Maszynka do mielenia ludzi. O systemie, nie o Marice [OPINIA]
Odsetek skazań w Polsce przypomina wyniki "demokratycznych" wyborów na Kubie. Prokuratura regularnie chwali się skutecznością. Rządzący przyklaskują. Nastąpiło chwilowe zawieszenie systemu, ale politycy, prokuratorzy i sędziowie szybko wrócą do utartych schematów.
O sprawie Mariki powiedziano i napisano już niemal wszystko. Można stanąć po jednej stronie i rzucać kamieniami w sędzię, która przecież wydała wyrok w dolnych granicach ustawowej sankcji. Można ustawić się po drugiej stronie i twierdzić, że miejsce "młodej naziolki" jest w więzieniu, w którym to powinna zgnić.
Ale można też - i pozwólcie, że to właśnie teraz zrobię - skupić się przez chwilę na tym, z jak bardzo paskudnym systemem mamy do czynienia. I jak wskutek głupich decyzji, zaniedbań oraz traktowania ludzkiego życia i wolności w kategoriach roboty od ośmej do szesnastej, z przerwą obiadową od dwunastej do dwunastej trzydzieści, prokuratura i sądy są ostatnim miejscem, w którym panuje poczucie sprawiedliwości.
Pozorna skuteczność
Bon mot, że z wykrywalnością najpoważniejszych przestępstw oraz ze skazaniami w Polsce jest jak z wynikami "demokratycznych" wyborów na Kubie, przekazał mi kiedyś prof. Paweł Waszkiewicz, kryminalistyk z Uniwersytetu Warszawskiego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Współpraca z Pekinem. Czego chcą od nas Chiny?
W prokuraturze dwadzieścia lat temu rządziła statystyka, dziesięć lat temu rządziła statystyka, teraz rządzi statystyka. I zapewne za kolejną dekadę też będzie rządziła statystyka.
Kierownictwo prokuratury uważa zaś, że statystyka, przede wszystkim ta dotycząca skazań, jest kluczowym elementem oceny pracy śledczych. W skrócie: jeśli skazuje się znaczny odsetek oskarżonych - prokuratura jest świetna. Jeśli skazań jest procentowo niewiele (cokolwiek by znaczyło w tym wypadku "niewiele") - coś w trybikach się zacięło i trzeba to poprawić.
Raptem kilka dni temu, 11 lipca, odbyła się uroczystość z okazji Dnia Prokuratury. Z tej okazji prokurator krajowy Dariusz Barski podkreślił, że w 2022 r. jedynie 1,9 proc. oskarżonych zostało uniewinnionych, w tym ledwie 1,2 proc. stanowią uniewinnienia prawomocne.
I tu warto postawić kilka pytań. Przede wszystkim: czy naprawdę najistotniejszym wskaźnikiem oceny jakości pracy prokuratury jest to, jak wiele osób zostało skazanych? Istotą pracy śledczych nie jest przecież, a właściwie – nie powinno być, doprowadzenie do skazania, tylko do rozwiązania sprawy i zapewnienia bezpieczeństwa społeczeństwu.
Kolejna kwestia: czy umiłowanie statystyki nie powoduje, że prokuratorzy rezygnują z zajmowania się sprawami niejednoznacznymi i unikają prowadzenia spraw, w których ciężko ustalić sprawcę, a nawet gdy się to uda – ciężko doprowadzić do skazania?
Jako dziennikarz dziesiątki, a być może już nawet setki razy widziałem przypadki, gdy prokuratura odmawiała wszczęcia postępowania w sprawie, w której były ku temu wszelkie przesłanki. Widziałem wielokrotnie umorzenia na wczesnym etapie, np. ze wskazaniem, że "nie wiadomo, czy doszło do popełnienia przestępstwa" (hmm, gdyby istniał tylko organ, który mógłby to ocenić).
Rozmawiałem z wieloma prokuratorami. I niemal wszyscy powtarzają, że ręce związane arkuszami, w których trzeba wpisać swoje osiągnięcia w sprawie, przeszkadzają w rzetelnym wykonywaniu zawodu, a nie pomagają.
Wreszcie: czy tak ogromny odsetek skazań dowodzi tego, że prokuratorzy są tak znakomici, tego, że adwokaci i radcowie prawni są tak nieudolni, czy może tego, że mamy kłopot z systemem?
Szczypta pecha
Niekiedy mam wrażenie, że sąd stał się maszynką do mielenia ludzi. Jest taśma produkcyjna, przy której stoją wyrobnicy – i wspólnie produkują postanowienia, wyroki, decyzje o tym, że ktoś kolejne kilka lat spędzi w areszcie śledczym lub zakładzie karnym.
Jest akt oskarżenia, jest prokurator, który zazwyczaj nawet nie zna sprawy, bo szczegółami zajmował się kolega, i mówi "trzy lata pozbawienia wolności, wysoki sądzie". A sąd ogłasza, w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej rzecz jasna, że trzy lata będzie akurat.
Najlepiej gdyby na sali nie było obrońcy, bo tylko komplikuje, utrudnia, wydłuża, ogólnie – zachowuje się nie tak.
Gdzieniegdzie jednak zaplącze się adwokat (lub radca prawny), który będzie dwoił się i troił, żeby rozbić kamień, ale zazwyczaj kończy niczym Syzyf i co najwyżej turla go pod górę, aż do Sądu Najwyższego. I osiąga tyle samo, co inny adwokat, który ani się nie dwoi, ani tym bardziej nie troi, tylko idzie do sądu robić za drugą paprotkę – bo pierwszą jest prokurator.
