Rząd zajmie się dzikami. Zwierzęta terroryzują miasta
Kilka tygodni po tym, jak dzik prawie zabił mieszkankę Gdyni, władze trzech miast Trójmiasta wspólnie zwrócili się do ministerstwa rolnictwa, by zmieniono tak prawo, by pozwalało pozbywać się tych zwierząt z miast. Resort twierdzi, że za to nie odpowiada, ale inne ministerstwo powoła zespół, który zajmie się m.in. tym problemem.
Trzy miesiące temu w Gdyni dzik przerwał tętnicę udową 55-latce, która wracała z zakupami. Ostatkiem sił zdołała dojść do sklepu po pomoc, a potem zemdlała. Lekarze w szpitalu ledwo zdołali ją uratować.
I choć wielu mogło wziąć wspólną konferencję prezydentów Trójmiasta za element kampanii wyborczej, to powód jest inny - zmieniła się władza w kraju, zatem pojawiła się szansa na zmianę przepisów.
Trójmiasto mówi jednym głosem
- Samorządy od lat mierzą się z populacją dzików, natomiast ostatnio te działania były bardzo utrudnione - mówi prezydent Gdyni Wojciech Szczurek. - Z jednej strony był bardzo duży kłopot w budowaniu wspólnej polityki z Lasami Państwowymi, które w tym zakresie odmawiały współpracy, ale teraz zachodzi istotna zmiana. Z drugiej strony od kilku lat mamy ograniczenia w zakresie odławiania dzików, wynikające z afrykańskiego pomoru świń (ASF).
W Gdyni w zeszłym roku odstrzelono prawie 200 dzików. Prezydent chciałby, żeby w tym roku dało się tego uniknąć, bo zwierząt można się pozbyć, ratując ich życie.
Władze Trójmiasta zwróciły się do ministra rolnictwa Czesława Siekierskiego, by przeanalizował przepisy, które uniemożliwiają odławianie i wywożenie dzików poza granice miast. To ich zdaniem najbardziej humanitarny sposób walki z zagrożeniem.
Pełniąca funkcję prezydenta Sopotu (komisarza do czasu wyborów) Magdalena Czarzyńska-Jachim powiedziała, że mieszkańcy części zarządzanego przez nią miasta, która leży blisko lasu, boją się wychodzić z domów późnym wieczorem lub wczesnym rankiem.
- Mieliśmy nawet projekt w budżecie obywatelskim, żeby cały Sopot od strony lasu odgrodzić płotem - przypomniała. - Musimy sprawić, by nasi mieszkańcy czuli się bezpiecznie. Kwestia odstrzału jest absolutnie niewystarczająca. Konieczna jest rewizja przepisów. To samo dotyczy innych zwierząt, bo w Sopocie mamy problem z bobrami.
Z kolei wiceprezydent Gdańska Piotr Kryszewski powiedział, że na każdym spotkaniu z mieszkańcami ci ostatni poruszają problem dzików, więc nie dotyczy on już tylko kilku dzielnic, ale całego miasta.
Nie można udawać, że problem dzików nie istnieje
Dawniej wiele miast z tym kłopotem radziło sobie sprawnie, ponieważ można było dziki odławiać, a potem wywozić je do lasów. Jednak afrykański pomór świń sprawił, że nie można już robić ani jednego, ani drugiego. Konsekwencje było widać szybko.
W ostatnich latach nastąpił wysyp medialnych doniesień o problemie z dzikami. Dotyczyły m.in. Krakowa, Szczecina, Torunia, Gorzowa Wielkopolskiego, Zielonej Góry, Jaworzna, Kobyłki, Suchej Beskidzkiej, Pruszcza Gdańskiego i Żywca. W niektórych dużych miastach liczba interwencji związanych z dzikami wzrosła do ponad tysiąca rocznie.
