PolskaMarek Kondrat dla "Polityki": Wciąż odgrywamy "Dzień świra"

Marek Kondrat dla "Polityki": Wciąż odgrywamy "Dzień świra"

Rozmowa z Markiem Kondratem o tym, dlaczego wciąż odgrywamy "Dzień świra", i jak w tym kraju nie być świnią przeprowadzona przez Juliusza Ćwielucha, opublikowana w najnowszym numerze tygodnia "Polityka".

Marek Kondrat
Marek Kondrat
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Waszczuk

24.12.2021 11:15

JULIUSZ ĆWIELUCH: – Świąteczna rozmowa powinna być chyba miła.

MAREK KONDRAT: – Ciężka sprawa, bo zdaje się, źle pan obsadził rozmówcę. Chyba że podam jakiś przepis na karpia. Robię pysznego w galarecie.

W galarecie to chyba po żydowsku.

Tak, rzeczywiście. To teraz może być odczytane jako manifestacja.

Konstytucję pan czytał na krakowskim Rynku, to dopiero była manifestacja.

Wtedy pomyślałem, że nawet dla samego siebie warto – przypomnieć sobie, utrwalić. Krakowski Rynek, głowa przy głowie. Czułem się jak Kościuszko. Po "my naród" zrobiłem taką pauzę, że aż naród zachwycił się sam sobą. Po czym pełen euforii zszedłem ze sceny, a pod wieżą zagadnęła mnie babina: I tak panu nie wierzę. Za dużo się pan nachapał na tym winie. I już pierwsze wiaderko zimnej wody. Później funkcjonariusz telewizji publicznej napisał, cytuję z pamięci: "przytulił w życiu parę baniek i będzie mnie demokracji uczył". I wtedy zrozumiałem, że tu cię, chłopcze, boli, od tej strony mnie zaginasz. Cała ta ich Polska, polskość i ojczyzna to tylko dekoracja, żeby nie było widać, jak na zapleczu robi się interesy. Myślę, że dziś już bym nie przeczytał, bo to oznacza start w konkurencji o niejasnych regułach: ja – "że ryby nie je się nożem", a rywal – "i bo w ryj mogę dać".

Żadnych złudzeń?

W moim wieku to już nie przystoi. W czasach budzącej się do życia Solidarności wybiegałem na scenę w Teatrze Dramatycznym i krzyczałem do publiczności: "Do broni, do broni!". Grałem Piotra Wysockiego w "Nocy listopadowej". Atmosfera była taka, że sam bym chwycił za broń i z całą tą publiką poszedł na barykady.

Aż któregoś dnia wyłożył się pan na liściach rozrzuconych na scenie.

Tak właśnie było. I rozum wrócił na właściwe miejsce. W moim byłym zawodzie łatwo pomylić rolę życia z życiową rolą. Sztuka ma wielką siłę, ale nie należy jej przekładać jeden do jednego na życie, bo wychodzą z tego nieporozumienia i rozczarowania.

Ale to nie jest opowieść o sztuce.

Nie. To jest opowieść o tym, że jak się krzyczało do Gierka "pomożemy", bo po siermiężnym Gomułce wydawało się, że wstajemy z kolan, to z czasem nabiera się dystansu do rządzących. Zwłaszcza kiedy po 45 latach znowu wołają, żebyśmy im pomagali albo wstawali z kolan. Nie czułem, żebym był na kolanach. Za to ta władza, która miała nas z kolan podnosić, ciągle klęczała w kościele. Widać mówili z własnej perspektywy.

Mówili też o Polsce w ruinie i słowa dotrzymali.

Zdaje się, że w kwestii ruiny nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.

A słupki ciągle wysoko.

Naród przywykł do silnych emocji, dużo zniesie. Ale widać już chyba kres, bo kiełbasa się kończy. W Polsce, ile razy kończyła się kiełbasa, tyle razy kończyła się władza.

Może teraz się utrwali, bo będzie po naszemu. Sam pan mówił w reklamie, że nasza kiełbasa przegoniła ich kiełbasę.

