"Piło się wódkę, ale jak przez miesiące się stoi nad grobem, to może się człowiek stale upijać, ale to nie to samo co dziś"
Zapytany o to, czy jak ludzie czuli, że mają przed sobą parę tygodni życia, to nie chcieli zaszaleć, zabawić się na całego, tak odpowiedział: "Myślicie jakimiś zupełnie abstrakcyjnymi pojęciami. Jak jest zagrożenie życia, to człowiek się ma zabawić? Pewnie, jak ma wolny wieczór, to gra w karty, byleby jakoś ten czas spędzić. Ale cały czas to zagrożenie nad nim wisi. Nawet to granie w karty po nocy jest niebezpieczne, bo nie wiadomo, czy nie przyjdzie wachman i nie rozstrzela wszystkich. Więc nie ma tak, żeby było można zaszaleć. Tak - piło się wódkę, jadło się zupy ze szmuglowanej fasoli, ale nie w tym sensie, że się chciało zaszaleć. Jak przez miesiące się stoi nad grobem, to może się człowiek stale upijać, ale to nie to samo co dziś. To zupełnie inny świat. Dziś zaszaleć to pójść do knajpy. Wtedy też chodziło się do knajpy, ale ta knajpa była tak samo niebezpieczna jak wszystko inne".
Przyznawał jednak, że getcie, gdzie jedzenia zawsze brakowało, nigdy nie brakowało wódki. "Zaskakujące? Co w tym zaskakującego? Tyle lat żyję w Polsce i jeszcze nigdy nie było tak, żeby w czasach nawet największego głodu nie można było się upić" - kpił Edelman.
Opowiadał też o prostytucji, która pojawiła się w getcie i miała wiele wymiarów: "Lubiłem te gettowe prostytutki, trotuarówki. Chcecie wiedzieć, kim były prostytutki z getta i ich klienci? To były dziewczyny, które co rano dawały mi świeżą bułkę. Te dziewczyny, bardzo ładne, miały swoją kwaterę na Krochmalnej. I pracowały z rana, bo wieczorem była godzina policyjna. Były też prostytutki lepszej kategorii, jadały kawior, pracowały w hotelu Brytania. Miały klientów z tamtej strony muru".