Mąż wiceministry kandyduje. Piotr Wielgus wychodzi z cienia
- Przeszedłem kryzys wieku średniego. Teraz wracam, żeby zająć się rozwojem Torunia, ale już nie jako aktywista z organizacji pozarządowej, ale jako lokalny polityk - mówi w wywiadzie Piotr Wielgus, kandydat Lewicy na prezydenta Torunia, prywatnie mąż wiceministry kultury Joanny Scheuring-Wielgus.
Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski: Jest pan znany w Toruniu z działalności społecznej, ale niekoniecznie politycznej. Dawniej był pan jednak bardzo blisko polityki.
Piotr Wielgus, kandydat Lewicy na prezydenta Torunia: W 2005 roku dołączyłem do nowo powstałych Zielonych. Zostałem drugim ich członkiem w Kujawsko-Pomorskiem, a kiedy koleżanka odeszła, byłem przez moment sam. Zacząłem budować ich struktury w regionie. Utożsamiłem się z nimi, bo skończyłem ochronę środowiska. Organizowałem debaty, akcje związane z ochroną klimatu, pierwsze mianify oraz lokalne i regionalne kampanie wyborcze. W Zielonych poznałem tuzów tzw. trzeciego sektora, z różnych stron i organizacji. Kiedy przychodziły wybory, w tej partii nikt nie chciał startować (śmiech). To byli sami aktywiści i społecznicy. To oni zainspirowali mnie do działalności pozarządowej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Postanowiłem więc wspólnie z dwójką przyjaciół założyć fundację Pracownia Zrównoważonego Rozwoju. Tak zaczęła się moja działalność społeczna. Przekonałem się, że tak też można zmieniać świat. Realizowaliśmy mnóstwo projektów, m.in. edukacyjnych i ekologicznych. Na "Śniadania na trawie" - pikniki w środku Torunia - przychodziło po kilkanaście tys. ludzi. Staliśmy się też polskimi pionierami w zakresie partycypacji, czyli angażowania mieszkańców. Później zajęliśmy się kształtowaniem przestrzeni miejskiej, rewitalizacją, projektowaniem ulic i innymi tematami miejskimi.
Ale nie do końca oderwał się pan od polityki, a właściwie od polityków.
Cały czas jestem zafascynowany miastem jako ekosystemem. W fundacji nauczyłem się, że można konsultować projekty z mieszkańcami. Angażowałem się też w Kongres Ruchów Miejskich. Przygotowaliśmy m.in. projekt ustawy o rewitalizacji. Napisałem nawet podręcznik o tym, jak prowadzić rewitalizację. W ten sposób stałem się ekspertem i z mojego doświadczenia zaczęli korzystać politycy. Prowadziłem seminaria i szkolenia dla urzędników oraz samorządowców. Poza tym założyłem firmę doradczą, która pomagała przygotowywać innym firmom strategie społecznej odpowiedzialności biznesu. Działałem więc i społecznie, i zawodowo.
Zawodowo doradzał też pan samorządom.
W pewnym momencie połączyłem te dwie dziedziny. Na jednym ze szkoleń wójt gminy Lisewo zaproponował, bym zbudował strategię rozwoju gminy w partycypacyjny sposób. Tam mieszka około pięć tys. osób, a my zaangażowaliśmy ponad trzy tys. z nich w przygotowanie strategii dla gminy. To wielki sukces.
Później przygotowywaliśmy gminne programy rewitalizacji w różnych miastach, strategie rozwoju, prowadziliśmy konsultacje, rozwiązywaliśmy konflikty społeczne. Lokalna polityka cały czas była więc blisko.
Dalej się pan tym zajmuje?
Tak, choć teraz jako doradca prowadzący jednoosobową działalność. Co jakiś czas dzwonią do mnie samorządowcy i proszą o przygotowanie strategii. Zaczynam wtedy współpracę z gminą i koordynuję realizację projektu, co trwa zwykle półtora roku. Składają się na to m.in. zebranie danych, badanie potrzeb, warsztaty z mieszkańcami, analizy, opracowanie diagnozy społeczno-gospodarczej, debaty, warsztaty z mieszkańcami i ekspertami, a na koniec opracowanie strategii i konsultacje społeczne dokumentu.
