Łukasz Warzecha: wejdą w maskach, zamkną w areszcie, zniszczą ci życie
Jutro mogą przyjść po ciebie. Nikt nie jest bezpieczny. Wejdą w maskach, z długą bronią, rzucą cię na ziemię, skują kajdankami i nic nie pomoże, że jesteś całkowicie niewinny. Potem wylądujesz w areszcie, gdzie zgwałcą cię wytatuowani kryminaliści, podczas gdy strażnicy będą udawać, że niczego nie widzą. Na koniec podpiszesz wszystko, co ci podsuną. Tak działa układ zamknięty.
Przeczytaj wcześniejsze felietony Łukasza Warzechy
Pamiętają Państwo „Dług”? Film sprzed 14 lat wywołał ogromne poruszenie. Pokazywał ludzi doprowadzonych do ostateczności przez egzekutora fikcyjnego długu przy całkowitej obojętności i bierności państwa. To był wstrząs, szczególnie, że historia, choć udramatyzowana przez reżysera Krzysztofa Krauzego, była oparta na autentycznych wydarzeniach, a dwaj bohaterowie siedzieli w momencie premiery w więzieniu za zabójstwo swojego prześladowcy.
W „Długu” Krauze pokazywał, jak uczciwych ludzi może zniszczyć bandyta i dlaczego nie pomoże im ani policja, ani prokuratura, ani sąd, przed którym staną, gdy już wezmą sprawy w swoje ręce, łamiąc prawo i zabijając człowieka (trochę jak w „Linczu”, filmie słabszym, ale dokumentującym inne głośne wydarzenie z cyklu „nasze państwo ma nas gdzieś”). Jednak w „Długu” państwo nie było czynnym uczestnikiem wydarzeń. Zawiniło przez swoją obojętność. Za kilka dni na ekrany wejdzie „Układ zamknięty” Ryszarda Bugajskiego. Film – mówiąc bez najmniejszej przesady – na miarę „Długu”. Będący znacznie mocniejszym oskarżeniem polskiego państwa niż obraz Krauzego, jako że w „Układzie zamkniętym” państwo nie jest już aktorem biernym. Ono czynnie i z premedytacją niszczy całkowicie niewinnych ludzi, depcze ich, krzywdzi ich bliskich i doprowadza do ruiny znakomicie prosperujący interes, dzięki któremu kilkaset osób miało pracę i pensje.
„Układ zamknięty” jest dobry po prostu jako film, dzięki spójnemu scenariuszowi, plastycznemu, nie jednowymiarowemu pokazaniu bohaterów – w tym także negatywnych – a także dzięki absolutnie koncertowym rolom Janusza Gajosa i Kazimierza Kaczora. Ten film po prostu dobrze się ogląda, bez zmęczenia, znużenia, w napięciu.
A także z rosnącym przerażeniem. Przerażenie bierze się stąd, że „Układ zamknięty” to coś więcej niż tylko film sprawnie zrobiony przez znakomitego reżysera. To rodzaj filmowego protest songu i – przede wszystkim – podobnie jak w przypadku „Długu”, historia oparta na faktach. Jak mówią scenarzyści, Mirosław Piepka i Michał Pruski, 95 procent przedstawionych w filmie zdarzeń odwzorowuje rzeczywistość. Również te najdrastyczniejsze. Pierwowzorem filmowych postaci byli trzej biznesmeni z Krakowa, którzy na początku ubiegłej dekady założyli tam bardzo nowoczesne zakłady mięsne. W krótkim czasie zasadziła się na nich urzędnicza mafia – urząd skarbowy i prokuratura, a oni sami pod absurdalnymi zarzutami znaleźli się w areszcie, gdzie spędzili długie dziewięć miesięcy. Właściwie bez powodu. W tym czasie próbowano przejąć ich firmę, a gdy się to nie udało – zniszczono ją. Procedury sądowe trwały siedem lat. Po tym czasie wszyscy zostali uniewinnieni, a także otrzymali odszkodowania. Uwaga: po 10 tys. złotych, co
samo w sobie zakrawa na kpinę. Żaden z nich nie wrócił do w pełni normalnego funkcjonowania.
Co innego ich prześladowcy. Ani jednego nie spotkała kara, wszyscy nadal mają się dobrze, część nawet awansowała.
Cała historia wydarzyła się w czasach, gdy Polską rządził Sojusz Lewicy Demokratycznej. To jednak nie ma większego znaczenia. Sformułowanie "układ zamknięty" odnosi się do lokalnej lub regionalnej sitwy, a działanie tych sitw jest w dużej mierze niezależne od tego, kto sprawuje władzę w kraju. Business Center Club, z którym konsultowali się twórcy filmu, monitoruje aktualnie około 300 podobnych spraw.
