"Nogi i ręce związane kablem, który biegł ku górze. Kończył się pętlą na szyi..."
Krzysztof Piesiewicz na dzień przed zabójstwem, ok. 21.30 zadzwonił do matki, że przyjedzie do niej za pół godziny. "Wsiadłem do samochodu. Podjechałem pod dom mamy. Coś mnie tknęło, nie wiem, nie pamiętam, pomyślałem, że wpadnę jutro" - relacjonuje. Teraz wciąż zadaje sobie pytanie, co by się stało, gdyby tamtego wieczoru wszedł do mieszkania mamy?
"Rankiem 22 lipca 1989 r. zadzwoniła pielęgniarka, która przychodziła do mamy robić zastrzyki. Powiedziała, że nie może otworzyć drzwi. Natychmiast tam pojechaliśmy z Myszką (Maria Świątek - żona Piesiewicza - przyp. red). Przez taras weszliśmy do środka. Przy drzwiach w korytarzu leżała maczeta. Zacząłem biegać po mieszkaniu. Mamy nie było ani w pokoju, ani w łazience. Myszka wybiegła na podwórko. Łóżko przywalone poduszkami i odwróconym fotelem. Obok łóżka znalazłem obcęgi i pilnik. Zdjąłem ten fotel. Odrzuciłem poduszki. Zobaczyłem nogi. Zobaczyłem kabel. Nogi i ręce związane kablem, który biegł ku górze. Kończył się pętlą na szyi. Dokładnie tak jak u księdza Jerzego. Dotknąłem jej ręki, była jeszcze ciepła..." - czytamy w książce "Skandalu nie będzie".
Na zdjęciu: Aniela Piesiewicz w 1946 r.