Kiedy słyszę to po naszemu, to gęsiej skórki dostaję. Jak tylko zaczynamy coś robić po naszemu, to mamy stuprocentową gwarancję, że to spierdolimy. I ta pycha, to pouczanie Belgów, żeby się zamknęli, bo ich państwo ma ledwo dwieście lat. I mówi to przedstawiciel narodu, który sam się wymazał z mapy świata na 123 lata. Powiedziałbym, że nóż się w kieszeni otwiera. Ale zaraz się znajdzie jakiś baran, który nie zrozumie. Jednocześnie sam jestem częścią tego narodu.

Świetlicki pisał: "moja twarz była w tym wszystkim najstraszniejsza, bo moja".

Otóż to! Ciężko się z polskością nie zmagać. Zmieniłem zawód na bardziej uniwersalny, unikam sytuacji, które ktoś za mnie aranżuje, zbudowałem dom daleko od kraju, ale okazuje się, że łatwiej z niego wyjechać, niż od niego uciec. Lata temu w Czytelniku, gdy polemiki o Polsce sięgały zenitu, Tadeusz Konwicki przekuwał narodowy balon słowami: E, tam, przed wojną już dawno byśmy nie żyli.

Tadek Sobolewski, wspaniały recenzent filmowy, powiedział mi ostatnio, że odkąd ma parkinsona, lepiej rozumie Polskę. Kraj, który ma problemy z wychwytywaniem serotoniny i ciągle potrzebuje strzałów z dopaminy, żeby choć przez chwilę czuł, że żyje.

Dlatego ciepła woda w kranie nie pociągała, za to spuścić łomot gejom, narozrabiać w Unii to już bardziej. Prof. Geremek zawodowo badał francuskie średniowiecze, ale miał wspaniałego nosa do naszej współczesności. Pamiętam, że kiedy ważyły się losy, czy wejdziemy do Unii Europejskiej, powiedział do mnie: Wierzę, że wejdziemy do tej Unii, ale będziemy z tym mieli jeszcze kłopoty, dlatego że za krótko byliśmy wolni. Musimy pozałatwiać sprawy z przeszłości, żeby do końca zrozumieć, czym był ten akces.

I pozałatwialiśmy sprawy z przeszłości?

Nie wiem. W Europie rewolucje społeczne miały miejsce dawno temu, a ta nasza teraz jest karykaturalna. Zaczęliśmy wywoływać przeszłość, te wszystkie antysemickie duchy, ten sanacyjny smrodek, tych hajlujących chłopców z ONR. Nawet gazety po prawej stronie piszą stylem z dwudziestolecia międzywojennego. Czytam teraz "Kroniki tygodniowe z lat 1927–31" Antoniego Słonimskiego. Sami sobie założyliśmy nelsona i tkwimy w tym samym narodowym klinczu co wtedy. Wszystko wróciło, choć przez chwilę wydawało się, że wychodzimy z zakrętu historii i wpadamy na prostą. Gdyby nie wejście do NATO i UE, Polska byłaby dziś drugą Białorusią.

KLIKNIJ W OKŁADKĘ, BY PRZENIEŚĆ SIĘ DO NOWEGO WYDANIA "POLITYKI"

Okładka świątecznego wydania tygodnika "Polityka"
Okładka świątecznego wydania tygodnika "Polityka"© Polityka

"Z piwnicznego okienka wynurzył się łeb narodu, ale tułów zablokował się i nie chce wyjść" – wie pan, kto to powiedział?

Pachnie Gombrowiczem.

Zimno.

Ja to powiedziałem?

Gorąco.

W końcówce lat 60. liznąłem Zachodu, i to od kuchni, bo dorabiałem na zmywaku w Anglii. Nawet z tej perspektywy w konfrontacji z ojczyzną ciężko było się nie zachłysnąć. A jednocześnie wielu ludziom było w tej komunie dobrze.

Socjalizm równa się pokój. Kapitalizm równa się trzy pokoje z kuchnią.

