PublicystykaMarcin Makowski: Jaka, k...a, hipokryzja. Rudnicki lży kobiety, ale niektórym wolno więcej

Marcin Makowski: Jaka, k...a, hipokryzja. Rudnicki lży kobiety, ale niektórym wolno więcej

Jest sobie pisarz Janusz Rudnicki. Ponoć z tych popularnych w kręgach warszawskiej bohemy. Nie wiem, nie znam się, ale sądząc po relacjach jego bliskich - kontrowersyjny bawidamek i fircyk, który w ramach licentia poetica nazywa inne kobiety k.....i. Proponuje piwo za "danie dupy", przedstawia jako własne kochanki albo prostytutki za 50 zł. Czyli takie, które można wziąć z kolegą ”na dwa baty”, i wyjdzie taniej (he, he). Często ich nie zna, co nie jest okolicznością hamującą jego rozkręconą karuzelę śmiechu. Taka konwencja - tłumaczą znani znajomi, którzy potrafią mu wszystko wybaczyć. Bo to "nasz chłop".

Marcin Makowski: Jaka, k...a, hipokryzja. Rudnicki lży kobiety, ale niektórym wolno więcej
Źródło zdjęć: © East News
Marcin Makowski

Czasy się jednak zmieniają, oczy otwierają, a po akcji #metoo i szambie, które wybiło w chwili ujawnienia skandalu molestatorskiego z udziałem Harveya Weinsteina, wydawać by się mogło, że podobne zagrywki nie przejdą. A już tym bardziej nie w środowisku lewicowo-liberalnym, które jeszcze niedawno alarmowało, że wg statystyk w Polsce ”zaledwie 9 proc. kobiet po ukończeniu 15. roku życia nie doświadczyło żadnej formy przemocy seksualnej”. Tak przynajmniej wynika z raportu fundacji Ster „Przełamać tabu”, który ochoczo cytowała ”Wyborcza”, ”Newsweek” itd. Do owej przemocy zaliczono również niestosowne żarty, bo jak przekonywała niedawno Joanna Kos-Krauze, ”wszystko zaczyna się od słów”. W tym również przemoc seksualna. Gdy część prawicy zauważyła, że #metoo wykracza poza definicję molestowania, za jego przykład podając gwizdanie za kobietą na ulicy, podobne argumenty uznano za usprawiedliwianie ”kultury gwałtu”.

I tak każdy okopał się wygodnie na własnych pozycjach i przerzucał na wirtualne argumenty, w sytuacji realnej krzywdy tysięcy kobiet. Pewnie nic by się we wspomnianej debacie nie zmieniło, gdyby na jej scenę jak petarda nie wkroczył Janusz Rudnicki. Bywalec knajp, gorszyciel i prowokator. Fajnie się z takim pokazać w towarzystwie, jak z lokalną wersją Charlesa Bukowskiego. Tylko pan pisarz w pewnym momencie przeszarżował i źle ocenił sytuację. Tak było w przypadku spotkania z reporterką Anną Śmigulec, która po wywiadzie umówiła się z Rudnickim w modnym w stolicy ”Wrzeniu Świata”. ”Rozmawiamy miło, kafejka pełna ludzi, aż tu nagle w drzwiach pojawia się ów kolega, a pisarz woła do niego: ’Chodź, k...y już są!’” - opisuje sytuację w ”Wysokich Obcasach”.

Zgniłe jajo seksizmu

W środowisku robi się trochę nieprzyjemnie. W końcu patowa sytuacja - oskarża kobieta, i to z zaprzyjaźnionych mediów. Ale przecież Rudnicki ”też nasz”. Co robić? Komu przekazać to śmierdzące jajo? Jaką pozycję zająć w sporze, którym przeprosiny pisarza brzmiały jak kpina? ”Anka, do mężczyzn też mówię czasem per k...a, a nawet jeszcze bardziej ordynarnie” - stwierdza pisarz. Jak tłumaczy, to była tylko gra słowna, którą zwykł uprawiać. ”Coś w rodzaju, człowiek ich szuka po burdelach, a one siedzą tu, we Wrzeniu Świata. Czyli jakaś mikroprzypowieść” – argumentuje. Mikroprzypowieść o nazwaniu k....i praktycznie nieznanej kobiety, w towarzystwie osób trzecich - dodajmy.

