PolskaŁukasz Warzecha dla WP.PL: 11 listopada o niebezpieczeństwie pychy

Łukasz Warzecha dla WP.PL: 11 listopada o niebezpieczeństwie pychy

Niepodległość nie jest dana raz na zawsze - to zdanie jest często powtarzane w oficjalnych przemówieniach 11 listopada. I - jak to często bywa z podobnymi sentencjami, choćby najsłuszniejszymi - mało kto zdaje sobie sprawę z jego rzeczywistego znaczenia.

Łukasz Warzecha

11.11.2014 | aktual.: 11.11.2014 12:53

Niektórzy mogą mieć wciąż w pamięci słowa Bronisława Komorowskiego sprzed paru lat, gdy już jako prezydent RP oznajmiał dobrotliwie, że „nikt na naszą polską wolność nie czyha”. Dziś prezydent nie jest już tak stanowczy. W rozmowie z Tomaszem Lisem najpierw stwierdza, że „nigdy Polska nie była aż tak bardzo bezpieczna jak w tej chwili”, żeby zaraz dodać: „co nie znaczy, że nie mamy kłopotów na wschodzie”. Po czym uspokaja: „nigdy nie byliśmy wyposażeni w tak silne narzędzia bezpieczeństwa i obrony: jesteśmy w NATO i mamy nowoczesną armię oraz silne podstawy ekonomiczne naszej obronności”. Słuchając takich opowieści, można mieć poczucie déjà vu w stosunku do końcówki lat 30. XX wieku.

Osiągnięcia II RP w ciągu 20 lat jej istnienia były imponujące w porównaniu z tym, co udało się osiągnąć III RP podczas jej 25 lat, zwłaszcza gdy uwzględnić punkt startu, w przypadku II Rzeczpospolitej wyraźnie gorszy. Wówczas należało scalić w jedno w zasadzie trzy oddzielne państwa (ślady podziału są widoczne nawet do dziś w postaci infrastruktury kolejowej, ale również w kwestiach mentalnościowych), jednocześnie walcząc o kształt polskiego państwa (Powstanie Wielkopolskie, trzy Powstania Śląskie), a chwilę później broniąc go przed bolszewicką agresją. Wszelkie nasze współczesne problemy nie mogą się z tym równać.

A jednak tamto państwo nie przetrwało i to w ogromnej mierze z własnej winy. Wielu z nas ma dzisiaj skłonność do idealizowania dwudziestolecia międzywojennego i trudno się temu dziwić. Raz, że idealizowanie przeszłości jest skłonnością całkiem naturalną; dwa, że kryje się w tym zapewne tęsknota za lepszym państwem. Ta idealizacja jest z jednej strony bardzo piękna, ale z drugiej grozi nieodrobieniem niezmiernie ważnej lekcji o tym, jak można zaprzepaścić własny dorobek, jeżeli zacznie się popełniać rozmaite grzechy, przede wszystkim grzech pychy.

Jeśli ktoś sądzi, że dzisiejszy optymizm kolportowany przez prorządowe media i urzędowo powielany przez ludzi władzy zasadniczo się różni od tego, co działo się w drugiej połowie lat 30. w Polsce, mocno się myli. Może się komuś zdaje, że to są sytuacje nieporównywalne, bo przecież wtedy nie było Unii Europejskiej, nie było ONZ, tylko słabiutka Liga Narodów, Stanom Zjednoczonym nie śniła się nawet ich późniejsza mocarstwowa pozycja i rola światowego policjanta, świat nie miał za sobą doświadczenia holocaustu, Hitler był uznawany za normalnego, ciekawego przywódcę (tygodnik „Time” ogłosił go nawet człowiekiem roku 1938), a Rosja była państwem wprost totalitarnym, podczas gdy dziś jest krajem zaledwie autorytarnym. Wszystko to prawda – świat istotnie bardzo się zmienił i mocno zmieniły się zagrożenia. Czy to jednak oznacza, że zyskaliśmy jakieś absolutne bezpieczeństwo? Bynajmniej.