Samorządy zaczęły szukać nowych sposobów na pozbycie się intruzów. Podstawowym było wypłaszanie, czego próbowano m.in. w Szczecinku. W Żywcu wpadli na pomysł, że na czas przepędzania warto zamykać drogi. W Mielcu natomiast władze spróbowały odstraszania ich za pomocą oprysków.
Incydenty w całym kraju
W całej sprawie nie chodzi o niszczenie trawników czy świeżo posadzonych kwiatków. O ile dzik stwarza zagrożenie bardzo rzadko, to jednak nie można napisać, że "nigdy". Bywa, że zaatakuje nawet nieprowokowany, bo np. myśli, że człowiek, którego widzi, może zrobić krzywdę warchlakom. Od czasu wprowadzenia ograniczeń, incydentów w miastach było sporo.
W Legnicy dzik mocno poturbował sześciolatka na terenie ogrodów działkowych. Dziecko musiało przejść dwie poważne operacje, które uratowało mu życie.
W Zabrzu policjanci zastrzelili dzika, który był agresywny. Przedtem został potrącony przez samochód i zaatakował 61-latka. Nie mógł się uspokoić. Mundurowi oddali do niego cztery strzały, a kiedy padł na ziemię, dwa następne, by nie cierpiał.
W Żorach cztery godziny na drzewie spędził 32-latek, którego zaatakowała locha z warchlakami. Zwierzęta zostały przepłoszone dopiero przez mundurowych, dzięki którym roztrzęsiony mężczyzna mógł zejść na ziemię.
W Poznaniu dwie kobiety zostały zaatakowane przez dzika, który nabrał ochoty na popcorn, który miały przy sobie w papierowej torbie.
W Legionowie straż miejska przepędzała dziki, które podchodziły do przedszkola, przez co rodzice zaczęli mocno obawiać się o bezpieczeństwo swoich dzieci.
W Krakowie pewien dzik odwiedził salon piękności, ale najwyraźniej mu się tam nie spodobało, ponieważ staranował szklany stolik. W tym mieście najsłynniejszy stał się inny osobnik tego gatunku, któremu mieszkańcy nadali imię Stefan. Zyskał sławę, ponieważ lubił wylegiwać się na kanapach wystawianych przy śmietnikach.
W Mysłowicach stado dzików zaczęło regularnie przychodzić do miasta i wylegiwać się w piaskownicy.
W Wałbrzychu te zwierzęta stołowały się w ogródkach działkowych i coraz częściej wpadały pod samochody.
W wielu miejscach dochodziło do zabijania psów przez dziki, najczęściej z powodu strachu. Tak było m.in. w Gdańsku w 2022 r.
Takich przykładów można by mnożyć w całym kraju.
Czy da się to zrobić inaczej?
Olsztyn, który jest miastem otoczonym przez lasy, już dawno temu wyrósł do rangi "weterana" walki z dzikami. Latami najlepszym sposobem było wystawianie odłowni i wywożenie zwierząt daleko poza rogatki. Jednak nawet mimo skuteczności tych działań, rodziny dzików wkraczały co jakiś czas do centrum, by dostojnie spacerować w okolicach galerii handlowych albo po starówce.
Kiedy afrykański pomór doprowadził do zakazu odławiania, straż miejska próbowała sobie radzić w inny sposób, m.in. podjeżdżając blisko zwierząt i próbując je przepłoszyć poprzez trąbienie oraz oślepianie ich światłami. Przeważnie skutkowało. Pomogło też uświadamianie mieszkańców, by zamykali śmietniki i nie wyrzucali resztek jedzenia na dwór.
- Już prawie nie mamy zgłoszeń - mówi Marcin Banaszek ze Straży Miejskiej w Olsztynie.
Olsztyn wcześniej jednak zdecydował się na radykalne kroki, wynajmując firmę, która namierzała dziki, stawiała duże klatki np. w okolicach ogrodów działkowych, a potem je usypiała. A potem przyszedł ASF i dopełnił reszty.