Materialnie to wiadomo, że byliśmy na przegranej pozycji. Ale mnie podobała się ich mentalność. Spokój, który w sobie mieli. Czuło się, że ci ludzie nie mają kompleksów. Są szczęśliwi tacy, jacy są. Polacy są narodem, który nie zdołał się umocować w historii. Nie mamy poczucia stabilności. Ten kraj kurczył się i puchł jak balon, aż wreszcie przebrał miarę, no i całkiem znikł. Pojawił się na chwilę i znowu dostał po mordzie. Znowu mu przesuwali granicę, jak chcieli. To się musi przekładać na mentalność, na narodową podświadomość. Nasza perspektywa to jest jakieś 20 lat. 40 lat to już jest perspektywa dla Polaka niedostępna. Nie mieści się w polskim widnokręgu. Dlatego żyjemy, jakbyśmy ciągle byli w biegu, ciągle w napięciu. Jakby nam mieli za chwilę zabrać talerz z zupą sprzed nosa. Odmieniamy Polskę przez wszystkie przypadki, ale jej nie szanujemy, nie dbamy o nią. Ten chaos w edukacji, ten rozkład w służbie zdrowia, przecież to się ciągnie latami. Tyle ludzkiej energii jest marnowane.

To do czego ta Polska jest ludziom potrzebna?

Myślę, że wielu ludziom Polska potrzebna jest, żeby zarzucić gdzieś kotwicę. Zbudować jakąś tożsamość. Stworzyć namiastkę wspólnoty, bo człowiek jest zwierzęciem stadnym, więc musi mieć za sobą jakąś grupę. Niestety, w tworzeniu wspólnoty jesteśmy ułomni. Dopiero w momentach zagrożenia przypominamy sobie, że jest jakieś stado, i wtedy potrafimy być heroicznie wspaniali. Za to indywidualnie jesteśmy niezwykle sprawni. Takie sprytne liski, którym się wiele rzeczy udaje.

Jeden Polak pracuje jak dwóch Niemców, a dwóch Polaków jak jeden Niemiec.

Sam pan widzi, że to wszystko zostało już powiedziane i nazwane. Kiedy Polskę zadaje ktoś, kto mnie interesuje i ciekawi, to ja chętnie słucham i rozmawiam, choć to dla mnie temat trudny i intymny. Ostatnio Polską wycierają sobie gębę ludzie nieciekawi, pełni kompleksów, wewnętrznie nadgnili. Nie potrafię nawet wejść z nimi w dialog, dlatego wolę milczeć. Nie muszę nikomu udowadniać, czy jestem prawdziwym Polakiem. Udowadniam co miesiąc, płacąc w Polsce niemałe podatki. To jest mój patriotyzm. Takiej postawy oczekuję. Kochasz Polskę, posprzątaj kupę po psie, zapłać podatek, przeczytaj książkę.

W "Dniu świra" wypatroszył pan z Koterskim Polskę do samych flaków. Niebawem minie 20 lat od premiery i jest, jak było.

Na ulicy, przy której mieszkamy w Krakowie, wymieniali ostatnio jakieś rury. Robotnicy przyjeżdżali o siódmej nad ranem i włączali te wszystkie młoty, koparki i co tam tylko mieli do robienia hałasu. I jak już wszystkich pobudzili i wyciągnęli z łóżek, szli na śniadanie. Aż się chciało otworzyć okno i zacytować samego siebie: "Czy panowie muszą tak napierdalać od bladego świtu?! Że nie podbijam karty na zakładzie o siódmej rano, to już w waszym robolskim mniemaniu muszę być nierobem?! Już możecie inteligentowi jebać po uszach od brzasku!".

Otworzył pan okno i cytował?

Oczywiście, że nie, przecież ja nie jestem Miauczyński. Zresztą pamiętam zabawną sytuację, kiedy nagrywaliśmy tę scenę na Ursynowie. Przy studzience stali koledzy aktorzy i walili młotem pneumatycznym. Kamera. Akcja. Otwieram okno i zaczynam monolog. Obok otwiera się drugie okno i starsza sąsiadka ze łzami w oczach mówi: Panie Marku, oni tak codziennie tymi młotami.