Najgorszą bowiem i najbardziej zdradliwą rzeczą jest zbytnia ufność we własną siłę i – jak to określił prezydent Komorowski – „narzędzia bezpieczeństwa”. Kto chce, niech poszuka w internecie filmów z polskich defilad z drugiej połowy lat 30. Niech przejrzy gazetowe nagłówki, niech poszpera, aby przekonać się, jak absolutną ufność w dobrą sytuację Polski mieli jej obywatele w czasie, gdy państwo w istocie stawało się coraz słabsze, szczególnie w relacji do obu groźnych sąsiadów. O tym niepoprawnym optymizmie przeczącym całkowicie dobrze dostrzegalnym faktom pisał w niedawno wydanej książce „Jakie piękne samobójstwo” Rafał Ziemkiewicz, ale świadectw jest wiele. A teraz proszę sobie sięgnąć po całkiem współczesne teksty, zwłaszcza z mediów przychylnych władzy, dotyczące sytuacji III RP w 25-lecie jej istnienia. To jest ton niemal identyczny. Różnica polega na tym, że o ile w roku 1939, w obliczu nadciągającego konfliktu zbrojnego, większość prasy grzmiała, że zgnieciemy najeźdźców jak pchły, o tyle dziś
perspektywa konfliktu gorącego na szczęście nie istnieje, więc nie ma mowy o wygrywaniu wojny, ale właśnie o świetnych sojuszach, doskonałych sprzymierzeńcach, silnej gospodarce, armii i tak dalej. Ale, jako się rzekło, zagrożenia, choć inne, nie są przecież mniej ważne. Wielokrotnie przywoływałem w swoich tekstach kpiny Radosława Sikorskiego z broszurki Juliusza Łukasiewicza, polskiego ambasadora w Paryżu, wydanej w roku 1939, a zatytułowanej „Polska jest mocarstwem”. Były minister spraw zagranicznych naśmiewał się z takiego opisywania pozycji naszego kraju w przeddzień jego upadku, tyle że sam w swojej tromtadracji na temat polskiej siły w Unii i w świecie brzmiał dokładnie jak Łukasiewicz. Tego już jednak nie dostrzegał.

Nie chodzi o to, że Polskę za moment napadną Rosjanie lub tym bardziej Niemcy. Powtórka scenariusza ściśle militarnego na razie szczęśliwie nie wydaje się możliwa – w przypadku Polski, bo co do naszych najbliższych bałtyckich sąsiadów, również członków UE i NATO, nie byłbym już taki pewien. Ale też scenariusz ten nie jest aż tak atrakcyjny dla potencjalnych agresorów. Dziś niekoniecznie liczy się zaangażowanie własnego wojska w walkę z przeciwnikiem. Lepiej i korzystniej jest zdominować terytorium innymi sposobami: gospodarczo, poprzez agentów wpływu, politycznie. Obcy żołnierze na ulicach nie są dzisiaj potrzebni, jeśli dane państwo można wykorzystać do swoich celów innymi sposobami.

Tak, wiem – to, co piszę, nie za bardzo współgra z hurraoptymizmem, lansowanym przez część elit. Nie pociesza mnie też przekonanie innej części tychże elit, że wystarczy wymienić ludzi na swoich i rozdać trochę pieniędzy (skąd je wziąć?), a problemy kraju znikną. Tak już mam, że gdy mamy święto przecież radosne, upamiętniające odrodzenie Rzeczypospolitej po latach niebytu, ja wybiegam od razu o dwadzieścia i pół roku naprzód wobec tamtego momentu i myślę o tym, jak i dlaczego skończyła tamta Polska. Nie chciałbym kiedyś myśleć w ten sam sposób o III RP.

Łukasz Warzecha, specjalnie dla WP.PL

Zobacz także
Komentarze (261)