- Można powiedzieć, że dzięki temu problem rozwiązał się sam, bo nie wiem, czy dziś sami byśmy sobie z tym poradzili - komentuje Marcin Banaszek.
Jak sobie radzi "miasto dzików"?
Nieco inne podejście do problemu jest w Krynicy Morskiej, czyli mieście, w którym dziki często chodzą po ulicach i chodnikach. Tam nikt do nich nie wzywa służb, są już częścią miasta, które nawet raz w roku obchodzi Święto Dzika, a główny plac jest ozdobiony pomnikiem dziczej rodziny.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dzik w Karwi na plaży atakuje ludzi
O atakach na ludzi nic z tych stron nie słychać, ale zdarza się, że nękane przez psy atakują te czworonogi, a niekiedy nawet je zabiją, czując zagrożenie. Dlatego niektórzy mieszkańcy Krynicy noszą na spacery z psami petardy w kieszeniach.
Zdaniem Adama Ostrowskiego, burmistrza tego kurortu, skoro w miastach pojawia się problem z dzikami, trzeba iść w jednym kierunku.
- Jestem leśnikiem z zawodu i wiem, jak to wygląda - podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską. - Należy przede wszystkim przestać ingerować w życie dzików, nie dokarmiać ich. To inteligentne zwierzę, więc wróci w to samo miejsce, w którym znalazło pokarm. My prowadzimy tu taką politykę, choć to nie zawsze skutkuje. Populacja dzika ostatnio wzrosła i w takiej sytuacji należy zwiększyć odstrzał, to taka naturalna selekcja.
Burmistrz dodaje, że sam występuje do starosty o pozwolenie na odstrzał na terenie miasta.
- Ale myśliwi różnie do tego podchodzą, nie każdy chce - mówi samorządowiec. - Musimy też brać pod uwagę, kiedy jest okres lęgowy albo kiedy w mieście są turyści. Wtedy staramy się tego nie robić.
Resort tłumaczy
Zapytaliśmy ministerstwo rolnictwa, czy zajmie się tym problemem. Z przesłanej nam obszernej odpowiedzi wynika, że to nie oni, a Ministerstwo Środowiska ma zajmować się łowiectwem, natomiast podległa im inspekcja weterynaryjna ma się koncentrować "wyłącznie na ocenie potrzeby wykonywania odstrzału sanitarnego na danym terenie".
Urzędnicy ministerstwa rolnictwa nadmieniają, że zakaz przesiedlania dzików wynika z rozporządzenia Komisji Europejskiej.
W ich odpowiedzi czytamy: "Utrzymanie takiego zakazu jest konieczne z uwagi na fakt, że dziki nadal stanowią główne źródło przenoszenia i utrzymywania się ASF w UE, a ich przemieszczanie stwarza dodatkowe ryzyko pojawiania się ognisk tej choroby u dzików, a w konsekwencji także u świń na terenach oraz w państwach, gdzie nie była ona dotychczas stwierdzana. Zmiana przepisów ww. rozporządzenia lub jego uchylenie pozostaje w gestii Komisji Europejskiej".
Pracownicy resortu rolnictwa potwierdzają, że we wtorek otrzymali pismo od samorządowców z Trójmiasta i na nie odpowiedzą. Wskazują jednak, że rozwiązaniem problemu może zająć się inny resort.
"Ministerstwo Klimatu i Środowiska zapowiedziało powołanie Zespołu do spraw reformy łowiectwa, którego celem ma być przygotowanie zmian (...). W zespole mają znaleźć się m.in. myśliwi, przedstawiciele strony społecznej oraz naukowcy. W gestii ww. Zespołu ma pozostać m.in. podjęcie zagadnień związanych z bytowaniem zwierząt dzikich na obszarach miejskich oraz wypracowanie optymalnych rozwiązań w tym zakresie" - czytamy w odpowiedzi ministerstwa rolnictwa.
Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski