Marcin Makowski: dwie twarze Greya, jedna twarz ministra
W Ameryce takich ludzi nazywają "self-made man". Robert Grey przeszedł drogę od emigranta do biznesmena i dyplomaty. Nieznany w Polsce, wrócił do kraju sześć lat temu, otrzymując funkcję wiceministra. Po niespełna dwóch miesiącach żegna się z nią w dwuznacznych okolicznościach, oskarżany o zatajenie współpracy z CIA. To nie pierwsza dziwna decyzja MSZ.
01.12.2016 | aktual.: 01.12.2016 11:49
Człowiek znikąd
Kim jest Robert Grey? To pytanie wielu dziennikarzy i analityków zadawało sobie przynajmniej od maja tego roku, kiedy szerzej nieznany opinii publicznej PR-owiec, inwestor i były pracownik ONZ został doradcą w Gabinecie Politycznym ministra spraw zagranicznych. Od sierpnia spekulowano natomiast, że cieszy się on coraz większym zaufaniem ministra Witolda Waszczykowskiego i Polak z amerykańskim paszportem może liczyć na coś więcej niż tylko doraźną współpracę. Tak też się stało 30 września, gdy na stronie MSZ przeczytaliśmy oficjalny komunikat o nominacji Roberta Greya na stanowisko podsekretarza stanu - czyli wiceministra - odpowiedzialnego za dyplomację ekonomiczną oraz politykę amerykańską i azjatycką.
Trzeba przyznać, że kariera to niezwykła i co najmniej tajemnicza, zresztą jak cały życiorys Greya. Na stronie ministerstwa w oficjalnym komunikacie mogliśmy przeczytać o tym, że urodził się w 1973 roku w Rawie Mazowieckiej, ukończył studia na University of Massachusetts i New School University w Nowym Jorku. O tym, jak trafił do Ameryki w latach 80’ i jak, jako dziecko przeciętnie zarabiającego emigranta, mógł sobie pozwolić na dwa kierunki na prestiżowych i drogich uczelniach, nie dowiemy się już nic. Reszta jego oficjalnego życiorysu jest równie intrygująca i pełna niepasujących do siebie z pozoru elementów. Grey prosto ze studiów trafia do biura doradcy legislacyjnego w Massachusetts. Później z ramienia ONZ spędza rok w Afryce, następnie leci do Kambodży badać prawa człowieka, z czego płynnie przechodzi do pracy w bostońskiej firmie inwestycyjnej, specjalizującej się w "budowie partnerstw pomiędzy sektorem prywatnym i państwowym". Przez ten czas stale zmienia miejsca zamieszkania, od 2005 do 2010 znowu pracując na rzecz Organizacji Narodów Zjednoczonych, kursując między siedzibą w Nowym Jorku a placówką w New Delhi.
Wzorzec ukraiński?
Dopiero po katastrofie smoleńskiej - już z amerykańskim obywatelstwem - wraca na stałe do Polski, gdzie angażuje się kolejno w pracę na rzecz think-tanku ds. studiów wschodnich, organizację Forum Ekonomicznego w Krynicy-Zdroju, doradzanie grupie zbrojeniowej Bumar, zarządzanie komunikacją Uniwersytetu Warszawskiego oraz funduszu venture capital i międzynarodowej fundacji Globe Forum, która przynajmniej od 2015 roku wydaje się być nieaktywna. Zaniepokojenie nominacją Roberta Greya, niejasności co do jego pochodzenia i faktycznej lojalności formułował wprost były prezes Polskiej Agencji Prasowej Piotr Skwieciński, dzieląc się wątpliwościami, czy nie podążamy czasem za przykładem Ukrainy, zatrudniającej na stanowiska państwowe obywateli innych krajów. Swoje wątpliwości wprost komunikował również Robert Winnicki, który w interpelacji poselskiej z początku listopada pytał wprost m.in.: "Dlaczego na wysokie, bardzo ważne stanowisko w MSZ mianowano człowieka niebędącego Polakiem, mieszkającego w Polsce zaledwie od kilku lat?" oraz "jakie są gwarancje politycznej lojalności pana Roberta Greya wobec Polski, w przypadku kolizji interesów Rzeczypospolitej Polskiej i USA w poszczególnych, powierzonych mu, strategicznie ważnych obszarach dyplomacji: azjatyckim, amerykańskim i ekonomicznym?".
W rozmowie, zapytany co sądzi o odpowiedzi, którą uzyskał od ministra Jana Dziedziczaka, odparł, że były one wymijające i lakoniczne. "MSZ pryncypialnie zgasiło całą sprawę, twierdząc, że do kompetencji ministra Waszczykowskiego należy nominacja swoich podwładnych, Robert Grey spełnia wszystkie wymogi prawne i nikt nie będzie się tłumaczyć z tej nominacji" - mówi poseł Ruchu Narodowego. Jak dodał: "Cały życiorys tego człowieka układa się w logiczną całość dopiero, gdy dodamy do niego element służb. Błyskawiczna kariera w stosunkach międzynarodowych bez żadnych znajomości i pieniędzy. Częste podróże, praca na styku biznesu, dyplomacji, obronności i struktur międzynarodowych. Oczywiście, nie twierdzę, że tak było, ale jeśli Robert Grey faktycznie został zwerbowany przez CIA, a nasze służby nie były w stanie tego prześwietlić, to kompletna kompromitacja całego resortu i prowaszyngtońskiego ministra Waszczykowskiego" - tłumaczy Robert Winnicki.
Trop wywiadu
Według "Gazety Wyborczej", właśnie zatajenie ewentualnej współpracy z wywiadem USA miało sprawić, że będący na stanowisku przez niespełna dwa miesiące Robert Grey został odwołany w trybie natychmiastowym we wtorek 29 listopada. Podobnego zdania jest również dobrze poinformowany w kwestiach dyplomatycznych Witold Jurasz, szef Ośrodka Analiz Strategicznych. Jak stwierdził w komentarzu zamieszczonym w mediach społecznościowych: "Do natychmiastowej dymisji musi podać się również wysoki rangą urzędnik MSZ, który (…) polecił min. Waszczykowskiemu tę kandydaturę. Skądinąd człowiek ten w 1992 r. stał za rozpoczęciem błyskotliwej kariery nikomu wówczas nieznanego Radka Sikorskiego. Czas, by p. Jan Parys zakończył pracę w MSZ. Brak ostrożności to więcej niż grzech. Odnośnie do samych okoliczności wykrycia związków p. Greya z CIA wiewiórki mówią, że nasze służby miały określone informacje, a nasi sojusznicy zza oceanu (i tu pytanie czy dowiedziawszy się o tym, czy też z własnej woli) podjęli decyzję, że lepiej 'odpalić' p. Greya, niż czekać rok czy dwa nim Polacy sami się zorientują, z kim mają do czynienia".
Choć samo ministerstwo oraz Witold Waszczykowski jeszcze w ten sam dzień stanowczo zaprzeczyli, jakoby za dymisją wiceministra Greya stały kwestie współpracy z wywiadem, kolejny raz zrobiono to w sposób mnożący spekulacje. "Odwołanie wiceministra Roberta Greya wynika ze zmiany koncepcji kierownictwa MSZ" - czytamy w oficjalnym komunikacie. Co takiego stało się w kilka dni od wywiadu ministra Waszczykowskiego dla "Rzeczpospolitej", w którym bronił swojej decyzji kadrowej, stwierdzając ponad wszelką wątpliwość, że Robert Grey "został zweryfikowany"? O tym, że decyzja musiała być gwałtowna i nie wynikała jedynie z błahej zmiany koncepcji świadczy również fakt, że nowy wiceminister miał być na liście pasażerów prezydenckiego lotu do Szwecji. Musiało się zatem wydarzyć coś niespodziewanego, i trudno na poważnie brać pod uwagę scenariusz, w którym za decyzją o dymisji mogła stać sytuacja zmiany układu sił po wyborach w Stanach Zjednoczonych. Żaden rząd nie mianuje swoich wysokich urzędników jedynie pod konkretną administrację swojego sojusznika - a jeśli podobna sytuacja miała miejsce, świadczy to jedynie o jego krótkowzroczności. Czy tak jest i tym razem? Mam poważne przesłanki, aby tak uważać, pamiętając o niedawnej sytuacji, w której bez wyraźnych powodów z funkcji doradcy pro bono odwołano Matthew Tyrmanda, będącego obecnie jednym z najbardziej zaufanych współpracowników Stephena Bannona - głównego stratega Donalda Trumpa. Stawiając na Clinton sądzono, że jego strata będzie niewielka. Gdyby tego nie zrobiono, minister Witold Waszczykowski nie musiałby publicznie przyznać, że "nie ma obecnie żadnej osoby w otoczeniu prezydenta elekta". Analogiczny chaos komunikacyjny obserwujemy obecnie.
O jedną twarz za dużo
Choć sam Robert Grey zapowiada pozywanie do sądu mediów, które twierdzą, że za jego dymisją stoi praca dla amerykańskich służb, nie zmienia to faktu, że każdy scenariusz, który stoi za podobnym biegiem wypadków jest dla MSZ niekorzystny. Jeśli nie zataił on współpracy z CIA, stoimy przed sytuacją, w której szef jednego z najważniejszych w Polsce resortów kolejny raz podejmuje niezrozumiałą decyzję, nie tłumaczy jej w sposób niepozostawiających wątpliwości opinii publicznej, ogranicza się do wieloznacznych komunikatów. Dodatkowo przesterowuje politykę zagraniczną na oczach naszych wrogów i sojuszników, o czym dowiadujemy się nie z ministerstwa, a z mediów.
Oczywiście, minister nikomu nie musi się ze swoich decyzji personalnych tłumaczyć, ale z tego, jak one wpływają na stabilność państwa - już tak. Być może Robert Grey nie miał 50. twarzy, ale nawet jeśli miał dwie, to o jedną za dużo. Natomiast Witold Waszczykowski od pewnego czasu zdaje się mieć jedną - stale zdziwioną. Bardzo bym chciał nie musieć spekulować na takie tematy, a MSZ ostatnim, czego w tej chwili potrzebuje, to podobnych perturbacji. Bez względu na źródło obecnego kryzysu ktoś powinien na poważnie postawić sobie pytanie, czy podobnych potknięć personalnych i komunikacyjnych nie było w ostatnim roku za wiele.
Marcin Makowski dla WP Opinii
Marcin Makowski - dziennikarz i publicysta tygodnika "Do Rzeczy". Współpracuje z Wirtualną Polską, TVP3 Kraków oraz Radiem Kraków. Z wykształcenia historyk i filozof. Twórca projektu "II wojna światowa jakiej nie znacie".
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.