Mogą zostać największymi wygranymi wyborów. Na stole przełomowa obietnica
W kilku dużych polskich miastach padły wyborcze obietnice darmowej komunikacji. To novum, bo bezpłatnych autobusów nie wprowadziła jeszcze żadna miejscowość powyżej 100 tys. mieszkańców. Wygląda na to, że pasażerowie mogą być największymi wygranymi tegorocznych wyborów samorządowych.
24.03.2024 | aktual.: 02.04.2024 10:25
Wrocław, Katowice, Bydgoszcz, Tarnów i Elbląg to jedne z miast, w których kandydaci na prezydentów złożyli obietnice wprowadzenia przynajmniej częściowo bezpłatnej komunikacji miejskiej. Te propozycje znalazły się również w programach wyborczych w paru mniejszych ośrodkach, a niektóre rady, zamiast obiecywać, przegłosowały w tym roku taki pomysł u siebie.
Choć nie można przewidzieć, czy gdziekolwiek wygra kandydat proponujący to rozwiązanie, to idea będzie dyskutowana w największych miastach w przyszłości, nie tylko z okazji wyborów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Coraz więcej osób może jeździć bez biletu
W największym z wymienionych miast, blisko 700-tysięcznym Wrocławiu, Łukasz Kasztelowicz, kandydat PiS-u na prezydenta o pomyśle na bezpłatną komunikację tak mówił w Radiu Wrocław: - To nie jest sprawa nadzwyczaj dla budżetu obciążająca. Bo ja pragnę zaznaczyć, że z biletów komunikacji miejskiej te wpływy nie są wysokie. Pokaźne grupy społeczne są zwolnione już z opłat, np. uczniowie i seniorzy.
Według szacunków komitetu Kasztelowicza realizacja tej obietnicy może kosztować Wrocław ok. 200 mln zł rocznie. Wrocław ma w planach wydać w tym roku 7,2 mld zł, więc to nieduża część budżetu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Najważniejsze inwestycje Budżetu Wrocławia 2024 | Wrocław TV
Nie tylko we Wrocławiu młodzież i osoby starsze mają darmowe przejazdy (granice wiekowe są różnie ustawiane, w zależności od samorządu). Duże miasta już od paru lat zwiększają liczbę osób uprawnionych do podróży bez biletu.
W tym roku Zielona Góra jako pierwsze miasto wojewódzkie przyznała darmowe przejazdy studentom do 26. roku życia.
Świadomie lub nie, największe polskie miasta stopniowo przybliżają się więc do bezpłatnej komunikacji, wciąż brakuje jednak tego, które zrobiłoby to jako pierwsze.
W tych mniejszych, poniżej 100 tysięcy mieszkańców, coraz wyraźniej widać, że opłaca się iść na całość i zwolnić z opłat wszystkich lub prawie wszystkich (w niektórych ograniczono przywilej tylko do osób mieszkańców, co weryfikuje się np. poprzez meldunek lub kartę mieszkańca).
W kampanii padają ciekawe obietnice
Henryk Łabędź, kandydat na prezydenta 100-tysięcznego Tarnowa, chciałby na początek wprowadzić bezbiletowe przejazdy jedną linią.
- Jestem zdecydowany, aby kwota 7,5 mln zł była przeznaczona na transport bezpłatny w Tarnowie. Jeżeli mamy edukować mieszkańców, to musimy ich edukować w taki sposób, że zachęcamy ich, żeby przestali jeździć samochodami - przekonywał podczas briefingu prasowego. - Chciałbym potraktować linię nr 3 jako linię pilotażową.
W 300-tysięcznej Bydgoszczy Łukasz Schreiber chciałby wprowadzić darmowe przejazdy do końca roku jako rekompensatę za kiepskie – jego zdaniem – usługi komunikacji publicznej, a startujący w 112-tysięcznym Elblągu Andrzej Śliwka zapewnia nas, że wszystko zostało policzone i da się tam zlikwidować bilety na dobre.
Leszek Piechota już w 2018 r., gdy kandydował na urząd prezydenta Chorzowa, obiecywał darmową komunikację. Z tego pomysłu nie zrezygnował, ale tym razem proponuje go w Katowicach, gdzie w tegorocznych wyborach kandyduje na prezydenta z ramienia PiS, proponując w programie wyborczym bezpłatne tramwaje dla mieszkańców Katowic. W rozmowie z Wirtualną Polską zwraca uwagę, że od tego czasu zmieniło się dużo, ponieważ już 1,5 mln mieszkańców kraju ma dostęp do bezpłatnych miejskich autobusów.
- Miasta są już przeciążone ruchem samochodowym – tłumaczy. - Nie jestem przeciwnikiem komunikacji samochodowej. Miasta powinny rozwijać się również w tym kierunku, m.in. budując parkingi podziemne dla przyjezdnych czy poszerzając drogi (a nie zwężając je czy tworząc buspasy), ale główny kierunek powinien być inny.
Leszek Piechota podkreśla, że Unia Europejska wywiera coraz większą presję na kwestie ekologiczne, a ludzie muszą się przemieszczać w ramach aglomeracji. Jego zdaniem nie ma już ucieczki od stawiania na transport publiczny, a uczynienie go bezpłatnym będzie najlepszą zachętą, by go spopularyzować. Uważa, że nie trzeba iść w drugą stronę, poprzez wprowadzanie kolejnych stref płatnego parkowania, aby ograniczać ruch samochodowy.
