Makowski: "Nawet, jeśli Unia 'łamie reguły', tej porażki można było Beacie Szydło oszczędzić" [OPINIA]
Beata Szydło nie musiała drugi raz w ciągu tygodnia znosić porażki w Europarlamencie. Nawet jeśli Unia gra nieczysto, albo się tę grę rozumie i umie kontrować, albo nie bierze w niej udziału. Inaczej skazuje się swojego najmocniejszego zawodnika na "przeczołganie" po unijnych salonach. A to już polityczny masochizm.
Druga porażka w świetle kamer w Brukseli, trzecia, jeśli liczyć powrót po słynnym "27:1". Beata Szydło, choć z rekordowym mandatem w kraju, nie jest w stanie przebić sufitu w Europarlamencie, który nie chce byłej premier w roli przewodniczącej komisji zatrudnienia i spraw socjalnych. Pisząc precyzyjniej, w zeszłą środę nie chciał w proporcjach głosów 27 do 12, w poniedziałek 34 do 19, przy dwóch europarlamentarzystach wstrzymujących się. Czy można było takiej sytuacji uniknąć? I tak, i nie.
Unia gra nieczysto
Przy pierwszym głosowaniu dało się przecież użyć emocjonalnego argumentu "zdrady brukselskich elit". Choć brzmi on jak żalenie się na starszego brata, który obiecał podzielić się tortem, ale po kryjomu przed rodzicami zjadł go sam, faktem jest, że frakcja Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, których jedyną kandydatką na szefowej komisji była Beata Szydło, miała otrzymać to stanowisko "w pakiecie". W analogicznych sytuacjach, głosowanie jest zazwyczaj formalnością, o czym świadczy stosunkowo bezproblemowe obsadzenie foteli wszystkich innych szefów komisji.
Dlaczego w takim razie najpierw jako wiceprzewodniczącego Europarlamentu odrzucono prof. Zdzisława Krasnodębskiego, a potem byłą premier? - Rządzi nami establishment lewicowo-liberalny i taki mamy efekt - komentowała chwilę po wyniku drugiego głosowania Beata Mazurek, była rzeczniczka PiS. Jak byśmy owego "establishmentu" nie definiowali, nie da się ukryć, że wokół kandydatów polskiego rządu stworzono w Brukseli rodzaj "kordonu sanitarnego" złożonego z liberałów, socjalistów (to na ich wniosek głosowania były tajne) zielonych oraz lewicy z GUE.
Z rozmów na brukselskich korytarzach, których anonimowe echa docierały do Polski dało się usłyszeć, że "Szydło nie jest wierna europejskim wartościom" oraz była "twarzą rządu, który nie szanuje państwa prawa". Była to zatem nie tylko zemsta za utrącenie kandydatury Franza Timmermansa na szefa Komisji Europejskiej (jak chcieliby politycy PiS-u), ale również faktyczne bojkotowanie ich polityki przez większość obecnego składu Parlamentu Europejskiego.
Czy Szydło mogła zostać szefową komisji?
Mam spore wątpliwości, czy ta historia mogła się potoczyć inaczej, gdyby na przykład - jak sugerowano - w ostatniej chwili kandydaturę byłem premier zamienić na byłą minister Elżbietę Rafalską. Według Deutsche Welle jeszcze w poniedziałek po południu "obecni na sali europosłowie przekonywali, że są gotowi zagłosować na konserwatywnego kandydata, ale wyznającego europejskie wartości", co innego już pod nazwiskiem przyznała europosłanka socjalistów Agnes Jongerius, która prowadziła tego dnia obrady komisji. - Myślę, że jeśli Prawo i Sprawiedliwości zaproponuje innego kandydata na stanowisko szefa komisji zatrudnienia PE, wynik głosowania będzie taki sam, jak w przypadku byłej premier Beaty Szydło - przyznała dziennikarzom holenderka.
Bez względu na ewentualne fatum, ciążące nad kandydatami EKiR, sytuacja przed którą postawiono Beatę Szydło świadczy nie o jej słabości, ale o słabości obozu, który się na to zdecydował. W terminologii wojennej, przed sięgającym po fortele przeciwnikiem broni się nie tylko silnym wojskiem, ale również umiejętnością szybkich manewrów oraz sprawnym wywiadem, który ostrzega przed jego zamiarami i umiejętnie szacuje siły. Tutaj zawiódł i refleks i dalekowzroczność. Dlatego tym razem sięgnięto po argument w stylu "Unia nie szanuje prawdziwych wartości".
"Obrońcy wartości"
- Jestem być może jedną z niewielu osób na tej sali, dla której wartości, te prawdziwe wartości europejskie, które tworzą naszą wspólnotę i z których nasza wspólnota wyrosła, są bardzo ważne - powiedziała post factum była premier. "Wynik głosowania w sprawie kandydatury premier Beaty Szydło dowodzi, że w Parlamencie Europejskim jest silna opozycja wobec wartości. Lewica mająca usta pełne frazesów o demokracji nie jest w stanie zaakceptować kogoś, kto nie wstydzi się swojego katolicyzmu i patriotyzmu. Takie przypadki miały już miejsce w przeszłości. PiS nie odstąpi od wartości" - zatweetowała na gorąco rzecznik partii, Anita Czerwińska.
Tylko czy o wartości tutaj chodzi? A może o umiejętność poruszania się po unijnych korytarzach, lobbowania, przeciągania na swoją stronę, kuszenia, etc.? Raz, w przypadku wspomnianego Franza Timmermansa się to udało. Dzisiaj okazuje się, że nawet ta szarża polskiej dyplomacji z premierem Mateuszem Morawieckim na czele, może być krótkotrwałym sukcesem, ponieważ Beata Mazurek zasugerowała, jakoby w ramach odwetu, Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy mieli wycofać poparcie wobec wcześniej forsowanej Ursuli van der Leyen.
A szkoda, bo to ważna komisja. Być może najważniejsza, bo odpowiadająca m.in. za pracowników delegowanych, koordynację systemów społecznych i sztuczną inteligencję na rynku pracy. Dobrze to ani dla rządu, ani dla Unii, ani dla otwierającej szampana polskiej opozycji (która wcześniej krytykowała "głosowanie przeciwko Polakowi") nie wygląda.
Marcin Makowski dla WP Opinie