PublicystykaMarcin Makowski: Rosja prowadzi wojnę z Ukrainą, a w Unii? Jedni chcą zniesienia sankcji, drudzy budują gazociąg

Marcin Makowski: Rosja prowadzi wojnę z Ukrainą, a w Unii? Jedni chcą zniesienia sankcji, drudzy budują gazociąg

Dyplomaci uwielbiają używać słów takich jak: ”incydent”, ”wydarzenie”, ”spór”. Zazwyczaj przy tej okazji ”szczerze ubolewają” lub są ”głęboko zaniepokojeni”. Może pora z tym skończyć, szczególnie w Unii, gdy Rosja prowadzi na oczach świata wojnę z Ukrainą?

Marcin Makowski: Rosja prowadzi wojnę z Ukrainą, a w Unii? Jedni chcą zniesienia sankcji, drudzy budują gazociąg
Źródło zdjęć: © WP.PL
Marcin Makowski

Świat żyje od niedzieli ostrzelaniem trzech ukraińskich jednostek w Cieśninie Kerczeńskiej na Morzu Azowskim - przez okręty Federacji Rosyjskiej. W dużym uproszczeniu, konflikt, który jest kontynuacją hybrydowej wojny rosyjsko-ukraińskiej, można opisać z przynajmniej trzech perspektyw.

Po pierwsze, politycznej: chęci wzmocnienia słabnących wpływów Władimira Putina w Rosji, oraz - poprzez wprowadzenie stanu wojennego - zapewnienie sobie reelekcji albo przełożenia wyborów prezydenckich i parlamentarnych przez Petro Poroszenkę na Ukrainie. Dodajmy jeszcze, że mówimy o prezydencie, który tracił na Ukrainie poparcie i jego polityczna przyszłość wydawała się niepewna.

Po drugie, jest i perspektywa militarna. Dla Rosji podporządkowanie sobie Morza Azowskiego oznacza uczynienie z niego ”wewnętrznego jeziora”, które otwiera nieskrępowaną drogę morską do podporządkowanego Krymu oraz Doniecka. Dla Ukrainy z kolei, to niemal całkowite wyparcie ze spornego regionu. Klęska na wielu polach jednocześnie. Wreszcie, po trzecie, jest i gospodarka. Nieskrępowany kontakt morski z silnie uprzemysłowionym regionem z przemysłem górniczym oraz zbrojeniowym na czele, który Rosja niemiłosiernie eksploatuje i zamierza eksploatować dalej.

W tej sytuacji można oficjalnie potępiać zakusy Putina, ale im jest się geopolitycznie dalej od Kijowa, tym mocniej przymykać oczy na politykę Moskwy. Uczestniczyć w olimpiadzie zimowej w Rosji, mistrzostwach świata w piłce nożnej, jeździć na wakacje do Sewastopola. Unia Europejska jest w tej chwili w podobnym rozkroku, i to może być w konsekwencji jej realną polityczną słabością w oczach tym państw Wspólnoty, które jednak z Ukrainą graniczą i dostrzegają następstwa konfliktu zbrojnego.

Tak, to w dużej mierze na Unii spoczywa dzisiaj polityczny ciężar rozładowania poważnego kryzysu, który jak bardzo chcieliby niektórzy politycy z perspektywy Brukseli, nie jest tylko problemem ustalenia przez Kreml swojej strefy wpływów. Co prawda Donald Tusk napisał na Twitterze wprost, że potępia rosyjską agresję, ale co robią jego koleżanki i koledzy z Berlina, Rzymu czy Paryża? W pierwszym przypadku za plecami Europy Środkowo-Wschodniej budują gazociągi Nord Stream, które omijają naszą część Unii, osłabiając niezależność energetyczną. W sytuacji Włoch i Francji, tamtejsze rządy coraz bardziej otwarcie nawołują do poluzowania reżimu sankcyjnego oraz otwarcia drogi do handlu, również na poziomie zbrojnym.

Jeśli europejska solidarność ma cokolwiek dzisiaj znaczyć, a nie być jedynie pustym hasłem, pora, aby Bruksela dostrzegła imperatyw politycznej jedności w przypadku wojny na Ukrainie. Albo wszyscy konsekwentnie dadzą odczuć Putinowi, że nie można naruszać prawa międzynarodowego bez konsekwencji, albo skończy się na pięknych hasłach, i realnej geopolityce pod stołem, na której najwięcej straci granicząca z Rosją i z Ukrainą Polska. Nie da się budować realnej wspólnoty, wymagając ustępstw na płaszczyznach politycznych, ale nie czyniąc ich z perspektywy np. Berlina, na gruncie interesów z Putinem. To jest system naczyń połączonych. Czy ktoś tam to widzi? Czy w ogóle chce widzieć?

Marcin Makowski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
morze azowskieukrainarosja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)