Marcin Makowski: Wybaczcie, ale nie umiem współczuć Kijowskiemu. To karykatura faceta
Mateusz Kijowski, były lider KOD-u, a obecnie ”stypendysta wolności”, udzielił wywiadu mojemu redakcyjnemu koledze Grzegorzowi Łakomskiemu. Właściwie przez całą rozmowę starał się wszystkich przekonać, że nie pracuje, bo dostał wilczy bilet, jego sytuacja życiowa jest dramatyczna, a datki od ludzi na spłatę długów to forma ”kontraktu” ze społeczeństwem. Za jego działalność obywatelską i pozytywistyczny trud. Ile bym w sobie nie wykrzesał empatii, nie umiem mu jednak współczuć. Facet, który przeznacza swój czas na chodzenia po mediach i użalanie się, zamiast zabrać się za jakąkolwiek pracę, to karykatura samego siebie.
Właśnie tak - karykaturalnie - wypadł Mateusz Kijowski w całej rozmowie z Wirtualną Polską. Wszystko co mówi, jak argumentuje i po jakie chwyty retoryczne sięga, przypomina syndrom wyparcia. Trzeba przyznać, że Kijowski jest przy tym sprytny, ponieważ (choć tanimi metodami), potrafi jednak budować wizerunek człowieka, który chciał dobrze, ale źli ludzie wepchnęli go w tryby historii. Jest wręcz czymś niesamowitym, że facet słynący z uchylania się od spłaty alimentów i wystawiania lewych faktur, zaczyna rozmowę od naszkicowania siebie w roli przykładnego ojca, który dba o zaplecze materialne dzieci. - Ze zrzutki zostały spłacone najpoważniejsze zaległości. Nie musimy się zastanawiać z czego zapłacić rachunek sprzed pół roku albo za co kupić dziecku farby do szkoły, żeby nie dostawało kolejnych minusów za nieprzygotowanie - opowiada opozycjonista.
Biedak z iPhonem
Pół biedy, gdyby jeszcze sam poszedł siedzieć za kasą w hipermarkecie, albo zaczął jeździć taksówką i przyniósł na stół pieniądze, które pozwolą kupić ”farby do szkoły”. Kijowski jest dumny z tego, że może zapewnić dzieciom zaspokojenie podstawowych potrzeb, żerując na naiwności i wpłatach jego zwolenników. - Dla mnie obciachem nie jest znaleźć się w trudnej sytuacji życiowej, tylko zachować się jak hiena - stara się bronić. Tylko problem polega na tym, że Kijowski się w tej trudnej sytuacji ”nie znalazł” przypadkiem, jak błądząca po lesie sierotka Marysia. On tam doszedł na własne życzenie, wcześniej pozując z okładek popularnych tygodników i latając po świecie w roli drugiego Wałęsy.
- Jak ludzie, którzy się wręcz medialnie promują przy okazji wspaniałej akcji jaką jest "Szlachetna Paczka", a później mówią, że korzystanie z czyjejś pomocy to wstyd - broni się Kijowski. Czytam to i myślę, jak on się śmie porównywać do rodzin dotkniętych strukturalną biedą, samotnych matek bez wykształcenia, żyjących na prowincji. Jak on śmie, mieszkając w domku jednorodzinnym pod Warszawą, jeżdżąc motocyklem, posiadając iPhon'a i nowego laptopa, kupionego z pieniędzy KOD. Bo przecież nie kazali mu oddawać.
Ofiara złych ludzi
A może mam współczuć Kijowskiemu, że jego druga żona kupiła lokum za kredyt we frankach, i teraz rata im wzrosła? Dom jednorodzinny to czubek piramidy Maslowa? Tysiące rodzin w Polsce jest w podobnej albo gorszej sytuacji, i żadna z nich nie żebrze na zbiórkach publicznych o spłatę zadłużenia. Jeśli ktoś czuje się pokrzywdzony, idzie do sądu, a jak to nic nie daje, zakasuje rękawy i zaczyna zarabiać.
Kijowski nie jest przecież sam, z kimś w tym domu mieszka. Obecna partnerka, którą zabrał ze sobą m.in. na podróż do USA w roli ”tłumacza przysięgłego” za pieniądze ze zbiórek, której fundował drogi sprzęt i która w pewnym momencie była szarą eminencją KOD-u - witana na prywatnych imprezach Komitetu jak królowa - nagle też nie może palcem kiwnąć? Też jest pokrzywdzona przez złych ludzi i reżim PiS-owski?
Kijowski oszukiwał już wcześniej
Nie umiem współczuć Mateuszowi Kijowskiemu, bo wiem jak potrafi kłamać, i że wcześniej starał się zorganizować pokątnie podobne akcje, polegające na spłacie swojego zadłużenia komorniczego. Jednocześnie twierdząc w mediach, że nic takiego nie ma miejsca. Całą sprawę opisałem zresztą w moim śledztwie dziennikarskim z lutego tego roku. Polecam państwu odświeżyć sobie pamięć i przypomnieć o ”akcji darowizna”, którą były lider KOD-u aprobował, a która w dużym skrócie miała za zadanie ominąć kontrole skarbowe i po cichu wspomóc jego budżet.
- Różne prace wykonywałem. Ale nie jestem fachowcem z ogromnym doświadczeniem w żadnym z tych obszarów. Mediana zarobków w Polsce wynosi 3,5 tys. brutto. Nie chodzi o to, żebym oczekiwał ogromnego wynagrodzenia. Ale żeby móc spłacać długi musiałbym zarabiać ponad 8 tys. brutto - zwierza się na koniec rozmowy z WP Mateusz Kijowski. Czyli facet, który miał obalić Jarosława Kaczyńskiego, skończył jak Ferdek Kiepski. W tym kraju nie ma pracy dla ludzi z jego wykształceniem, a za marne 3,5 tys. do roboty nie pójdzie, bo się nie opłaca. Czy coś tu trzeba więcej dodawać? Ten żenujący spektakl komentuje się sam.
Marcin Makowski dla WP Opinie