Mateusz Morawiecki: w swoim życiu zarobiłem dużo, może nawet zbyt dużo
Premier Mateusz Morawiecki wyznaje, że nie chciał zostać członkiem rządu Donalda Tuska, bo nie odpowiadała mu filozofia "nicnierobienia". Zapewnia, że nie został premierem dla pieniędzy - stracił na tym finansowo około 100 mln złotych. Przyznał też, że zarabiał w swoim życiu dużo, "może nawet zbyt dużo".
- W 1993 r. miałem poczucie katastrofy. Można było chronić rynek, można było restrukturyzować i budować polskie firmy, a nie tylko ulegać liberalnej religii z Zachodu, która dawała doraźne korzyści uprzywilejowanym - ocenił w rozmowie z Piotrem Zarembą w "Dzienniku Gazecie Prawnej" okres polskiej transformacji ustrojowej premier Mateusz Morawiecki. Przyznał co prawda, że "zdrowy kapitał zagraniczny ucywilizował wiele mechanizmów rynkowych w Polsce", jednak uważa, że ceną za to była "kolonizacja Europy Wschodniej przez zachodni kapitał".
- Chciałem mieć możliwość usprawniania kawałka rzeczywistości - tak premier odpowiedział na pytanie o wybór swojej drogi życiowej, decyzję, by zająć się bankowością.
- Nie czułem się Wallenrodem - stwierdził Morawiecki, mówiąc o swojej karierze w prywatnej bankowości. - Jeśli już to Wokulskim. Polska się kompletnie zmieniła. To było przejście od romantyzmu do pozytywizmu. Nie demonizujmy sektora bankowego. Z biegiem lat zmieniał się na lepsze - dodał.
- Kontaktowałem się z Jarosławem Kaczyńskim od 2010 r., może nawet od 2009 r. Rozmawiałem z prezesem o sprawach gospodarczych, o pomysłach na naprawę Polski, o systemie bankowym, jak wcześniej z prezydentem Lechem Kaczyńskim - wspominał Morawiecki.
Premier przyznał, że otrzymał propozycję wejścia do rządu Donalda Tuska i objęcia teki ministra finansów po Jacku Rostowskim (który odszedł z tej funkcji w listopadzie 2013 r.). - Poważna propozycja rzeczywiście padła. Nie przyjąłem jej. A przecież nie było wiadomo, że Tusk wyjedzie do Brukseli a Platforma tąpnie. Proszę sobie popatrzeć na ówczesne sondaże. Po prostu nie chciałem być w tamtym rządzie - podkreśla Morawiecki. - Spotkałem się wtedy z Jarosławem Kaczyńskim i powiedziałem mu o tej propozycji. On pyta: "Jaka jest pana decyzja?". Ja na to, że odmówiłem. "A to bardzo się cieszę" odparł. Nie zapadły wtedy żadne inne ustalenia - relacjonował "DGP" Morawiecki.
Na pytanie, dlaczego nie chciał być ministrem w rządzie PO, odparł, że nie odpowiadała mu "filozofia 'nicnierobienia'". Czy miał wtedy poczucie, że będzie członkiem rządu PiS? - Miałem ogólne poczucie, że chcę wejść do polityki. Chciałem być w ekipie naprawy Polski, likwidowania patologii III RP - stwierdził.
Dodał, że Jarosław Kaczyński niczego mu nie obiecywał. - Skłamałbym, że nie widziałem siebie w przyszłym rządzie PiS. Sądziłem jednak, że to prędzej będzie koalicja z PSL,ba, może nawet z SLD. Byłem gotów także w takim przypadku pracować. Kłóciłem się o to z kolegami z podziemia - dodaje.
Pytany przez "DGP" o nagrania z restauracji "Sowa i Przyjaciele" z jego udziałem nie zgodził się z twierdzeniem, że wynika z nich, iż szukał możliwości wsparcia byłego ministra skarbu w rządzie PO Aleksandra Grada. - Nie ja rozpocząłem ten temat i nie było żadnej jego kontynuacji. Sam Grad oświadczył, że żadna z nagranych osób nie była jego przyjacielem. Jako prezes banku spotykałem go, ale tak naprawdę nie znałem. Powtarzam: unikałem problemu, nie chciałem być nieuprzejmy. I nic z tego potem nie wynikło - zapewnił Morawiecki.
Szef rządu podkreślił, że obejmując stanowisko premiera sprzedał akcje banku BZ WBK "nie patrząc na cenę". - Nie polepszyłem swojej sytuacji finansowej idąc do polityki. Zrezygnowałem, lekko licząc do emerytury, z może nawet jakichś 100 milionów złotych (śmiech - red.) - ocenia. - Zrezygnowałem z radością, muszę dodać - zapewnił.
Morawicki stwierdził, że stoi na stanowisku, że podejmując się służby publicznej "nie robi się tego dla pieniędzy, tylko dla naprawy państwa polskiego". - Ktoś powie: "Może tak mówić, bo sam dorobił się milionów". Tak, w swoim życiu zarobiłem dużo, może nawet zbyt dużo. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, ile pożytecznych inicjatyw wspierałem, nie robię tego jednak, by publicznie o tym mówić - dodał.
Szef rządu zaznaczył także, że w Polsce tworzone są standardy działania państwa, które będą procentowały w przyszłości. Natomiast człowiek jest tylko człowiekiem, widzimy także w skali międzynarodowej, jak upadają wielkie nazwiska. Zawsze mogą znaleźć się osoby, które się pogubią, które się skuszą. Ale my takich przypadków w swoich szeregach nie tolerujemy - podkreślił.
Źródło: "Dziennik Gazeta Prawna"