużo, a oficerów Straży Granicznej - mało - skarży się Muhammad.

Ibrahim przedstawia się jako dziennikarz z Iraku. Twierdzi, że kupił bilet za 1000 dolarów i wsiadł w samolot z Bagdadu do Mińska
Ibrahim przedstawia się jako dziennikarz z Iraku. Twierdzi, że kupił bilet za 1000 dolarów i wsiadł w samolot z Bagdadu do Mińska © WP | Wojciech Kozioł

Obaj twierdzą, że jeśli zostaną zawróceni do domu, mogą zginąć.

- W Iraku nie są respektowane prawa człowieka. Życie tam jest bardzo niebezpieczne. Ryzyko, że zostaniesz zabity w pracy, w szkole czy po prostu na ulicy, jest bardzo duże. Pracowałem jako dziennikarz, ludzie władzy już kilka razy próbowali mnie zlikwidować. Nie mogę tam wrócić – twierdzi Ibrahim.

Podobnych historii są tu setki. Wszystkie sprowadzają się do marzeń o lepszym życiu. Część historii jest dramatycznych, wiele jednak upudrowanych, zmienionych, a nawet zmyślonych.

Każdy chce być wysłuchany. Obozowisko w Rudnikach może przyjąć nawet 1,5 tys. osób, obecnie zajęta jest już ponad połowa dostępnych miejsc. Są tu wyłącznie mężczyźni.

Zdjęcie ze środka obozu w Rudnikach, przedstawiające jeden z namiotów, w którym mieszkają migranci
Zdjęcie ze środka obozu w Rudnikach, przedstawiające jeden z namiotów, w którym mieszkają migranci © WP | Ibrahim

Kobiety i dzieci zostały zabrane do innych ośrodków – mieszkają m.in. w miejscowości Dubicze.

W jednym z plastikowych kontenerów przy oknie stała młoda kobieta w długich włosach. Patrzyła przed siebie, w stronę lasu, nieruchoma. Obok bawiły się dzieci: biegały i grały w piłkę. Rozmowa z dziennikarzami, nawet przez płot, została im surowo zabroniona.

"DZIŚ ALI, JUTRO MUHAMMAD"

Nikt dzisiaj nie jest w stanie jednoznacznie odpowiedzieć, jaki będzie dalszy los tych ludzi. Prawdopodobnie jednak większość z nich zostanie odesłana tam, skąd przyjechali.

- Żadna z zatrzymanych na granicy osób nie miała ze sobą dokumentów. Bywa, że ta sama osoba dzisiaj przedstawia się jako Ali, a jutro już jako Muhammad. Każdy opowiada inną historię. Jedni mówią, że za przejście granicy zapłacili 2 tys. dolarów, a inni, że 15 tys. Niemniej jednak ci ludzie przyjechali tutaj z turystycznymi wizami, a sami pochodzą z krajów, gdzie obecnie nie ma wojny. Powinni więc wyjechać tą samą drogą albo wrócić bezpośrednio do kraju swojego pochodzenia – uważa Rokas Pukinskas.

Już teraz rząd Litwy oferuje migrantom 300 euro oraz bilet powrotny. Chętnych, by skorzystać z tej oferty, jest niewielu. Każdy wierzy, że jednak uzyska azyl i zostanie w Europie.

Serges mówi, że jeśli zamieszka już na Litwie, chciałby kontynuować swoją karierę piłkarską. Wcześniej grał w drużynie Duali, największego miasta Kamerunu. To kolega powiedział mu, że granica między Białorusią a Litwą jest otwarta i można przez nią spokojnie przedostać się do Europy. Razem kupili bilety z Duali do Mińska z przesiadką w Stambule. Na lotnisku dostali studenckie wizy ważne przez rok. Przedostali się do granicy, a następnie dwa dni błądzili po lesie, aż zatrzymała ich Straż.

Serges trafił do tymczasowego ośrodka, który we wsi Widzieniańce zorganizowały lokalne władze. W budynku nieczynnej od dwóch lat szkoły umieszczono 102 mężczyzn i 44 kobiety. Niemal wszyscy pochodzą z krajów afrykańskich. Głównie z Kamerunu, Konga, Gwinei oraz Erytrei. Oni zaczęli swoją podróż na Białoruś znacznie wcześniej.

Mężczyźni w obozie w Rudnikach ustawiają się w kolejce do pobrania odcisków palców
Mężczyźni w obozie w Rudnikach ustawiają się w kolejce do pobrania odcisków palców © WP | Ibrahim

Theresa pochodzi z Konga. Przez dwa lata uczyła się rosyjskiego w Grodnie, gdzie studiowała ekonomię.

- Za studia na Białorusi płaciłam spore pieniądze, ale efekty były bardzo słabe. Traktowano nas naprawdę bardzo źle. Na każdym kroku kontrolowano. Potrafili nawet pod naszą nieobecność wejść do pokoju w akademiku – mówi.

