PublicystykaMajmurek: Jacek Jaśkowiak: zając czy czarny koń? (Opinia)

Majmurek: Jacek Jaśkowiak: zając czy czarny koń? (Opinia)

Jak się okazuje Małgorzata Kidawa-Błońska jednak nie stanie do prawyborów w Platformie Obywatelskiej sama. W ostatniej chwili do wyścigu zgłosił się jeszcze jeden kandydat: prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak.

Majmurek: Jacek Jaśkowiak: zając czy czarny koń? (Opinia)
Źródło zdjęć: © East News
Jakub Majmurek

Komentatorzy będą spekulować czy jego start to nie ustawka mająca ocalić projekt „prawybory w PO” przed zupełną wizerunkową katastrofą. Choć niczego nie można wykluczyć, to warto pamiętać, że prezydent Poznania jest poważnym politykiem z silną, dość autonomiczną pozycją i własnym pomysłem na to, czym w Polsce powinno dziś być liberalne centrum – innym, bardziej progresywnym, niż ten Schetyny i Kidawy-Błońskiej. Nawet jeśli prezydent Poznania przegra prawybory, to w przyszłości może jeszcze w polskim centrum sporo namieszać.

Prawyborcza klęska

Gdybyśmy mieli do czynienia z ustawką Jaśkowiak odgrywałby w niej rolę „zająca”, wypuszczonego na pole wyborczej walki tylko po to, by Kidawa-Błońska miała kogo gonić i złapać. Jak przyznawał Radosław Sikorski on sam w dużej mierze odegrał podobną rolę w 2010 roku, gdy prawybory w PO wyłoniły Bronisława Komorowskiego jako kandydata partii w wyborach prezydenckich.

Po co PO i Kidawie-Błońskiej „zając”? By stworzyć wrażenie, że ciągle największa opozycyjna partia swojego kandydata wybiera nie w negocjacjach, toczących się w zamkniętych, dusznych od dymu cygar gabinetach, ale w otwartym, demokratycznym procesie. Prawybory miały pokazać dynamikę, bogactwo kadrowe i ideowe, kulturę wewnętrznej dyskusji i jedność w różnorodności PO i całej skupionej wokół niej Koalicji Obywatelskiej. A przy tym zająć działaczy czymś innym, niż rozliczenia kolejnej przegranej kampanii – co z punktu widzenia utrzymania władzy przez Grzegorza Schetynę mogło być nawet najważniejszym powodem odpalenia „protokołu prawybory”.

Choć prawybory, przynajmniej na chwilę, uciszyły najbardziej krewkich krytyków Schetyny, to jak dotąd nie pomogły partii wizerunkowo. Zamiast odwracać uwagę mediów od wewnętrznych kłopotów PO tylko je uwypukliły. Zamiast wydobyć na wierzch umysłowe bogactwo partii i wypromować jej liderów, jak dotąd pokazały jedynie, że KO cierpi na deficyt pomysłów i wyrazistych polityków prezydenckiego formatu.

Okazało się bowiem, że Kidawa-Błońska niespecjalnie ma w partii konkurentów, a potencjalni kandydaci na takich – Bartosz Arłukowicz, Tomasz Grodzki, Rafał Trzaskowski, Radek Sikorski – nie mają najmniejszej ochoty startować. Wszystko to wyglądało tak, jakby nikt w PO nie wierzył w to, że z Andrzejem Dudą da się w ogóle wygrać w przyszłym roku.

Inny pomysł na centrum

Kandydat się jednak znalazł i to niebagatelny. Ze wszystkich potencjalnych konkurentów Kidawy-Błońskiej Jaśkowiak ma – poza Trzaskowskim – najsilniejszą polityczną pozycję. Jest prezydentem piątego co do wielkości miasta w Polsce. Dwukrotnie wygrał w nim bezpośrednie wybory na prezydenta. Za pierwszym razem, w 2014 roku, ku zaskoczeniu większości komentatorów pokonał rządzącego miastem od 16 lat Ryszarda Grobelnego. Za drugim, w 2018, wygrał już w pierwszej turze, zdobywając prawie 56% głosów.

Jaśkowiak nigdy nie był człowiekiem partyjnego aparatu. Do polityki samorządowej wszedł w 2010 roku jako działacz ruchów miejskich. Do PO wstąpił dopiero w 2013 i zawsze był tam trochę osobą z zewnątrz. Jako prezydent Poznania potrafił współpracować nie tylko z własną partią, ale także z lewicą i ruchami miejskimi.