W tym momencie zaczyna się akt drugi dramatu. Za obronę kolegi Rudnickiego zabiera się dziennikarka ”Wyborczej”, a prywatnie małżonka Jacka Żakowskiego, Magda Żakowska. ”Pamiętam, jak Janusz Rudnicki wkręcił mnie (skutecznie), że jego nowa dziewczyna, którą za chwile miałam poznać, jest prostytutką i to wyjątkowo tanią - 50 zeta za godzinę. Albo jak na imprezie przekonywał kolegę, że już ze mną ustalił, że wezmą mnie na dwa baty. Albo jak wyrywał dziewczynę (przy mnie) na historię o tym, że totalnie na niego lecę, ale jestem za brzydka i mu przy mnie nie staje. Albo, że jak mu dam dupy, to będę mogła sobie dopić jego piwo” - rozpoczęła swój post na Facebooku, który przy okazji wywołał do tablicy pół lewicowo-feministyczno-artystycznego światka Warszawy. Magda Żakowska dodała jeszcze, że oczywiście rozumie, że ”nie wszystkim muszą się podobać takie seksistowskie żarty, i że nie każdy musi je rozumieć”. No ale przecież nie wolno za to Januszka (”na miły bóg”) wrzucać do jednego worka z Weinsteinem. Bo to taki ”wrażliwy, dobry, serdeczny człowiek i mężczyzna” - stwierdziła Żakowska, kończąc swoje oświadczenie staropolskim: ”Janusz, kocham cie ch**, foreva and eva”. Ciekawe, czy to samo pisała, gdy na jaw wyszły seksistowskie zachowania Donalda Trumpa. To też były niewinne żarty?

Molestowanie? Przecież to tylko żarciki

W obronie pisarza błyskawicznie pobiegły również inne kobiety, na co dzień oburzające się na hipokryzję Kościoła, prawicowych patriarchalnych mężczyzn i czynienie z ich koleżanek obiektów seksualnych. Dla przykładu Renata Grochal nagle nabrała w ”Newsweeku” dystansu do akcji #metoo. ”Nie rozumiem, dlaczego dziennikarka po prostu nie powiedziała Rudnickiemu, że nie życzy sobie, żeby nazywał ją k...ą. Mogła wstać, dać mu w pysk i wyjść z kawiarni, zamiast grzecznie siedzieć i udawać, że wszystko jest OK. Nie obwiniam jej za to, że tak nie zrobiła. W polskiej patriarchalnej kulturze dziewczynki mają być przede wszystkim grzeczne” - argumentowała dziennikarka, dodając, że obserwując rozwój dyskusji wokół kampanii, „nie może się oprzeć wrażeniu, że czasem przekracza ona granice zdrowego rozsądku. Na pewno takim przypadkiem jest sprawa Rudnickiego”.

Co ciekawe, nawet pierwsza feministka III RP, Eliza Michalik, gdy tylko przeczytała felieton na łamach ”Polityki” krytykujący hipokryzję Rudnickiego, zamiast w pisarza, postanowiła uderzyć w brak solidarności własnego środowiska. ”Robicie dokładnie to, co PiS: nie dopuszczacie rozmowy, nie przyjmujecie do wiadomości, że można na jakąś sprawę patrzeć inaczej, nie chcecie się dowiedzieć, dlaczego ktoś ma inny punkt widzenia” - oskarżyła publicystkę tygodnika.

Nie takie znowu elity

Prawdziwą internetową krynicą raka okazał się jednak wspomniana dyskusja na kilkaset komentarzy, która przetoczyła się pod postem Żakowskiej. Dziennikarz Wojtek Wybranowski, który zwrócił na nią uwagę na Twitterze, stwierdził, że ”ci państwo w screenach powyżej to część stworzonego w III RP pod egidą GW ’salonu’, który przez 27 lat próbował dyktować co jest piękne, dobre, co jest sztuką, kulturą”. Czy ma rację? Niech ocenią państwo sami.

W końcu to z owej dyskusji, dowiedzieliśmy się m.in., że bycie nazywanym k...ą wielu intelektualistkom nie przeszkadza, a nawet trochę to lubią, i czują się docenione (nie koloryzuję, naprawdę padały takie słowa). Dla przykładu Małgorzata Omilanowska, była minister kultury i dziedzictwa narodowego, wyznała: ”Janusz Rudnicki zaczął znajomość ze mną (wówczas ministrem), że przedstawił mnie (nie miałam 'z twarzy' pojęcia kim jest :-))
jako swoją kochankę, byłą chyba, musiałam się nieźle "orientować" w rozmowie, żeby pociągnąć tę zabawę. Może mam debilne poczucie humoru, ale było (i jest do dziś poniekąd) niezłą zabawą. Jeśli na skutek akcji metoo Rudnicki przestanie się wygłupiać, to jednak poczuję się osobiście stratna”. No jaka niepowetowana strata dla ludzkości.

Kiedy daje się w twarz, a kiedy śmieję?

