Makowski: "Senat przemodelował 'Tarczę antykryzysową'. I wreszcie zrozumiał, po co jest” [OPINIA]
Wykreślenie zapisów niedotyczących gospodarki, rozszerzenie świadczeń socjalnych oraz ulg dla pracowników i przedsiębiorców. Dodatkowo obowiązkowe testy na koronawirusa dla służb medycznych i handlu. Nie wszystkie poprawki Senatu do "Tarczy antykryzysowej" są sensowne, ale po raz pierwszy od dawna mam wrażenie, że "izba refleksji" na coś się przydała.
31.03.2020 | aktual.: 31.03.2020 09:13
Miało być kilka tysięcy poprawek i walka do upadłego, która oznaczałaby obstrukcję i niemożliwość przegłosowania wszystkich propozycji zmian "Tarczy antykryzysowej" w Sejmie. Skończyło się, jak przekonywał senator Koalicji Obywatelskiej Bogdan Zdrojewski, zgłoszeniem "około 5 proc." z nich, dzięki czemu posłowie zbierający się we wtorek o g. 13, będą mieli teoretyczną szansę jeszcze w marcu przegłosować zaproponowane przez Senat korekty i odesłać pakiet "Tarczy" do podpisu prezydenta. Pomimo burzliwej debaty, która otworzyła poniedziałkowe obrady Senatu, trudno nie odnieść wrażenia, że w porównaniu z Izbą niższą parlamentu, wreszcie spełnił on swoją rolę.
A nie jest nią torpedowanie wszystkich inicjatyw ustawodawczych zgłaszanych przez rząd, ale bycie demokratycznym bezpiecznikiem w sytuacjach, gdy ów rząd idzie za daleko. Wiemy, że w nocy z piątku na sobotę, forsując nowelizację ustawy "o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19", za daleko poszedł. Dodając w Sejmie - bez wcześniejszych zapowiedzi i żadnej realnej debaty - zapisy zmieniające kodeks wyborczy oraz ustawę o Radzie Dialogu Społecznego, Prawo i Sprawiedliwość z własnego projektu gospodarczego, uczyniło de facto narzędzie quasipolityczne. A nie taki był jego cel i rola, którą zapowiadał premier Mateusz Morawiecki czy minister Jadwiga Emilewicz.
Pod tym względem Senat stanął na wysokości zadania, w dwóch głosowaniach odrzucając kontrowersyjne zmiany sankcjonujące m.in. głosowanie korespondencyjne dla osób powyżej 60. roku życia oraz umożliwienie premierowi odwoływanie w sytuacjach nadzwyczajnych oraz stanach epidemii członków RDS. Zamiast tego skupiono się na, jak to określił na konferencji prasowej przed posiedzeniem marszałek Tomasz Grodzki - zbudowaniu, zamiast tarczy, "tamy, która powstrzyma rozlewanie się epidemii". Oczywiście odzierając jego słowa z metaforyczności, ostatecznie chodziło o przedstawienie opozycyjnej większości w Senacie jako tej, która chce dać jeszcze więcej, jeszcze szerszym gestem i być jeszcze bardziej opiekuńcza niż PiS.
Czy to zadanie, w odróżnieniu od odrzucenia z projektu "Tarczy" politycznych wtrętów w rzeczywistości się udało? Tutaj mam mieszane uczucia. Owszem, senatorowie opowiedzieli się za kilkoma technicznie rozsądnymi rozwiązaniami, m.in. rozszerzeniem kompetencji Polskiego Funduszu Rozwoju, który, jak przekonywała Jadwiga Emilewicz, ma być "oprzyrządowaniem do realizacji Tarczy", ale już odnośnie do świadczeń społeczno-gospodarczych, momentami zatriumfowało myślenie życzeniowe.
Wątpię na przykład, aby projekt, który już dzisiaj opiewa na sumę 212 mld zł, stanowiących ok. 10 proc. polskiego PKB, mógł się rozszerzyć o przeznaczenie dodatkowego, dwutygodniowego zasiłku opiekuńczego dla rodziców zajmujących się dziećmi do 12. roku życia, i - w przypadku niepełnosprawności - do 18. roku życia. Nie wiem również, czy nasz budżet stać na dotowanie z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych 75 proc. dotychczasowego wynagrodzenia (ale nie więcej niż 75 proc. przeciętnego), gdy obroty ze sprzedaży towarów lub usług spadną u danego przedsiębiorcy w ciągu dwóch miesięcy o 15 proc.
Tym bardziej nie wiem, a wydaje mi się to wręcz niewykonalne, jak Senat ma zamiar zrealizować kluczową z kilkudziesięciu poprawek, zakładającą cotygodniowe obowiązkowe testy diagnostyczne na koronawirusa u personelu podmiotów leczniczych, stacji sanitarno-epidemiologicznych, aptek, ratowników medycznych oraz pracowników placówek handlowych. Badania mają być przecież finansowane z budżetu państwa i wykonywane w ściśle określonym terminie - od czasu ogłoszenia stanu zagrożenia epidemicznego lub epidemii aż do 60 dni po jego odwołaniu. Co szczytne, ale również najprawdopodobniej nierealne finansowo, to poprawka przewidująca, że pracownikom placówek, w których leczeni są pacjenci zakażeni koronawirusem, za pracę w godzinach nadliczbowych przysługiwać ma specjalny dodatek w wysokości 50 proc. wynagrodzenia. Koszty tego dodatku miałyby być również finansowane przez rząd.
- Sytuacja bezprecedensowa, to kryzys o charakterze globalnym, który przeora całą gospodarkę europejską, światową i polską - mówił przed głosowaniami Senatu premier Mateusz Morawiecki. W tym wymiarze cała polska klasa polityczna musi pokazać, że rozumie, w jakiej sytuacji się znalazła, i dostosować do niej skalę i kierunek swojego działania. Bez względu jednak na ocenę budżetowych obciążeń poprawek senackich, z całą pewnością izba wyższa - od strony politycznej - swoje zadanie spełniła. Teraz czas na kolejny sprawdzian z dojrzałości Sejmu. A tutaj może być różnie.
Marcin Makowski dla WP Opinie