Makowski: "Insurekcja dwudniowa. Posłowie, którzy mieli rozbić PiS, wracają do partii-matki" [OPINIA]
Zaczęło się od plotek, potem było trzęsienie ziemi, a skończyło się jak zwykle. Poseł Lech Kołakowski, który w poniedziałek ogłosił odejście z PiS-u, ochłonął i już do partii wrócił. Razem z nim 14 rozłamowców z byłym ministrem rolnictwa. Miało być nowe koło poselskie, a wyszła - jak żartują politycy Zjednoczonej Prawicy - "najkrótsza insurekcja w historii".
19.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 10:55
- Szybko się secesjoniści z prezesem pojednali. Jak widać, postawa cesarza Henryka jest do dzisiaj popularna wśród grzeszników, tylko Canossa znajduje się na Nowogrodzkiej - słyszę od jednego z polityków Prawa i Sprawiedliwości, który nie jest zaskoczony obrotem wypadków.
A jeszcze w poniedziałek, gdy w porannym wywiadzie w RMF FM wystąpił Lech Kołakowski - choć większość słuchaczy pytała się w duchu: "kto to jest?" - to właśnie on swoją zapowiedzią odejścia z partii sprowokował newsa dnia.
"Efekt frustracji"
Pięć kadencji w Sejmie, z Jarosławem Kaczyńskim od czasu Porozumienia Centrum, rolnik z Łomży, działacz z podlaskiego. - Blisko wsi, aktywny w regionie, ale w Sejmie zawsze w trzecim szeregu - mówi o Kołakowskim kolega z partii. I to właśnie ten człowiek postanowił - jako pierwszy od lat - tak otwarcie zachwiać większością parlamentarną, kategorycznie zapewniając u Roberta Mazurka, że wystąpi z PiS-u.
Mało tego, nie sam, bo z możliwą opcją pociągnięcia za sobą innych działaczy oraz utworzenia koła poselskiego. I choć część mediów już zaczęła rozpisywać się o końcu Zjednoczonej Prawicy, niektórzy spali spokojnie.
- Wystąpienie Kołakowskiego to efekt frustracji, która narastała od dłuższego czasu. Nie mógł się dostać do Jarosława, pukał od miesięcy do drzwi i ciągle go ktoś blokował na Nowogrodzkiej. Zaczęło się w nim gotować, wcześniej został odwołany z funkcji szefa okręgu struktur w Łomży ze względu na konflikty personalne. To wygląda jak desperacki gest zainteresowania "swoją osobą" - mówi mi jeden z polityków bliski wicepremiera Kaczyńskiego.
Jak dodaje, "Piątka dla zwierząt" była tylko pretekstem, który on i posłowie, którzy byli od czasu głosowania "przeciw" zawieszeni w prawach członka partii, wykorzystywali do tworzenia - cytuję - "legendy ostatnich wojowników o polską wieś". W rzeczywistości sama ustawa od dłuższego czasu leżała w sejmowej zamrażarce, a przy obecnym klimacie politycznym nawet w PiS-ie postawiono na niej krzyżyk.
W rzeczywistości zatem, zarówno Kołakowski, jak i były minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski, zdaniem moich rozmówców nie tyle realnie chcieli wyjść z partii, co szukali w niej swojego miejsca, pokazując, że dłużej na uwagę prezesa nie zamierzają czekać. - Ardanowski chciał swoimi szarżami przykryć prawdziwe powody dymisji, bo to, że poleci, było wiadomo na długo przed "Piątką dla zwierząt". Ponieważ jest związany z futrzarzami i Rydzykiem, szarżował z marksizmem - słyszę.
"Pożar ugaszony, ale zaraz będzie kolejny zakręt"
O ile wierzyć tym zapewnieniom, bunt na pokładzie Prawa i Sprawiedliwości, po przywróceniu do partii najpierw 13 z 15 zawieszonych we wtorek, a następnie dwóch najbardziej wojowniczych posłów w środę, od początku był bardziej medialny niż realny. Na Nowogrodzkiej nikt się jednak specjalnie nie cieszy. Jeśli już któryś raz ktoś zupełnie wprost zagroził rozłamem, przy kolejnych kryzysach ta myśl może powrócić.
- Ciężko powiedzieć, na ile te powroty do klubu ugaszą pożar, za chwilę kolejny zakręt, czyli budżetowe weto. Ziobro tylko przebiera nogami, żeby złapać Morawieckiego na lawirowaniu i w glorii bojowników o suwerenność wypowiedzieć premierowi posłuszeństwo. A Morawiecki woli się dogadać i weta uniknąć, ale w tej chwili nikt nie wie, czy to się uda, dlatego w Sejmie przyjął retorykę wojownika podwójnymi standardami Komisji Europejskiej, żeby się na chwilę od niego Solidarna Polska odczepiła - przekonuje jeden z polityków Zjednoczonej Prawicy, który twierdzi, że choć Kołakowski wrócił skruszony po rozmowie z Kaczyńskim, poważniejszy problem jedności w samej koalicji może dopiero eksplodować.
Inny ironizuje. - W partii jest kolejka problemów do rozwiązania, a najkrótsza w historii insurekcja dwudniowa jest tylko jednym z nich. Ardanowski i Kołakowski i tak bronili się dłużej niż Dania czy Holandia przed Niemcami - słyszę. We wszystkich rozmowach czuć jednak nie tyle triumfalizm, co gorzkie poczucie rozpadu monolitu, którym jeszcze kilka lat temu było Prawo i Sprawiedliwość. Dziś do rangi zwycięstwa urasta bowiem nie tyle zdecydowana wygrana nad opozycją, co utrzymanie w ryzach posła, o którym poza starymi wiarusami świat nie słyszał.
Marcin Makowski dla WP Opinie