Młoda matka żali się: Pro‑liferzy zgotowali mi tortury. Nie mogłam cieszyć się ciążą

- Skoro interweniuje się w sprawie dzieł sztuki, uzasadniając, że godzą one w uczucia religijne, to tym bardziej nie rozumiem, dlaczego pro-liferzy mogą stać na ulicy ze swoimi ohydnymi plakatami i obrażać moje uczucia? - mówi Wirtualnej Polsce jedna z pacjentek Szpitala Orłowskiego w Warszawie, pod którym od kilku miesięcy pikietują obrońcy życia nienarodzonego. Skargi pacjentów na zakłócanie przez nich spokoju są coraz częstsze.

Młoda matka żali się: Pro-liferzy zgotowali mi tortury. Nie mogłam cieszyć się ciążą
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Nina Harbuz

04.07.2017 | aktual.: 04.07.2017 23:03

Nina Harbuz, Wirtualna Polska: Pro-liferzy pikietujący pod Szpitalem Orłowskiego zakłócali pani poród?

Sylwia, pacjentka Szpitala Orłowskiego, która pod koniec czerwca urodziła syna: Na szczęście nie, bo zaczęłam rodzić o godzinie 14 i skończyłam o 1 w nocy następnego dnia, więc o tej porze już ich nie było. A przynajmniej ich głosy nie dobiegały przez okna porodówki. Słyszałam je kilka dni wcześniej, gdy po raz pierwszy wywoływano u mnie poród. Poszłam wtedy do łazienki, w której otwarte były okna i dobiegły mnie hasła o mordowanych nienarodzonych dzieciach. W takich warunkach mój synek przywoływany był na świat. Kiedy go rodziłam, pod szpitalem stali ludzie trzymający transparenty z wizerunkami rozczłonkowanych dzieci. Mijałam ich wielokrotnie, gdy szłam do szpitala na szkołę rodzenia i ten widok odbierał mi całą radość ważnej dla mnie chwili.

Obraz
© Archiwum prywatne

Nie mogła się pani przez te zdjęcia skupić na zajęciach?

Uczyliśmy się jak zajmować się niemowlakiem, jak go myć, pielęgnować, troszczyć o dziecko, a za oknem słychać było puszczane z głośnika na okrągło, jak mantrę, zdanie o tym, ile dzieci "morduje się" w Szpitalu Orłowskiego. Próbowaliśmy zamykać okna, bo pro-liferzy zagłuszali prowadzące, ale wtedy w sali robiło się zbyt duszno i gorąco. Chcieliśmy cieszyć się czymś ważnym, co działo się w naszym życiu, a bombardowano nas toksycznym przekazem. Widziałam jak pary szeptały między sobą, wszyscy byli poruszeni i zniesmaczeni. A już całkowitym kuriozum była sytuacja, kiedy raz musieliśmy przenieść się do innej sali i wylądowaliśmy w przeszklonej auli, za oknami której widać było protestujących z transparentami. Żałowałam, że nie zrobiłam wtedy zdjęcia, bo to było przedziwne zderzenie – z jednej stronu uczestniczki szkoły rodzenia z bobasami imitującymi dzieci na rękach, a z drugiej pro-liferzy z transparentami pokazującymi zakrwawione ciała.

Przyzwyczaiła się pani do widoku plakatów pro-liferów?

Nie przyzwyczaiłam, bo to co prezentują plakaty zawieszone na samochodzie i zdjęcia na transparentach pro-liferów uderza w poczucie estetyki i ludzką godność. W drugiej połowie lat 90. miał premierę film Miloša Formana o Larrym Flyncie, wydawcy czasopisma pornograficznego "Hustler". Plakat do tego filmu wywołał falę protestu, bo Flynta przedstawiono jako Jezusa ukrzyżowanego na kobiecym łonie. Uznano ten plakat za obrazoburczy, obrażający uczucia religijne wielu ludzi. Kiedy widzę plakaty pro-liferów z kawałkami szczątków ludzkich, wydaje mi się to tak samo obrazoburcze, bo ktoś mnie zmusza do oglądania masakry. To są tortury psychiczne. A przecież na te plakaty patrzą nie tylko pracownicy i pacjenci czy ciężarne pacjentki szpitala, ale także dzieci. Czy ktoś pomyślał, jaki to ma na nie wpływ i jaki strach w nich to wywołuje?

Obraz
© Materiały prasowe

Dlaczego wybrała pani Szpital Orłowskiego? Pod innymi placówkami nie skandują pro-liferzy.

Ponieważ jest to placówka, która zajmuje się schorzeniem, które mnie dotyczy i tylko w tym szpitalu są lekarze specjalizujący się w leczeniu tej choroby. Cały personel okazał się zresztą wspaniały i będę ten szpital polecać każdej kobiecie, która będzie rodzić dziecko. I potwornością jest mówienie ciężarnym kobietom, że ich dziecko przyszło na świat w rzeźni, jak nazywa się Szpital Orłowskiego. Ja tymi słowami czułam się stygmatyzowana przez pro-liferów.

W pani sytuacji pro-liferzy mogliby pani współczuć, że nie miała pani wyboru i musiała pani rodzić w "rzeźni".

Gdyby szpital był rzeźnią to miałby w nosie prowadzenie trudnych przypadków, choćby takich jak mój.

Obraz
© Archiwum prywatne

Czy pro-liferzy odezwali się kiedykolwiek do pani, gdy szła pani do szpitala?

Nie, a chyba wolałabym, żeby przemówili albo próbowali "nawracać", bo przynajmniej miałabym poczucie, że choć się nie zgadzamy, to dyskutujemy jak równy z równym. A ci ludzie stoją ze spuszczonymi głowami, unikają kontaktu wzrokowego, jakby wstydzili się tego, że tam stoją i demonstrują. W żadnym razie nie wyglądają jak dumni ludzie walczący o swoje poglądy. Miałam takie skojarzenie, że choć są pro-life ("za życiem" – przyp. red.) to tego życia nie ma w nich za grosz.

A pani nie chciała z nimi porozmawiać?

W czasie szkoły rodzenia mój mąż nie wytrzymał i poszedł do pro-liferów, żeby zwrócić im uwagę, że mamy zajęcia, że przeszkadzają nam ich krzyki, że godzą w nasze uczucia. Odpowiedzieli, że za 40 minut skończą. To była cała ich odpowiedź. W końcu ja też nie wytrzymałam, miałam dość ich ciągłej nękającej obecności i zgłosiłam na policję zawiadomienie o popełnieniu wykroczenia, czyli wywołania zgorszenia w miejscu publicznym i umieszczenia w miejscu publicznym nieprzyzwoitego napisu i rysunku. Skoro interweniuje się w dzieła sztuki uzasadniając, że godzą one w uczucia religijne, to tym bardziej nie rozumiem dlaczego pro-liferzy mogą stać na ulicy ze swoimi ohydnymi plakatami i obrażać moje uczucia? Niestety, do dziś nie dostałam żadnej odpowiedzi, a na komendzie byłam 3 miesiące temu. Mam nadzieję, że ta sprawa będzie mieć dalszy ciąg i nie przepadnie w aktach innych spraw, ale to na czym najbardziej mi zależy, to żeby mój syn nie usłyszał kiedyś, że urodził się w "rzeźni".

Zobacz także
Komentarze (66)