Idźmy dalej. Kazimiera Szczuka - komentarz przytaczam w całości i w oryginale, bo inaczej wielce na tym straci. ”Dla mnie ta historia o strasznym pisarzu w WO jest głupia do łez. Oczywiście - teksty Janusza Janusza Rudnickiego są patologiczne i milion razy mu to mówilam . Ale robienie z siebie ofiary z powodu debilnego żartu w kawiarni to jakaś zalosc rzeczywiście osmieszajaca idee dzielenia się opowieściami o molestowaniu. Znam Janusza Rudnickiego . Lubię go Jego patologiczne żarty traktuje jako przejaw choroby o nieznanej etiologii. I tyle . Dalej go będę lubić chociaż te żarty są często niestrawne i niesmieszne. Jestem z Wami , moi patogiczni przyjaciele wszystkich płci ! (A, jeszcze mi się przypomniało , ze przecież Rudnicki opisał jakieś rzekome nasze bzykanie w Kędzierzynie Koźlu . Nawet mi nie przyszło do głowy się obrazić , po prostu mu powiedziałam że jest idiota )”.

Na odpowiedź Łukasza Najdera, że słowa te pisze osoba, która dała z liścia dziennikarzowi za to, że powiedział, iż jej program ”ssie pałkę”, Szczuka odparła. ”Tak. przesadzilam , przepraszam za napaść na autorkę .Ale już poszlobto mi głupio usuwać.Ale : po prostu w ogóle nie potrafię zobaczyć w tej historii dziennikarki w roli ofiary. Janusz Rudnicki nie jest ani Lepperem ani Ziemkiewiczem ani Sklepowiczem. Skąd to wiem ? Trudno powiedzieć, ale nawet gdybym znała go tylko z tego co pisze rozpoznalabym zasadnicze różnice. Dziennikarka w żaden sposob nie była i nie jest w słabszej pozycji. Ani inteltualnie ani w żadnej zależności zawodowej ani jakielkowiek. Spokojnie może mu słowem za słowo przylozyc, zarządac przeprosin, dac w twarz, powiedzieć na poważnie ze jest zszokowana - cokolwiek. Czy seksualny kontekst - bo pada kurwa- aż tak obezwladnia ? Po prostu trudno mi zobaczyć to w jednym worku z przemocą seksualną i nienawiścią do kobiet. A przeprosić powinien”. I tyle. Jednym wolno więcej, innym mniej.

Nazywajmy rzeczy po imieniu

Swoje trzy grosze do debaty dorzucił również Maciej Stuhr, który choć oficjalnie z wielką troską i empatią pochyla się nad niedostatkiem polskiej edukacji seksualnej, w tym przypadku pospieszył bagatelizować sytuację i wesprzeć kolegę pisarza. ”Rudnicki powiedział ostatnio, że Jerzy Stuhr znalazł mnie w oknie życia…” - stwierdzi, a na pytanie internautki, czy nie mówił przy okazji koledze, ”że się z panem umówił na wzięcie pana na dwa baty i nie proponował piwa za obsługę seksualną?”, Stuhr odpowiedział: ”Oczywiście, wciąż to proponuje!”. ”Tak, mówię: Maćku, postawię ci piwo za usługę seksualną” - dodał szybciutko jego kolega, Janusz.

I tak się ten wątek ciągnął, w miarę czytania wprawiając mnie w prawdziwe osłupienie. Nawet gdy znani i lubiani po liberalnej stronie barykady Ewa Wanat czy Wojciech Orliński próbowali tłumaczyć, że nie ma usprawiedliwiania dla zachowania Rudnickiego, błyskawicznie znajdował się ktoś, kto machał ręką, rzucając zdanie w stylu: ”Sztywniara z ’Wyborczej’ po prostu nie zna się na żartach”. I tutaj dochodzimy do istoty problemu, nieporównywalnie ważniejszej niż słowa tego czy innego podstarzałego erotomana. Dla mnie nie ma znaczenia, czy pisze się do ”Newsweeka” czy do ”Do Rzeczy”, czy głosuje się na PiS czy Nowoczesną. Jeśli ktoś nazywa kobietę ”k...a”, a ta sobie tego nie życzy, spory polityczne odchodzą w cień. To elementarna i podstawowa sprawa. Można powiedzieć po herbertowsku - kwestia smaku. Dlatego gdy drugi raz ktoś w towarzystwie zrobi kupę, nie nazywajmy jej delicjami, tylko dlatego, że to ”nasz kolega” i "on tak ma". Harvey Weinstein pewnie "też tak miał". Do czasu, aż ktoś mu powiedział prawdę w twarz. To takie proste.

Marcin Makowski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)