Warto to było kręcić, skoro w Polsce tak codziennie?

Na marne nie poszło. Przynajmniej jest z czego memy robić. Mem jest dziś bronią państwa podziemnego. Kaczyński nas okupuje, a my mu memem w twarz. Niech się udławi naszym oporem. Opór mamy w instynkcie. Tylko że mnie to już męczy. Tu trzeba pracować, budować i edukować. Inaczej pochłonie nas ciemność.

Ciemność czy ciemnota?

Trudno jednoznacznie oddzielić narodowe kłopoty od światowych trendów. Zmierzch autorytetów, upadek elit, kryzys wartości – to są światowe trendy. Antyszczepionkowcy są na całym świecie. Naszą specjalnością jest to, że ludzie, którzy tak niewiele sobą reprezentują, mają tak wielki wpływ na rzeczywistość. Kończy się na tym, że człowiek będący doradcą prezydenta mówi wierutne bzdury, stojące w opozycji wobec tego, co wypracowały całe pokolenia naukowców. Gdzie byłaby dziś ludzkość bez szczepionek? Tymczasem w Polsce doradca prezydenta, i to w randze profesora, mówi, że nikt nie wie, jakie są skutki uboczne szczepionki w perspektywie 10 lat, to nie można się dziwić, że ludzie nie chcą się szczepić.

Świat bez wiedzy i edukacji jest światem chaosu.

Tymczasem nauczyciel przy wypłacie dalej mówi Miauczyńskim z "Dnia świra".

"Osiem lat podstawówki, cztery liceum. Potem pięć, bite, studiów, dyplom z wyróżnieniem, 20 lat praktyki, i oto mi płacą, jakby ktoś dał mi w mordę. Bida, bida i rozczarowanie, a potem beznadzieja i starość pariasa i wszechporażająca nas wszystkich pogarda władzy od dyktatury aż po demokrację, która nas, kałamarzy, ma za mniej niż zero. Dlaczego władza każdej maści ma mnie za nic? Czy czerwona, czy biała, jestem dla niej śmieciem". Znam na pamięć, bo to powinna być przestroga dla każdej rozsądnej władzy. Różne były rządy po drodze, a żaden nie wziął się porządnie za edukację.

Obecny rząd daje nam szkołę. Porządną, XIX-wieczną edukację z nauką na pamięć i apelem za poległych.

W Polsce ciągle trwa dyskusja, czego uczyć. Nie słyszałem, żeby ktoś się pochylał nad zagadnieniem, jak uczyć. Przecież ludzkość dokonuje właśnie gigantycznego skoku cywilizacyjnego. Jeśli mamy dotrzymać kroku, to musimy postawić na edukację. Czyli m.in. godziwe płace dla nauczycieli. I nie tylko w dużych miastach, ale w każdym zakątku. Człowiek wymaga troski. Kiedy zadba się o człowieka, to i Polska będzie miała się lepiej.

Dostali 500 plus.

Dostali jałmużnę i powiedzieli im: a teraz radźcie sobie. Ile zębów naprawisz za te pieniądze, ile treningów piłkarskich dziecka za nie opłacisz? Ile dziś te pieniądze są warte? W Finlandii szkoła jest bezpłatna. Bezpłatna to znaczy, że długopis, ołówek, kapcie – wszystko to dostajesz od państwa. Biedny i bogaty ma ten sam długopis i te same szanse. 500 plus dla biednego i bogatego żadnych szans nie wyrównuje, tylko pogłębia różnice.

Panu jest źle?

Jest mi tak dobrze, że aż się martwię. Już nawet nie wołam "do broni", nie czytam konstytucji. Skupiam się na najważniejszym. Na tych, których kocham i którzy mnie kochają, na przyjaciołach. Po raz trzeci ojcem zostałem w wieku, kiedy inni już dawno byli dziadkami. Za późno. Ale czerpię z tego garściami, bo dopiero teraz mam szansę obserwować, jakim cudem jest ta mała, krucha istota. Ile uwagi trzeba jej poświęcić.