Można założyć, że im mniejsza miejscowość, tym swobodniej i bardziej brutalnie poczyna sobie miejscowy układ. W filmie Bugajskiego aferę odkrywa w końcu nieprzekupny i odważny dziennikarz (nawiasem mówiąc, noszący moje nazwisko, mam nadzieję, że nie przypadkiem), pracujący dla lokalnej telewizji. To akurat filmowa fikcja, bo lokalne media zwykle także są częścią układu, zaś w mniejszych miejscowościach dużo łatwiej je zastraszyć. Tam zwykle cała miejscowa, powiatowa elita – prokurator, prezes sądu, komendant policji, burmistrz, naczelnik urzędu skarbowego – doskonale się zna i jest ściśle skumplowana. W takich okolicznościach walka z układem jest zadaniem niemal beznadziejnym. Chyba że jakimś cudem sprawą zajmą się media z Warszawy.
Dlaczego z układami zamkniętymi tak ciężko wygrać? Powodów jest wiele. Kilka najważniejszych pokazuje film Bugajskiego. Po pierwsze – mechanizm samopowielania się. W „Układzie zamkniętym” wyjątkowo odrażającą postacią jest młody prokurator, któremu jego szef zleca bezpośrednie prowadzenie dętej sprawy biznesmenów. Tamten początkowo ma wątpliwości, niby się wzbrania, ale ostatecznie godzi się ze swoją rolą, zaś na koniec wykazuje się całkowitym cynizmem. Ten mechanizm dostosowania jest powszechny we wszystkich instytucjach. W żadnej z nich – dyplomacji, prokuraturze, sądownictwie, policji – nie udało się nigdy wytworzyć masy krytycznej nowych ludzi z zewnątrz, wychowanych na innych standardach, tak aby przemogli ciążenie istniejących już mechanizmów. Ktokolwiek wchodzi do tych instytucji, ma prostą alternatywę: albo działać jak starzy wyjadacze, albo zostać wypluty z wilczym biletem. Po drugie – nieprzejrzystość procedur, niedostępność informacji i wadliwe przepisy. To z tego powodu media mają problem z
dotarciem do prawdziwych przyczyn działań organów państwa. To dlatego podejrzani mogą być trzymani w areszcie przez całe miesiące bez przedstawienia aktu oskarżenia.
Po trzecie – brak jakiejkolwiek osobistej odpowiedzialności urzędników za błędne, a czasem wręcz bezprawne decyzje. Za taki stan rzeczy odpowiedzialni są wszyscy, którzy sprawowali władzę. Niektórzy wiele o tym mówili – jak swego czasu PO – ale żadnego spójnego mechanizmu nie wprowadzili. Inni – jak PiS – otwarcie się temu sprzeciwiali, twierdząc, że będzie to paraliżować działania urzędników. Był to wyraz zabobonnej wręcz wiary w to, że jeśli obsadzi się urzędy swoimi, zaufanymi ludźmi, to nadużycia się skończą. Trzeba powiedzieć, że m.in. za sprawą powołania do życia CBA w okresie rządów partii Jarosława Kaczyńskiego obawa przed wykryciem machinacji nieco przystopowała działanie układów zamkniętych. Po przyjściu do władzy Platformy strach się skończył, wszystko wróciło do dawnych zwyczajów. Jednak to PiS stracił szansę na wprowadzenie systemowej reformy. Nie tej jednej zresztą.
Czy „Układ zamknięty” coś zmieni? Może, choć nie sądzę. Natomiast z pewnością obudzi w widzach duże emocje. Jedni przekonają się, że ich krytyczna ocena państwa, w którym żyjemy, jest trafna. Inni może wreszcie zauważą, że nie wszystko jest w porządku.
Twórcy filmu opowiadają, że kręcili w atmosferze niejasnych aluzji, gróźb, dziwnych informacji o zainteresowaniu organów państwa ich pracą. Ale pracę ukończyli i należy im się za to wielki szacunek. Zwłaszcza, że mimo dobrych recenzji scenariusza do „Układu zamkniętego” ani złotówki nie dołożył Polski Instytut Sztuki Filmowej, kierowany przez Agnieszkę Odorowicz, powołaną na to stanowisko (w wyniku konkursu) rzutem na taśmę jeszcze za SLD. Ten sam PISF sowicie dołożył się do „Pokłosia”. I już samo to powinno być wystarczającą zachętą, aby na „Układ zamknięty” pójść do kina. Premiera 5 kwietnia
Łukasz Warzecha specjalnie dla Wirtualnej Polski