Kobieta nie chce opowiadać, skąd dowiedziała się o możliwości przejścia przez zieloną granicę i czy ktoś jej w tym pomógł.

W tymczasowym ośrodku dla imigrantów we wsi Widzieniańce większość osób pochodzi z krajów afrykańskich
W tymczasowym ośrodku dla imigrantów we wsi Widzieniańce większość osób pochodzi z krajów afrykańskich © WP | Wojciech Kozioł

- Początkowo azylanci opowiadali dużo więcej. Niektórzy mówili, że byli bici i zastraszani podczas przeprawy przez granicę. Teraz niechętnie do tego wracają. Boją się, że jeśli będą musieli wracać przez Białoruś, mogą mieć problemy. A większość z nich prawdopodobnie zostanie odesłana do domu – mówi Genė Ramaškienė, która zajmuje się obozem w Widzieniańcach z ramienia lokalnych władz. Mówią tu o niej "szefowa-matka".

"CZEGO SIĘ BAĆ?"

W odróżnieniu do miasteczka namiotowego w Rudnikach, ośrodek w Widzieniańcach ochrania lokalna policja, a nie Straż Graniczna. Dzięki temu możemy wejść na teren i zobaczyć warunki, w jakich mieszkają migranci.

W klasach, gdzie jeszcze niedawno były prowadzone zajęcia, dzisiaj są gęsto ustawione polowe łóżka wojskowe. Na każdym leży taki sam śpiwór. W każdej klasie mieszka kilkanaście osób. Mężczyźni na piętrze, kobiety – na parterze. W sali gimnastycznej kilka osób gra w kosza.

"Na początku ludzie się bali. Myśleli, że imigranci będą im przez płoty przeskakiwać"
"Na początku ludzie się bali. Myśleli, że imigranci będą im przez płoty przeskakiwać" © WP | Wojciech Kozioł

Piłki do gry przekazał Caritas. Wolontariusze zaglądają do ośrodka co kilka dni.

- Jesteśmy w ciągłym kontakcie z lokalnymi władzami. Jeśli czegoś brakuje, staramy się to dowieźć. Dużo rzeczy ofiarowują miejscowi mieszkańcy. Dzisiaj przykładowo przywozimy już ciepłe ubrania. Jutro przyjedziemy z puzzlami oraz grami planszowymi, żeby ci ludzie mieli się czym zajmować wieczorami – opowiada Dalia Višinskienė z Caritas.

Początkowo mieszkańcy miejscowości Widzieniańce nie byli zachwyceni nowym sąsiedztwem. Pojedynczy wychodzili nawet protestować.

- Na początku ludzie się bali. Myśleli, że imigranci będą im przez płoty przeskakiwać. Teraz zobaczyli, że siedzą w ośrodku, nie awanturują się, nie stwarzają żadnych problemów, czego więc mają się bać? – mówi sprzedawczyni w pobliskim sklepie spożywczym.

UCHODŹCY CZY MIGRANCI?

Mieszkańcy polskiego pogranicza widzą przy swoich obejściach zmęczonych i głodnych ludzi. Nie ukrywają jednak lęku przed tym, co będzie dalej. Co jeśli będzie ich coraz więcej? Przyjmować czy zawracać? Jak postępować wobec prowokacji Łukaszenki?

Jednoznacznej odpowiedzi nie mają nawet eksperci. Osłabiony sankcjami białoruski reżim testuje nie tylko granice naszych państw, ale także granice człowieczeństwa.

- Osoby docierające na granicę Polski w większości przypadków przyjechały, żeby ją nielegalne przekroczyć i dostać się do Unii Europejskiej. Trudno osoby migrujące z powodu bezrobocia lub ubóstwa w swoim kraju traktować tak samo, jak osoby uciekające przed wojną – mówi dr Wojciech Wilk, prezes Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej.

Ekspert ONZ nie ma jednak wątpliwości, że każda osoba, która jest obecnie na naszej granicy, ma prawo złożyć wniosek o ochronę międzynarodową w Polsce. - Może być on rozpatrzony pozytywnie albo negatywnie. Kluczową kwestią jest to, czy dana osoba udowodni, że w swoim kraju jest prześladowana - np. ze względu na religię, poglądy polityczne, przynależność etniczną czy orientację seksualną - i z tego powodu nie chce lub nie może powrócić do swojego kraju.

Dotychczas polskie władze konsekwentnie odmawiają rozpoczęcia tej procedury. Strażnicy graniczni udają, że nie słyszą wypowiadanych wniosków o udzielenie ochrony międzynarodowej. To działanie wbrew Konwencji Genewskiej o statusie uchodźcy i Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, które Polska ratyfikowała.

Źródło artykułu:WP magazyn
uchodźcylitwagranica
Komentarze (2303)