Macierewicz rozpocznie kosztowny projekt. Ekspert nie zostawia na planach suchej nitki
Zespół Antoniego Macierewicza, który bada przyczyny katastrofy smoleńskiej zamierza stworzyć tzw. skan tupolewa, który rozbił się w Rosji w 2010 r.. Jaki sens ma takie działanie? Według fizyka Pawła Artymowicza to "trwonienie pieniędzy publicznych przez "Misiewiczów" zatrudnianych w miejsce prawdziwych fachowców od inżynierii lotniczej".
03.04.2017 | aktual.: 03.04.2017 09:17
Wirtualny model Tu-154 będzie kosztować podatników 3,5 mln zł. Według Artymowicza, "skanowanie" prezydenckiego samolotu nie ma sensu, bo "dane konieczne do modelowania katastrofy są dobrze znane już od kilku lat". Ekspert stwierdził na łamach "NaTemat", że rozrzutność komisji Macierewicza to "pozorowanie działania, być może zmierzające do odciągnięcia uwagi od innych, nieuzasadnionych a równie wielkich wydatków na pensje pseudoekspertów zatrudnianych przez pana Macierewicza w MON".
- Do obliczeń aerodynamiki, np. tego co dzieje się z samolotem po urwaniu 1/3 lewego skrzydła, nie potrzeba żadnego drogiego prześwietlania skrzydeł w celu zobrazowania jego ukrytej struktury wewnętrznej, ani tym bardziej inwentaryzacji części kadłuba czy ogona. Konieczne dane i wymiary geometryczne są dobrze znane specjalistom - pisze Paweł Artymowicz.
Artymowicz wskazuje, że wszystkie dane obalające teorie polityków PiS o zamachu są powszechnie znane i dodaje, że eksperci Macierewicza nie potrafią obsługiwać podstawowych programów do analizy katastrof lotniczych, ani - co za tym idzie - nie wiedzą, jak czytać przedstawione dane. Świadczyć o tym ma fakt, że ludzie Macierewicza specjalnie zawyżali grubość blachy na skrzydłach Tupolewa, aby udowodnić, że samolot może ścinać drzewa. Podawano nawet 4-krotnie większe wartości.
- Istnieją nagrania wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego o tupolewie, mogącym ścinać nie tylko jedną brzozę, ale cały las. Otóż te brakujące dane o grubości blach zostały pozyskane zarówno w trakcie śledztwa Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie (ich zespół ekspertów wyjeżdżał i dokonywał wielokrotnych badań wraku na miejscu w Smoleńsku, włącznie z pomiarem grubości blach skrzydła), jak i przez niezależnych badaczy katastrofy - wprost z biura konstrukcyjnego Tupolewa (dane zostały opisane w Przeglądzie Lotniczym w 2014 r.) - pisze Artymowicz.
- Zatem z kilku źródeł obecni "komisjanci" mogliby pobrać użyteczne dla analiz informacje bez trwonienia pieniędzy podatników. Ewentualnie ograniczyć znacznie koszty z kilku milionów do kilkudziesięciu złotych, kupując model pokazany na ilustracjach. Ale jak wtedy wytłumaczyć miliony wydane na 'działalność', pensje i podróże przez Atlantyk dla zagranicznych współpracowników? - pyta retorycznie ekspert.