"To nieważne, ilu cieszyło się z tego, co się dzieje z gettem. Pewnie ich była tylko garstka"
"To nieważne, ilu cieszyło się z tego, co się dzieje z gettem. Pewnie ich była tylko garstka. Gorzej, że obok zawsze stoi milczący i przerażony tłum gapiów. I on nadal milczy, nawet wtedy, gdy widzi jednego łajdaka, który krzyczy: 'Łapcie go, tam ucieka Żydek!'. A zresztą czy to tak ważne, czy karuzela się akurat kręciła, czy tylko bawiono się na huśtawkach? Ważne jest, że po prostu się bawiono - a my się cały czas baliśmy, czy w ogóle ktoś widzi to, co robimy w getcie... Ja w każdym razie pamiętam dokładnie te dziewczyny siedzące na krzesełkach...
Żydzi byli oddzieleni od Polaków: ale widzieli z okien, że idzie polskie dziecko i je bułkę. Ona była sucha, może miała w środku otręby, ale była. A dziecko Żyda leżało spuchnięte i nie miało nawet tych otrębów. A jak umarło, to je wynoszono na ulicę i przykrywano papierem, bo nie było z czego zapłacić za pogrzeb. Jeżeli tu cię zabijali, a za murem kręciła się karuzela, to gdzie było normalniejsze życie? Tam. I takiego normalnego życia nie mógł zrozumieć człowiek, który siedział zamurowany w piwnicy. I nie mógł zrozumieć zagrożenia polegającego na tym, że można być wywiezionym na roboty albo nawet do Oświęcimia. Bo nawet w Oświęcimiu Polacy mieli ileś procent szansy, żeby przeżyć - Żydzi nie" - mówił Marek Edelman.