"Zagłada?! Nikomu z nas nawet przez myśl to nie przeszło!"
Jeden z przywódców powstania w getcie warszawskim podkreślał, że nikomu nie mieściło się w głowie, że dojdzie do eksterminacji Żydów. "Ciężkie czasy? Tak. Ale Zagłada?! Kto by w to wtedy wierzył? Nikomu z nas nawet przez myśl to nie przeszło! Wydawało się wszystkim, że wojna jak wojna. Prędzej czy później (raczej prędzej) się skończy". I dodawał: "Nikt nie chce wierzyć w najgorsze. Jak człowiek jest chory, myśli, że uda mu się wyzdrowieć. Trudno zdać sobie sprawę, że choroba jest nieuleczalna. Edelman wspomina, że pomimo tych wszystkich informacji getto nie wierzy w Zagładę. Mieszkańcy podają tysiące argumentów zbijających choćby cień prawdopodobieństwa. Tłumaczą sobie, że nawet Niemcy nie będą mordować setek tysięcy ludzi, gdy jest im potrzebna siła robocza".
Edelman zwracał uwagę, że getto ufało każdej najbardziej nieprawdopodobnej plotce, która podtrzymywała nadzieję. "Bo choć prawda o przeznaczeniu transportów była doskonale kamuflowana, to ludzie bali się samej myśli o niej. Tak wielka była potrzeba nadziei. Do końca znajdowali się ludzie gotowi uwierzyć, iż deportowanych wymieniono na jeńców wojennych i przebywają w komfortowych warunkach w Szwajcarii. Nikomu nie przyszło do głowy, że będą wszystkich zabijać. Że będzie aż tak źle. Pamiętam, jak w Warszawie doszły wieści o Chełmnie, to ludzie mówili: no tak, ale w takim mieście jak Warszawa, gdzie jest pół miliona ludzi, to tego nie zrobią. W małym miasteczku to mogą, ale tu? To było nie do pojęcia. Ludzie dlatego nie wierzyli, że to było nie do pojęcia. Komu mogło wpaść do głowy, że mogą miliony wsadzać do komór gazowych".