I nie chce pan zostać zbawicielem narodu?

Mówi pan o tym starszym, samotnym człowieku, któremu pomyliły się nie tylko buty, ale i epoki? O tym mężu stanu ze śladami marchewki na klapie marynarki, który myśli, że tak sprytnie to wszystko rozgrywa? A nawet nie widzi, że świat, który znamy, się kończy, że natura wystawia nam rachunek. Żyje przeszłością, a w niej już nikogo nie zbawi.

"Z tyłu nic nie ma" – na nagrobku dobrze by wyglądało.

Tadzio Konwicki przysięgał, że na cmentarzu w Wilnie widział na nagrobku zdanie: "A nie mówiłem, że jestem chory". Teraz to już chodzi jako mem. Trzeba szukać czegoś nowego.

"Próbował" – ja flirtuję z myślą o takim napisie na grobie.

Ładne. I takie polskie. Nigdy nie kłóciłem się ze swoim instynktem. Zawsze za nim szedłem. Próbowałem w życiu różnych rzeczy. Ostatnio gdzieś przeczytałem, że sieć restauracji, którą założyłem z kolegami Lindą, Zamachowskim i Malajkatem, to była porażka. Moim zdaniem wręcz przeciwnie. Bez tamtej próby nie byłoby tego wszystkiego, co teraz zbudowałem. Ludzie wolą nic nie zrobić, niż spróbować i ponieść porażkę. Bez porażek nie ma sukcesów.

Jako ambasador banku spotyka się pan z polskim biznesem, opowiada im o winach. A oni o czym panu opowiadają?

Kiedy kogoś poznaję, lubię patrzeć, jaki ma napęd, co nim w życiu kieruje, jakie rządzą nim emocje. Część z tych ludzi po prostu chciała lepiej żyć. Ale są i tacy, którzy dusili się w PRL, byli ciekawi życia, chcieli świat zmieniać na lepsze. Ci ludzie są solą tej ziemi. Zaryzykowali i wzięli sprawy w swoje ręce. Od zera, ciężko harując, zbudowali swoje interesy i teraz drżą, żeby ojczyzna, która przez chwilę po prostu się do nich nie wtrącała, dalej dała im robić swoje, czyli rozwijać gospodarkę. Bez nich nie będzie Polski. To oni rozdają 500 plus, a nie rząd.

Pieniądze dają szczęście?

Nie zaszkodzi je mieć, ale szczęścia w pieniądzach nie ma co szukać. Szczęście to jest garstka ludzi, którzy rozumieją twoje słabości i jeszcze ci je wybaczają. To jest twoja zdobycz w życiu. Innego szczęścia nie ma.

A śniadanie w słońcu, na tarasie domu w Hiszpanii, to nie jest szczęście?

To jest przyjemność. Ogromna. Ale tylko przyjemność. Co z tego, że mam tam słońce, kiedy nie mogę tam mieć ze sobą swoich przyjaciół, nie mam z kim pogadać o tym, jak żyć.

No właśnie jak?

Wystarczy nie być świnią.

Bartoszewski mówił o przyzwoitości.

Wiadomo, że warto być przyzwoitym. Ale przyzwoitość to takie duże słowo. Do portfela nie wejdzie, z kieszeni wypadnie. A nie być świnią to każdy zrozumie. I przy minimalnym wysiłku jeszcze to w życie wprowadzi.

ROZMAWIAŁ JULIUSZ ĆWIELUCH

***

Marek Kondrat (rocznik 1950) pochodzi z aktorskiej rodziny. W filmie zadebiutował w wieku 11 lat w "Historii żółtej ciżemki". Po szkole teatralnej przebojem zdobył sławę rolą w "Zaklętych rewirach". W latach 80. pożegnał się z teatralnym etatem. Od prawie 15 lat nie uprawia już zawodu wyuczonego. Ciągle kształci się w nowym – jest koneserem i sprzedawcą win.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (83)