- Miasta na to stać. One zyskują pieniądze w dużej mierze z podatków PIT i CIT, czyli bogacą się wspólnie z mieszkańcami. Budżet Katowic wzrósł w ciągu 10 lat z 1,5 mld zł do 3 mld zł. Poza tym za dużo się dyskutuje o kosztach miast, a za mało o kosztach ludzi. Katowice jest w czołówce najdroższych miast w Polsce. Dzięki bezpłatnym przejazdom rodzina będzie mogła zaoszczędzić nawet powyżej tysiąca złotych miesięcznie. Te oszczędności będzie można wydać np. na naukę angielskiego dla dziecka czy treningi tenisa lub pokryć wzrost kosztów utrzymania - zauważa Leszek Piechota.
I dodaje: - Jestem zresztą zwolennikiem tzw. dużych Katowic, które można budować w oparciu o ustawę warszawską. Katowice byłyby wtedy wielką metropolią, miałyby większą możliwość korzystania ze środków unijnych i mogłyby o wiele lepiej zorganizować swoją komunikację, dając możliwość także darmowej komunikacji autobusowej. Ale to już zupełnie inny temat.
Żory – pionier bezpłatnej komunikacji
Kiedy w śląskich Żorach na darmową komunikację władze zdecydowały się 10 lat temu, nie kalkulowały. Stwierdziły, że trzeba po prostu wyrzucić kasowniki i nie sprawdzać, czy ktoś jest żorzaninem, czy przyjezdnym. Żory były w Polsce pionierem.
- Nie będziemy z tego rezygnować. Trzykrotnie wzrosła nam liczba pasażerów komunikacji miejskiej. Cele ekologiczne i społeczne są osiągane - mówi Wirtualnej Polsce Piotr Kosztyła, Przewodniczący Rady Miasta w Żorach.
Samorządowiec wspomina początek, gdy kilkanaście lat temu, głównie w związku ze wzrostem cen paliwa, drożały bilety. A kiedy one drożały, spadała liczba pasażerów. I wtedy miasto miało problem, bo powinno znów podnieść ceny albo ciąć linie, by finansowo się odbić, a to doprowadziłoby do kolejnego spadku liczby pasażerów. Samorządowcy bali się nakręcania błędnego koła i znaleźli alternatywę: darmowe przejazdy.
Urzędnicy sporządzili analizy, wszystko przeliczyli i doszli do wniosku, że da to się zrobić z głową przy odpowiednich rozwiązaniach. Np. do mniejszych osiedli dojeżdżają mniejsze autobusy. Pomógł też dobry układ drogowy, dzięki któremu w Żorach nigdy nie było większych korków. Do miejskiej kasy oczywiście trzeba było dołożyć na transport, ale odpadły koszty obsługi biletów i windykacji za przejazdy na gapę.
- Musimy jednak pamiętać, że jesteśmy miastem 60-tysięcznym, do tego skomasowanym. Sporo ludzi mieszka w centrum lub blisko niego. Prawie 40 tys. osób mieszka w promieniu 3-4 km od rynku. Transport u nas było więc łatwo zorganizować - zaznacza Piotr Kosztyła. - Nie wiem, czy takie rozwiązanie sprawdzi się w każdym mieście, zwłaszcza w tych wielkich, gdzie osiedla są rozdzielone lasami czy torami.
Takich miast przybywa
Od Żor zaczął się trend, który rozlewa się po Polsce. W kraju nie ma już województwa, w którym nie byłoby choć jednej miejscowości z bezpłatnymi autobusami. Wśród nich są m.in. Chełm, Kętrzyn, Brodnica, Starachowice, Śrem, Konin, Malbork, Jastrzębie-Zdrój, Racibórz.
Wkrótce takich miast może być już ponad sto. Rady przyjmują to rozwiązanie w coraz większych miejscowościach. Największym jest Kalisz, liczący ok. 93 tys. mieszkańców.
Korzyści takich rozwiązań jest wiele. Podstawowe to mniejsze korki (bo więcej ludzi jeździ autobusami, z których zresztą coraz więcej to tzw. hybrydy lub elektryki), a tym samym mniejszy smog. Tam, gdzie kierowcy muszą sprzedawać bilety, tam dzięki odpadnięciu tego obowiązku mogą sprawniej docierać na czas, a więc autobusy mają mniejsze opóźnienia.
W części miast urzędnicy przekonują nawet, że drogi będą mogły być rzadziej remontowane, ponieważ mniejszy ruch to mniejsze ich zużycie. Dochodzi też aspekt związany z bezpieczeństwem: bo to potencjalnie mniej wypadków, również tych z udziałem pieszych i rowerzystów, a także stłuczek.
Miasta oczywiście mają mniejsze zyski z biletów, czyli muszą więcej dopłacać do autobusów. Ale nigdzie nie jest tak, że komunikacja publiczna finansuje się sama, z biletów. Często samorządy muszą dokładać do niej kilkadziesiąt procent, najczęściej pokrywają większość kosztów. W miastach wojewódzkich to średnio 65 proc.
I to w nich najbardziej widać, jak bardzo zakorkowała się Polska, w której realnie jeżdżących po drogach samochodów jest już ok. 20 mln (po odliczeniu samochodów uznanych za tzw. martwe dusze). Alternatywą na te korki jest właśnie komunikacja publiczna.
W 57-tysięcznym Tczewie można bezpłatnie jeździć miejskimi autobusami od września ubiegłego roku. Liczba pasażerów skoczyła o ponad 50 proc., a na jednej linii nawet o 100 proc.
- Wbrew krążącym opiniom, nie wycofujemy się z tego projektu. Bezpłatna komunikacja w Tczewie pozostanie - mówi Mirosław Pobłocki, prezydent Tczewa. - Wprowadzenie bezpłatnej komunikacji miejskiej okazało się pełnym sukcesem.
Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski