Medialna szopka? Tak wygląda służba na granicy. "Tego ci nie pokażą w telewizji"
Od kilku tygodni wydarzenia na granicy z Białorusią ustąpiły w mediach miejsca Polskiemu Ładowi i kwestii szpiegowania opozycji przez rządzących. Mimo to kilkanaście tysięcy żołnierzy nadal służy na Podlasiu, pilnując granicy z Białorusią, na której dalej dochodzi do incydentów. Codzienność wygląda tam jednak zupełnie inaczej niż w telewizyjnych relacjach z gospodarskich wizyt prezydenta Andrzeja Dudy.
Słuchając polityków rządzących i oglądając telewizję publiczną, można odnieść wrażenie, że polscy żołnierze mają wszystko, czego dusza zapragnie. Tymczasem podczas gdy oficjele wizytują tylko najlepiej wyposażone jednostki na wschodniej granicy, reszta żołnierzy siedzi w prowizorycznych posterunkach złożonych z desek, brezentu i beczek.
Tuż przed naszym przyjazdem na granicę w grudniu, państwowa telewizja zorganizowała pompatyczny i niewiarygodnie drogi koncert "Murem za polskim mundurem". Gwiazdy znane ze szkolnych dyskotek lat 90. miały dostać po około 100 tys. zł. za występ z playbacku. Według informacji docierających z siedziby TVP była to jedna z najdroższych imprez w historii tej stacji. Tańszy miał być nawet sylwester w Zakopanem.
Koncert odbył się w bazie wojskowej w Mińsku Mazowieckim. Ponad 200 km dalej na granicznych posterunkach marzli żołnierze, którym koncert był poświęcony. Mogli obejrzeć go co najwyżej w telewizji, bo w Mińsku zjawili się tylko nieliczni wybrańcy. Raczej nie ci, którzy musieli znosić niewygody, służąc w najgorszych warunkach.
Spoglądając na pokryte brezentem prowizoryczne posterunki, w których marzną żołnierze nadal porozstawiani w przygranicznych lasach, trudno nie zastanowić się: a może te miliony, które poszły na jeden wieczór nieco tandetnej zabawy dla nielicznych, można było wydać lepiej?
"Robi się z nich obrońców ojczyzny"
Przyjechaliśmy zobaczyć, w jakich warunkach służą żołnierze na wschodzie kraju. Jedziemy za wojskowym busem, dzięki któremu możemy bez problemu mijać posterunki rozstawione na najważniejszych skrzyżowaniach regionu. Tych jest całkiem sporo. Zwłaszcza, że na Podlasiu gościł w tym czasie zwierzchnik Sił Zbrojnych, prezydent Andrzej Duda. Podczas wizyt gospodarczych politykom pokazuje się to, co najlepsze. Tak aby wszystko uchwyciły kamery. A najlepsze wyposażenie mają żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej i do nich właśnie kierowany był prezydent.
- Nawet nie chce mi się mówić – macha ręką żołnierz zawodowy na jednym z przygranicznych posterunków. Uzbrojony jest w najstarszą wersję Beryla, na mundurze zapięte pasoszelki wz. 988, słynne "lubawki" wprowadzone w połowie lat 90. Tymczasem WOT posiada na stanie najnowsze karabinki Grot i kamizelki taktyczne. – Siedzą na drugiej, trzeciej linii, a robi się z nich obrońców ojczyzny - wzdycha żołnierz.
Patrzę pytająco.
- Przyjeżdżają, jak jest okazja się pokazać. I odjeżdżają – kończy.
O kwestię braków w uzbrojeniu pytam potem ppłk. Krzysztofa Płatka, oficera prasowego Inspektoratu Uzbrojenia. - Decyzja, do kogo trafi nowy sprzęt, należy do gestora. A gestorem jest WOT. Broń i wyposażenie trafia już do pierwszych jednostek wojsk operacyjnych, ale ten proces trwa. Żołnierze na razie używają sprzętu, który nadal jest na stanie - tłumaczy oficer.
Najnowszy karabinek Grot w wersji wojskowej kosztuje około 9-10 tys. złotych. Jak łatwo obliczyć, za kilka chwil tupania przy "Bailando" można kupić 10 sztuk broni. Niby niedużo, jednak można zapytać, co dla wojska jest bardziej potrzebne: koncert czy odpowiednie i sprawne narzędzia pracy?
"Tego ci nie pokażą w telewizji"
Stoimy na posterunku, który przypomina mi te z Ukrainy i Karabachu. Kilka desek, brezent, beczki, w tym jedna służąca za piec. Pod ścianą równo ułożone polana. Tak wyglądają wszystkie placówki, które widzimy. Kilka chwil pląsania pod sceną, na której śpiewała Edyta Górniak, mogłoby zapewnić ciepłe kontenery strażnicze przynajmniej na dwóch posterunkach.
Żołnierze zawodowi i ci z WOT marzną tu tak samo. Różnicy nie ma także w aprowizacji. Na początku wszyscy mieli złą, teraz już Wojskowe Oddziały Gospodarcze opanowały sytuację.
- Nie na darmo na WOGi mówi się Wrogie Oddziały Gospodarcze – mówi podoficer w przygranicznej bazie.
W wielu miejscach żołnierze już mają rozłożone kontenery mieszkalne. Wygodne łóżka, szafki, agregaty przyjemnie ogrzewają wnętrze. W kontenerze sanitarnym toalety, prysznice. Dostarczyła je Agencja Rezerw Strategicznych, która świadczy usługi na rzecz m.in. wojska. Przełożeni deklarowali, że stworzenie nowej infrastruktury dla tak dużej liczby żołnierzy musi potrwać, ale niedługo takich konstrukcji będzie wystarczająco dużo dla wszystkich.
Póki co jednak nie wszyscy tutaj mogą cieszyć się ich komfortem.
- Politycy mogą sobie mówić, co chcą. My tu siedzimy po dwa-trzy tygodnie, czasem dłużej, i widzimy jak to wygląda – mówi jeden z żołnierzy.
Na granicznym posterunku zbudowanym z segmentów, brezentu i desek inny żołnierz mówi, że przełożeni kazali rozebrać mu konstrukcję, ponieważ dostanie kontener.
- Powiedziałem, że rozbierzemy, jak dostaniemy coś w zamian. Czekamy dwa tygodnie – mówi i wskazuje głową na prowizorkę: – Rozebralibyśmy to i teraz stalibyśmy w deszczu po kilka godzin.
Niemal wszyscy podkreślają, że obietnice polityków nijak się mają do rzeczywistości. W telewizjach też prezentowane są jedynie wybrane kadry. Jeden z żołnierzy wskazuje na swój prowizoryczny posterunek: - Tego ci nie pokażą w telewizji. Ładniej polityk wygląda na tle "rośka" niż takiej budy.
- Ale my i tak będziemy tutaj stać. Sami wybraliśmy taką robotę – dodaje.
"Medialsi"?
Początkowo żołnierze nie są zbyt ufni. Zwłaszcza terytorialsi. Pytają, dla kogo piszę i czy jestem z "wolnych mediów". Mają zasłonięte twarze. Nazwisk nie podają. Przedstawiamy się po imieniu. Po chwili rozmowy rozluźniają się. Tematy schodzą na pozostawione w domu dzieci, zwierzaki, pracę. To ponownie łączy żołnierzy.
Najbardziej widoczni w mediach w czasie kryzysu migracyjnego na granicy byli żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej. Powoli jednak zmienia się ich wizerunek wykreowany przez twórców. Terytorialsi nie są już pokazywani jako pogromcy specnazu, a zwykli żołnierze, którzy pomagają obywatelom i służą im wsparciem. Robią to, do czego WOT został stworzony. Patrząc na ochotników służących na granicy, przede wszystkim przebijają zaangażowanie i godzenie służby z życiem cywilnym.
- Wzięłam urlop i przyjechałam pomóc. Na szczęście mam taką możliwość, więc dwa tygodnie będę tutaj, a potem wracam – mówi nam jedna z żołnierek. – Dzieci mam już duże, same sobie poradzą w domu, a tu się przydam.
Podobne głosy pojawiają się niemal w każdym miejscu. Jeden z żołnierzy, grzejąc ręce nad płomieniami wydobywającymi się z beczki, mówi: - Jestem tu tydzień. Jeszcze dwa. Wziąłem bezpłatny urlop, a że w pracy możemy podzielić się obowiązkami i przekazać klientów, to nie ma problemu.
- Wszyscy na granicy służymy ochotniczo – mówi inny. - Są żołnierze z Kujaw, z Wielkopolski. Jest wielu ze śląskiej i dolnośląskiej brygady - wylicza.
Żołnierze Wojsk Operacyjnych odnoszą się do nich z lekkim lekceważeniem i niechęcią. Wielu pamięta jeszcze drenowanie jednostek ze sprzętu i ludzi.
- Nawet gdyby któryś z nich chciał uciec na Białoruś, to musiałby uciekać z kimś. Jeden by uciekał, drugi byłby fotografem – pokpiwa zawodowy żołnierz. – Wcześniej jednak poprosiliby operacyjnych o przecięcie drutu, bo mają braki – dodaje z ironią.
Plotki i legendy?
- Mam wrażenie, że konflikt jest sztuczny – odpowiada tymczasem jeden z ochotników WOT. – Po prostu lepiej potrafimy wykorzystać narzędzia komunikacji.
Jak na tę mimowolną rywalizację i niechęć odpowiada dowództwo Wojsk Obrony Terytorialnej? - Wolałbym nie mówić o niechęci, bo ona jest często powodowana jakimiś nieprawdziwymi informacjami, wręcz legendami, które nie mają potwierdzenia w rzeczywistości – mówi płk Marek Pietrzak, rzecznik WOT.
- Zamiast niechęci wolałbym mówić o rywalizacji. To zdrowy objaw. Na podwórku pojawił się młodszy, energiczny brat. Starsi bracia próbują go dyscyplinować, a on prze do przodu, ma młodzieńczy wigor, energię, po prostu mu się chce zrobić coś więcej, pokazać z dobrej strony - dodaje.
Pytam pułkownika, w czym tkwi tajemnica WOT. Dlaczego to do nich trafia najnowszy sprzęt, a pozostałe Rodzaje Sił Zbrojnych są traktowane nieco po macoszemu?
- Jesteśmy lekką piechotą, nie musimy wydawać olbrzymich pieniędzy na czołgi, samoloty czy też inny drogi, skomplikowany sprzęt – tłumaczy rzecznik WOT i zapewnia, że terytorialsi funkcjonują w "normalnym, wojskowym systemie". - Naszym głównym obszarem zainteresowania jest zabezpieczenie indywidualne naszych żołnierzy tak w uzbrojenie, jak i pozostały sprzęt wojskowy.
Na stanowiskach
Żołnierze WOT stacjonują na drugiej linii wzdłuż granicy z Białorusią. Kontrolują pojazdy, patrolują wsie i okoliczne lasy. Na pierwszej linii są jedynie operatorzy masztów oświetleniowych i obsługi bezzałogowców rozpoznawczych Flyeye. Ci ostatni zmieniają stanowiska niemal każdego dnia.
Rozkładają się kilka kilometrów od granicy, składają samolot i, zbliżając się na niewielką odległość od płotu, monitorują białoruskie ruchy i poszukują migrantów przedzierających się przez granicę. Podobne zadania wykonują operatorzy Straży Granicznej.
Stoimy na szczycie niewielkiego wzniesienia. Słońce niedawno zaszło. Zimno potęguje lodowaty wiatr. Czteroosobowy zespół przygotowuje stanowisko startowe. Składa samolot, rozkłada stację, przygotowuje panele kontrolne.
- Latamy zawsze, kiedy pozwalają na to warunki atmosferyczne – mówi porucznik dowodzący sekcją. Od początku operacji "Silne Wsparcie" w powietrzu spędzili ponad 400 godzin.
- Mamy takie same uprawnienia jak piloci. Z tą różnicą, że sterujemy, siedząc na ziemi – mówi operator.
- W dobrych warunkach jesteśmy w stanie znaleźć wszystko. Jedynie przydałyby się lepsze głowice do operacji w nocy – dodaje. – Mimo to bez problemu rozpoznajemy sytuację i przekazujemy informacje Straży Granicznej i żołnierzom na granicy.
Produkt WB Electronics jest sprzętem, który oddaje ogromne usługi Siłom Zbrojnym. Prócz Wojsk Obrony Terytorialnej, wykorzystują go do kierowania ogniem artylerzyści w jednostkach wyposażonych w samobieżne armatohaubice Krab. Jest to jedno z najnowocześniejszych narzędzi, jakimi dysponuje wojsko.
Ale na granicy widać także ciężarowe Jelcze, Rosomaki w kilku wersjach, w tym medycznej. Ale też stare Honkery i wspomniane Beryle pierwszych serii.
Ze strefy wyjeżdżamy już bez eskorty jakichkolwiek żołnierzy. Tego dnia na drodze spotykamy tylko dwa policyjne patrole. Dzień wcześniej prezydent Duda wrócił do Warszawy. Wraz z nim większość dziennikarzy. Kolejne przedstawienie się skończyło.
***
Sławek Zagórski to łemkowski historyk i dziennikarz zajmujący się historią polskiej wojskowości w XX wieku. Specjalizuje się w historii działań wojennych na wodach śródlądowych. Laureat Buzdygana.