"Nie byłem w stanie patrzeć na zdjęcia z sekcji"
Piesiewicz zadzwonił po milicję, ale - jak ujawnia - zamiast mundurowych pojawił się asesor prokuratorski ze Śródmieścia. Milicjanci przyjechali później. W tym czasie Piesiewicz pracował z Krzysztofem Kieślowskim nad "Podwójnym życiu Weroniki", dwa dni po tragicznych wydarzeniach spotkali się. Reżyser sugerował przyjacielowi emigrację: "Powiedział: 'Może powinieneś wyjechać? Ktoś cię bardzo nie lubi...'. Cały czas chodził nerwowo po pokoju, przyniósł mi pieniądze i powiedział: 'Bierz, będziesz miał teraz spore wydatki'". Pomimo tych rad, Piesiewicz nie zdecydował się wyjechać z Polski.
"Potem były te straszne czynności w Zakładzie Medycyny Sądowej na ul. Lindleya. Wedle opinii biegłego przyczyną zgonu było zagardlenie. To taki termin specjalistyczny, który oznacza gwałtowne uduszenie" - opisuje. Zapytany przez Komara o to, czy miał jakieś podejrzenia odnośnie sprawców tego zabójstwa, odpowiada: "Mieli je dziennikarze, którzy skojarzyli sposób działania morderców z datą 22 lipca. Rzeczywiście było to ostatnie święto Polski Ludowej. W tym czasie na Starym Mieście doszło do dwóch podobnych zabójstw. Sprawcy nie zostali wykryci". Piesiewicz wyjawia, że nie był w stanie patrzeć na zdjęcia z sekcji matki.
Na zdjęciu: Krzysztof Piesiewicz z matką w 1950 r.