Jaśkowiak miał też zawsze własny pomysł na polityczne centrum: znacznie mniej zachowawczy i konserwatywny niż ten, jaki ciągle dominuje w PO. Wygrał wybory w mieście mającego opinię raczej konserwatywnego, nie kryjąc, że jest liberałem nie tylko z nazwy. Jako pierwszy prezydent dużego w Polsce miasta wziął w 2015 roku udział w marszu równości – w Warszawie rządzonej wtedy przez konserwatywną katoliczkę Hannę Gronkiewicz-Waltz rzecz nie do pomyślenia. W 2018 roku na prośbę organizatorów objął marsz patronatem. Jako prezydent sprawnie budował wizerunek miasta jako wyspy wolności w pisowskim morzu – nie bojąc się wchodzić w spory np. z Kościołem.

Czy to się może udać?

Politycy PO co najmniej od wyborów samorządowych powtarzali jak wielkim kapitałem partii są związani z nią samorządowcy i namawiali ich do zaangażowania w krajową politykę. W wyborach parlamentarnych okazało się jednak, że – poza wyjątkami takimi jak wybrany do Senatu prezydent Gliwic Zygmunt Frankiewicz – niewielu samorządowców chce się zaangażować. Trudno się im dziwić – prezydent nawet średniej wielkości miasta ma więcej konkretnej władzy i wpływu na rzeczywistość niż nawet najbardziej aktywny i najlepiej widoczny poseł czy senator. Prezydentura to jednak co innego – choć prezydent nie jest w Polsce szefem rządu, to funkcja ta daje pewne możliwości kształtowania polityki, ma też wielkie znaczenie symboliczne. Można więc zrozumieć decyzję Jaśkowiaka.

Pytanie jak zareaguje na nie teraz partia – czy wbrew temu, co mówiła przez ostatni rok z okładem - nie postawi na kandydatkę wywodzącą się nie z samorządu, a polityki parlamentarnej. Przypuszczam, że tak się stanie z dwóch powodów. Po pierwsze, prawybory odbywają się w dość wąskiej, mało demokratycznej formule – kandydata, lub kandydatkę wybiorą nie wszyscy członkowie partii, ale delegaci na konwencję krajową PO, około 1300 osób. To oznacza, że Jaśkowiak będzie miał mało czasu, by zrobić kampanię zmobilizować swoich sympatyków. Głosować będzie głównie aparat partyjny, a ten będzie się raczej skłaniał ku bliższej mu Kidawie-Błońskiej.

Za posłanką PO przemawia poparcie ciągle kierującego partią Schetyny, świetny wynik w wyborach parlamentarnych i niezłe sondaże, pokazujące, że ze wszystkich potencjalnych kandydatów opozycji ma największe szansę powalczyć z Andrzejem Dudą w drugiej turze – choć na razie też z nim przegrywa. Kidawa-Błońska wydaje się też dziś ostrożnym zachowawczym wyborem – Jaśkowiak byłby eksperymentem, na który zmęczonej sobą, zdemoralizowanej wieloma porażkami partii chyba wyraźnie brakuje dziś siły i politycznej wyobraźni. Zwłaszcza, że jako ewentualny kandydat miałby on podobne ograniczenia co Kidawa-Błońska: jako dawny pracownik Kulczyka, prywatny przedsiębiorca i wielkomiejski liberał też mógłby mieć problemy w walce z Andrzejem Dudą o ludowy elektorat. Jednocześnie Jaśkowiak o wiele skuteczniej przyciągnąłby elektorat lewicy, dałby też partii trochę potrzebnej jej energii – kampania z Kidawą-Błońską na czele zapowiada się dość sennie i mało energetycznie.

Kandydat na bliską przyszłość?

Czyżby więc Jaśkowiak odegra wyłącznie rolę „zająca”? Niekoniecznie. Jeśli Kidawa-Błońska przegra wybory, sypać może się zacząć cała formuła, w jakiej po 2015 roku funkcjonowała PO: partii niby liberalnej, ale tak naprawdę dość konserwatywnej, jeśli nawet nie prawicowej, to wiecznie przestraszonej prawicy, ostrożnej i zachowawczej, kluczącej i zmieniającej zdanie w dzielących społeczeństwo sporach. Jeśli ta formuła odejdzie w przeszłość liberalne centrum polskiej sceny politycznej będzie potrzebowało nowej. Dostarczyć mogą jej tacy politycy jak Jaśkowiak. Zając w tym wyścigu może okazać się jeszcze czarnym koniem następnych.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)