Oczywiście, podkreślmy wyraźnie, kreślę tu obraz czarny. Są świetni adwokaci i radcowie prawni, są rzetelni i praworządni prokuratorzy, są wreszcie sędziowie bardziej wierzący w sprawiedliwość niżeli w sam wymiar. Nie chcę Was, dobrzy ludzie, skrzywdzić złym słowem i uogólnieniem. Ba, podziwiam Was. Tylko zarazem szlag mnie trafia, gdy widzę ogrom patologii w miejscu, w którym ich być nie powinno.
Do dziś pamiętam swoją rozmowę z adwokatem Marcinem Wolnym z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka z 2018 r.
Wolny - prawnik, którego szczerze podziwiam - powiedział, że domniemanie niewinności w Polsce nie jest silne. Wystarczy jedno pomówienie i zatrzymany człowiek może już nigdy nie zobaczyć swojego domu. Czasem wystarczy brak szczęścia.
- Jest wiele przypadków, gdy państwo chwyta człowieka w kleszcze. A gdy już chwyci, to nie wypuści, niezależnie od okoliczności. Przemieli, zniszczy i w końcu wyrzuci - stwierdził Marcin Wolny.
Rozmawialiśmy o niesłusznych skazaniach. Raz za razem dziwiłem się, gdy adwokat opowiadał mi, jak wygląda system: jak zachowują się prokuratorzy, jak beztrosko pozbawiają ludzi wolności sędziowie.
Wierzyliśmy obaj, że sprawa Tomasza Komendy, niesłusznie skazanego i osadzonego, coś zmieni. Nie zmieniła nic.
Kilka tygodni temu o nadmiarowych tymczasowych aresztowaniach rozmawiałem z Przemysławem Rosatim, prezesem Naczelnej Rady Adwokackiej.
Rosati stwierdził, że coraz częściej odnosi wrażenie, że przy sprawach aresztowych zasady, które powinny obowiązywać w procesie karnym, jak rozstrzyganie wątpliwości na korzyść oskarżonego, domniemanie niewinności, swobodna ocena dowodów, gdzieś się gubią.
A właściwie, że gubią to sędziowie. Jakkolwiek bowiem - to już moje spostrzeżenie, nie Rosatiego - można wiele wymagać od prokuratorów, to ostatecznie sąd stanowi ostatni bezpiecznik dla obywatela. A w zasadzie powinien stanowić, bo niektórzy sędziowie klepią jeden areszt za drugim bez znajomości akt, od rana do popołudnia.
Szkodliwe szeryfowanie
Część może by i nie klepała, ale z tyłu głowy jest myśl: ja kogoś nie wsadzę, a zaraz rzuci się na mnie minister sprawiedliwości i prokurator generalny w jednej osobie i będzie robił ze mnie w rządowych mediach bandziora gorszego niż ci, których kiedykolwiek miałem na sali sądowej.
Zbigniew Ziobro wraz ze swoją ekipą przekroczył wszelkie możliwe granice populizmu penalnego. W ocenie Ziobry suwerenna Polska to taka, w której sprawca najdrobniejszego nawet czynu najpierw trafia do aresztu, a potem do zakładu karnego. Polacy rzekomo poczują się bezpieczniej, gdy za rozbój będzie wsadzało się nie na czas od dwóch lat do dwunastu, tylko do piętnastu.
Niby będzie lepiej, gdy co drugi czyn określony w Kodeksie karnym będzie zbrodnią, a nie występkiem.
Na 99 spośród 100 konferencji ministra na temat polityki karnej Ziobro powie, że sądy są zbyt łagodne, że orzekane kary są "śmiesznie niskie", a bestie w ludzkich skórach najlepiej byłoby wieszać na latarniach. I doda, że wszystko przed nami, bo właśnie przygotowywana jest siedemnasta już nowelizacja Kodeksu karnego, która znów zaostrzy odpowiedzialność karną.
Pozostały jeden przypadek z tej setki to sytuacja, gdy przestępca wyrywa tęczową torbę. Wtedy kary są zbyt surowe.
Przebrzydły symetryzm
Dyskusja o reformie sądownictwa już dawno temu została skompromitowana. I rządzący, i opozycja mówią o kwestiach istotnych dla demokracji, o zmianach sensu largo, ale cicho jest o patologiach, które dzieją się na co dzień.
Doszliśmy do etapu, w którym nie można już powiedzieć, że szeryfowanie Ziobry to szkodzenie funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości, ale przyznać jednocześnie, że pełno jest także bezmyślnego, mechanicznego wręcz orzekania przez sędziów.
Niemile widziane jest jednoczesne utyskiwanie na populistyczne wywody Ziobry oraz dziwienie się, jak to jest możliwe, że sąd, w którym zapada wyrok w głośnej medialnie sprawie nie potrafi umotywować, dlaczego wydano właśnie takie orzeczenie. Ewentualnie denerwowanie się na idiotyczny frazesik, że "sąd wypowiada się poprzez orzeczenia".
Dla wielu to jest przebrzydły symetryzm – bo winę należy widzieć tylko i wyłącznie w Zbigniewie Ziobrze, albo tylko i wyłącznie w przebrzydłej sędziowskiej kaście.
Dla mnie: obecny minister sprawiedliwości, skądinąd najdłużej pełniący tę funkcję w dziejach III RP, niewiele uleczył, wiele zepsuł. Ale nie można wszystkich patologii tłumaczyć złym Ziobrą. Inna rzecz, że media również dokładają cegiełkę od siebie, szukając prostych odpowiedzi na trudne pytania, myląc podstawowe pojęcia (choćby zasygnalizowana wyżej kwestia aresztu i skazania) i niekiedy tworząc sensacje tam, gdzie ich nie ma.
Zaraz zmieni się władza, zakrzyknie "na abarot!". A sądowa maszynka jak była i jest, tak pozostanie.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl