Stan oblężenia w Toruniu w czasie procesu ks. Popiełuszki
Michał Komar pyta Piesiewicza o proces sprawców morderstwa księdza Popiełuszki, w którym był pełnomocnikiem oskarżycieli posiłkowych - rodziny ks. Jerzego i Waldemara Chrostowskiego wraz z Andrzejem Grabińskim, Janem Olszewskim i Edward Wendem. Tzw. proces toruński toczył się od 27 grudnia 1984 r. do 7 lutego 1985 r. przed Sądem Wojewódzkim w Toruniu.
"Wieczorem 26 grudnia wsiadłem do pociągu. W korytarzu zobaczyłem kilkanaście dziwnych postaci. Jakby poprzebieranych. Zajęliśmy przedział, grupą pełnomocników. Pociąg rusza. Za oknami ponury mrok. Nastroje też nie najlepsze. I nagle w progu przedziału staje elegancka pani. Grażyna Szapołowska. To rozjaśniło nam podróż.
Dworzec w Toruniu był szczelnie obstawiony przez patrole ZO MO, rynek staromiejski też, zamknięto dla pieszych uliczkę, na której znajduje się neogotycki budynek sądu. Rankiem obudził mnie warkot helikoptera krążącego nad miastem. W drodze z plebanii do sądu, a to nie więcej niż sto metrów, zobaczyłem samochody z charakterystycznymi antenami. Stan oblężenia. Do sądu można było wejść za okazaniem przepustki. W holu zobaczyłem Józefę Hennelową z 'Tygodnika Powszechnego', ks. Zdzisława Króla, kanclerza kurii metropolitalnej archidiecezji warszawskiej, oraz Jacka Ambroziaka, który protokołował całość rozprawy dla episkopatu. Dalej stali dziennikarze zagraniczni i funkcjonariusze MSW . Klatka schodowa została przedzielona stalową kratą, przy niej stali milicjanci rewidujący wszystkich wchodzących na salę rozpraw" - opowiada Piesiewicz.
Na zdjęciu: Krzysztof Piesiewicz, początek lat 70.