Jak to się stało, że pańska żona weszła do wielkiej polityki przed panem?
W 2014 roku postanowiłem zebrać różnych społeczników w Toruniu i założyłem ruch miejski Czas Mieszkańców. Przygotowałem program, ale sam nie chciałem startować. Zrobiliśmy ferment w mieście, co skończyło się wprowadzeniem kilku radnych do rady miasta, którzy zostali w niej jedyną opozycją. Ale zanim to się stało, brakowało nam kandydata na prezydenta. Nie mieliśmy kogo wystawić, a Joanna powiedziała wtedy: "Piotr, to może ja?". Wystawiliśmy więc moją żonę, która dostała 17 proc. głosów i zajęła drugie miejsce (wygrał Michał Zaleski z wynikiem 70 proc. - przyp. red.). Weszła do polityki z rewelacyjnym wynikiem, choć przedtem była menadżerem artystów, teatrów i świata kultury.
Zaczęła się kariera, której wielu może jej pozazdrościć?
Pół roku po tych wyborach Asia powiedziała mi: "Dzwonił do mnie Ryszard Petru". Zapytałem: "Kto to jest?". Odpowiedziała: "Podobno znany ekonomista". Powiedziała, że chce się spotkać w Warszawie, żeby pogadać o polityce. Na tym spotkaniu powiedział jej, że chciałby zrobić w skali ogólnopolskiej to, co zrobiliśmy w Toruniu, czyli utworzyć nowe ugrupowanie i wprowadzić je do Sejmu. Pojechaliśmy i byliśmy w grupie kilku pierwszych osób, które zaczęły pracować nad stworzeniem nowej partii, nazwanej później Nowoczesną.
Przez kilka miesięcy nawet nie rozmawialiśmy, czy z Torunia mam startować ja, czy Asia, to było pytanie otwarte. Doszliśmy jednak do wniosku, że na wyborczej liście powinna znaleźć się ona, a ja będę koordynował powstanie partii, zajmę się sztabem i jej kampanią. I tak już zostało.
Co się zatem zmieniło, że teraz sam postanowił pan wejść do polityki?
Kilka rzeczy. Nie podobało mi się, że w ostatniej kadencji w ogóle nie było opozycji w miejskiej radzie, bo prezydent był w porozumieniu zarówno z PiS, jak i z KO. Sam też przestałem angażować się w działania społeczne i odsunąłem się od spraw toruńskich. Zająłem się rozwojem osobistym. Można powiedzieć, że przeszedłem kryzys wieku średniego (śmiech). Teraz wracam, żeby zająć się rozwojem Torunia, ale już nie jako aktywista z organizacji pozarządowej, ale jako lokalny polityk. Mam już 47 lat, inaczej na to patrzę.
Poza tym dwójka naszych dzieci już dorosła, mieszkają w Warszawie. Najmłodszy syn poszedł do liceum. Joanna od momentu dostania się do parlamentu w 2015 roku sporo czasu spędza w Warszawie, więc spadło na mnie dużo obowiązków domowych, których dopiero od niedawna ubywa. Mam teraz więcej czasu i energii.
Na moją decyzję wpłynął też czynnik polityczny, ponieważ nagle okazało się, że Lewica jednak nie idzie do wyborów z Koalicją Obywatelską i nie ma swojego kandydata.
Musiał być pan zaskoczony.
Nie przygotowałem się mentalnie przez zimę do tego kandydowania. Ale spojrzałem na to inaczej, bo przecież przygotowywałem się do samorządu już od 15 lat, tylko w innej formie. Mogłem to zrobić z biegu.
Na konferencji prasowej mówił pan, że neutralność religijna w Toruniu została mocno zaburzona. Zaproponował pan "świecki, toruński samorząd". Czy jeżeli zostanie pan prezydentem, to ze szkół i urzędów podległych miastu znikną krzyże?
Nie rozważałem kwestii krzyży, choć osobiście uważam, że powinny zniknąć. Szkoły i urzędy powinny być świeckie. Miałem bardziej na myśli inne kwestie. Prezydent Michał Zaleski żyje w komitywie m.in. z ojcem Rydzykiem czy biskupem toruńskim. Przy oddaniu nowych inwestycji zjawia się ksiądz, święci je, czasem przy ważnych uroczystościach państwowych lub miejskich odprawia się msze. Uważam, że sfera kościoła powinna być poza polityką.
Powiedział pan również: "nie będę tańczył na urodzinach Radia Maryja". Nie będzie pan więc gościł na najważniejszych uroczystościach Rodziny Radia Maryja, jak robił to dotychczas prezydent Zaleski?
Moim zdaniem to wspieranie Radia Maryja przeszło granice zdrowego rozsądku, zwłaszcza przez polityków prawicy. To dlatego Toruń jest teraz nazywany "Rydzykowem" i uchodzi za symbol konserwatyzmu. Toruń tak naprawdę taki nie jest. Nawet posiadłości redemptorystów w większości znajdują się przy wyjeździe z miasta, na uboczu, a nie w centrum. Oczywiście nie będę gościł na urodzinach Radia Maryja i nie będę tam pląsał, jak robili to politycy PiS na nagraniach.
Zaproponował pan powołanie w mieście pełnomocnika do spraw zielonej transformacji. Czy taka funkcja już gdzieś istnieje?
Wprowadził ją Robert Biedroń, kiedy był prezydentem Słupska. Tę funkcję pełniła Beata Maciejewska, późniejsza posłanka. W tamtym okresie przyjeżdżałem do Słupska i doradzałem. Miasto pioniersko przechodziło przez pierwsze procedury, np. montaż fotowoltaiki na szkołach. Trzeba jednak pamiętać, że ta funkcja była nieco inna, niż powinna być teraz, bo od tego czasu znacznie bardziej rozwinęła się społeczna świadomość i "zielona" polityka.
Technologie poszły do przodu, miasta muszą za tym nadążać. Ale czy są gotowe?
Proszę zwrócić uwagę, że świat zmierza w kierunku, by wszystko było na prąd, również samochody. A skoro samochody będą na prąd, to mieszkańcy muszą mieć możliwość ładowania ich na parkingach, a nie gdzieś na stacji. Miasto nie musi być tylko konsumentem, ale samo może produkować energię elektryczną. Panele słoneczne mogą znaleźć się nie tylko na budynkach miejskich, ale również na balkonach. Można stworzyć mechanizmy ich refinansowania przez miasto. To jeden z moich pomysłów na Toruń.
Mam też inne, dotyczące bioróżnorodności, zieleni w mieście, adaptacji do zmian klimatu, retencji wody itd. Proszę zwrócić uwagę, na co są teraz pieniądze, choćby w Krajowym Planie Odbudowy. Tam podstawą są kwestie związane z zieloną transformacją, to na nią jest najwięcej środków.
Byłby pan więc "zielonym prezydentem"?
Tak, to dla mnie bardzo ważne. Aczkolwiek zależy mi też na wielu innych rzeczach. Teraz Toruń oszczędza np. na sprzątaniu, na częstotliwości kursowania autobusów i tramwajów, na innych usługach publicznych. A te usługi powinny być jak najwyższej jakości. Lewica jako jedyna mówi o budowaniu mieszkań na wynajem z tanim, regulowanym czynszem czy o większym doinwestowaniu szkół. Usługą publiczną jest też zieleń w mieście.
Czy pańskim zdaniem szersza współpraca Torunia z Bydgoszczą jest możliwa? Po zmianie rządu wrócił pomysł tworzenia metropolii i wspierania ich dodatkowymi środkami centralnymi.
Do dziś nie wiem, jak to się stało, że samorządowcy się w tym zakresie nie dogadali. Teraz już się nawet nie mówi o tej metropolii. A uważam, że współpraca z Bydgoszczą ma duży potencjał. W tym przypadku jeden plus jeden dałoby trzy, a nie dwa. Przypomnę, że było wcześniej dużo pomysłów na wspólne projekty metropolitarne - np. wspólny bilet BiT City na kolej i komunikację miejską. Do niektórych z nich można moim zdaniem wrócić. Tym bardziej, że w Bydgoszczy Lewica dogadała się z KO, mają wspólnego kandydata, którym jest obecny prezydent Rafał Bruski. My, jako Lewica, jesteśmy gotowi na współpracę z KO również w Toruniu.
Czyli nie przekreśla pan jeszcze tej idei?
Nie. Uważam, że trzeba rozmawiać i szukać porozumień.
Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski