Lot Andrzeja Dudy. Prezesi LOT, PAŻP i wiceminister z PiS tłumaczyli się w Sejmie: "Badamy okoliczności"
Bezpieczeństwo prezydenta i pasażerów nie było zagrożone - przekonywali podczas posiedzenia Podkomisji ds. transportu lotniczego prezesi PLL LOT oraz Polskiej Agencji Żeglugi Państwowej. Podkomisja zebrała się po publikacji Wirtualnej Polski na temat lotu Andrzeja Dudy 2 lipca 2020 roku z Zielonej Góry do Warszawy. Z naszej publikacji wynika jasno, że samolot z prezydentem na pokładzie wystartował po godzinach pracy kontrolera lotów i przez kilka minut nie miał kontroli z ziemi.
20 kwietnia dziennikarz WP Szymon Jadczak ujawnił, że po incydencie, do którego doszło 2 lipca 2020 r. na lotnisku w Zielonej Górze, powstała specjalna grupa na WhatsAppie - o nazwie GREENBERG - złożona z polityków, urzędników oraz władz PLL LOT. "Jej celem było ukrycie przed dziennikarzami złamania przepisów dotyczących bezpieczeństwa przez kapitana samolotu, którym leciał prezydent Andrzej Duda" - pisał reporter WP.
Wirtualna Polska weszła w posiadanie zapisu całej dyskusji, która odbyła się wewnątrz grupy GREENBERG 13 lipca. Jej uczestnikami byli m.in. prezes LOT, prezes PAŻP, a także wiceminister Marcin Horała, polityk PiS, który na grupie na WhatsAppie ustalał polityczny przekaz po incydencie.
Po publikacji Wirtualnej Polski marszałek Sejmu Elżbieta Witek - na wniosek posłów opozycji - zwołała posiedzenie sejmowej Podkomisji ds. transportu lotniczego. Porządek obrad podkomisji: "Informacja Prezesa Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej i Prezesa Polskich Linii Lotniczych LOT S.A. w sprawie złamania przepisów podczas lotu z Prezydentem Andrzejem Dudą z Zielonej Góry do Warszawy w dniu 2 lipca 2020 roku".
Posiedzenie odbyło się w czwartek 29 kwietnia. Jak mówił przewodniczący podkomisji, poseł Koalicji Obywatelskiej Dariusz Joński: - Jest kilka aspektów tej sprawy: start samolotu 2 lipca po godz. 22, kiedy lotnisko było zamknięte, aspekt naciskania na pilota, o czym mówi sam pilot ("Ja rozumiem, z tyłu też naciskają"), a także aspekt rozmowy na WhatsAppie, gdzie omawiano plan tuszowania incydentu.
Joński: - Wiemy, co wydarzyło się 11 lat temu. Każdy z nas stracił kogoś bliskiego. I nigdy po tym nie powinniśmy mieć do czynienia z sytuacjami, kiedy łamane są wszelkie procedury. W sprawie incydentu z 2 lipca 2020 r. będziemy czekać na raport Państwowej Komisji ds. Wypadków Lotniczych. Ale już dziś wiele wskazuje na to, że najważniejsi urzędnicy w państwie zajmujący się lotnictwem wiedzieli o naciskach na pilota. Zbyt dużo tu analogii do 10 kwietnia 2010 roku, żeby przejść nad tym bez reakcji.
Prezes LOT twierdzi: Zachowaliśmy się modelowo
W posiedzeniu uczestniczył prezes PLL LOT Rafał Milczarski. Odpierał zarzuty polityków i przekonywał, że w Zielonej Górze - podczas lotu prezydenta - procedury zostały dochowane.
Rafał Milczarski zapewnił także, że zwrócił się do Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych z wnioskiem o zgodę na udostępnienie wewnętrznego raportu LOT, w którym mają być zawarte wnioski z badania tego incydentu. - Raport opisuje wszystkie zdarzenia oraz podjęte kroki zaradcze w związku z lotem. Dokument ten jawnie przeczy tezie o tym, że miano tuszować jakiekolwiek okoliczności związane z tym lotem - powiedział prezes LOT.
Jak przekonywał Rafał Milczarski na sejmowej podkomisji, w sprawie wyjaśniania okoliczności incydentu z 2 lipca 2020 roku "LOT zachował się modelowo".
Prezes LOT odniósł się także do rozmów grupy GREENBERG na komunikatorze WhatsApp. - To wewnętrzna korespondencja. Przeplatają się tam wątki oświadczenia dla mediów z próbą wstępnego ustalenia przebiegu zdarzeń. Pojawiają się tam nasze własne sądy, interpretacje tego, co się wydarzyło. Część z tych wniosków potwierdziło się w toku postępowania wewnętrznej komisji, a część nie. Ale, co najważniejsze, żadna z osób, które udzielały się na grupie, nie brała i nie bierze udziału w pracach niezależnej komisji badającej zdarzenie. Nikt z PLL LOT nie odnosił się do trwającej wówczas kampanii wyborczej - podkreślił.
Jak dodawał prezes LOT: - Zdarzenie z Zielonej Góry być może nigdy nie zostałoby wykryte, gdyby nie kultura sprawiedliwego traktowania. Obowiązująca i w PLL LOT, i w PAŻP. Jest to fundament bezpieczeństwa w lotnictwie. Zasada ta mówi o tym, że po dobrowolnym zgłoszeniu zdarzenia lotniczego nie ponosi się za nie konsekwencji. I takie zgłoszenie miało miejsce już 3 lipca. I to ono uruchomiło proces badania, na skutek którego dowiedziały się o tym media. Incydent zgłosiła załoga i kontroler ruchu.
Jak mówił, zwracając się do posłów opozycji: - Okoliczności tego lotu są badane modelowo, transparentnie i w pełnej zgodzie z przepisami. Zapraszam serdecznie na kontrolę poselską, podczas której, po uzyskaniu zgody Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, będziemy państwu mogli udostępnić raport, o którym dziś, ze względu na postępowanie PKBWL, nie mogę mówić.
Prezes PAŻP: Nie mataczymy
Swoją wersję wydarzeń przedstawił także prezes Polskiej Agencji Żeglugi Państwowej Janusz Janiszewski. - W momencie, kiedy służba kontroli ruchu lotniczego jest zakończona na danym lotnisku, zapewniania jest służba informacji powietrznej - 24 godziny na dobę. W momencie, gdy kończymy służbę kontroli ruchu lotniczego, wprowadzamy służbę informacji powietrznej oraz obowiązkowe strefy łączności dwukierunkowej - mówił.
- 3 lipca PAŻP zgłosiła zdarzenie z Zielonej Góry do Centralnej Bazy Zgłoszeń w PKBWL. Następnie, w dniach 6-8 lipca, następuje zbieranie i zabezpieczanie wszelkich niezbędnych materiałów do przeprowadzenia badania (…). 9 lipca wyznacza się w godzinach pracy agencji niezależnego inspektora spoza Zielonej Góry. Dlaczego tak robimy? Żeby nie było żadnych podejrzeń jakiegokolwiek mataczenia czy wpływania na badanie tego zdarzenia. Żeby nikt nie miał cienia wątpliwości - przekonywał prezes PAŻP.
Horała: Przepraszam pana Laska
Wiceminister infrastruktury Marcin Horała, jeden z członków grupy GREENBERG, po raz pierwszy po publikacji WP na podkomisji sejmowej zabrał głos w tej sprawie: - Czy doszło do zagrożenia życia prezydenta, zagrożenia samolotu, pasażerów? Nie.
Jednocześnie wiceminister Horała przyznał, że nie wszystko mogło wyglądać tak, jak powinno. - Czy wszystko, co do joty, w tym zdarzeniu lotniczym było w porządku? Czy na przykład nie doszło do tego, że procedura, która skądinąd jest zgodna z prawem i bezpieczna, ale akurat w danym momencie nie powinna być zastosowana, została zastosowana? Tego nie wiemy. Badaniem tego zajmuje się PKBWL - przyznał polityk PiS.
CZYTAJ TEŻ: Lot Andrzeja Dudy. Kancelaria Prezydenta wiedziała, że samolot wystartował bez kontroli wieży
- To, co się pojawiło nowego, to artykuł Wirtualnej Polski, który upublicznia fragmenty prywatnych rozmów z komunikatora WhatsApp. Jednak żadna z osób uczestniczących w rozmowie nie ingerowała w procedury i postępowania merytoryczne, które zgodnie z prawem w tej sprawie są przedstawiane – przyznał wiceminister.
Horała tak tłumaczył się z grupy GREENBERG: - W naszym gronie, na nasz użytek, staraliśmy się roboczo ustalić, co w tej sprawie w istocie się stało, jakie przepisy obowiązują w analogicznych sytuacjach, jak można tę sytuację ocenić i w jaki sposób można odpowiadać na domniemane zarzuty.
Polityk PiS nawiązał też do publikacji "Gazety Wyborczej" i TVN24 z lipca 2020 roku, gdy trwała kampania prezydencka. - Ta sprawa stała się bowiem w sposób manipulacyjny przedmiotem medialnej wrzutki przed wyborami, żeby budować nieprawdziwe tezy, że samolot leciał na ślepo, na zderzenie, że pilotowi oczy zawiązano. Jeśli ktoś nie ma wiedzy dotyczącej przepisów i procedur oraz okoliczności zdarzenia, to może ktoś mógł w to uwierzyć. Ja chciałem [na grupie na WhatsAppie] zaczerpnąć wiedzy dotyczącej przepisów, procedur, żeby móc w tej sprawie rzetelnie odpowiadać na publiczne pytania - przekonywał.
Przypomnijmy: Marcin Horała na grupie GREENBERG pisał: "Instytucje powinny trzymać taki profesjonalny przekaz (…). Natomiast politycy to IMHO (ang. skrót: według mnie) powinni iść na ostro: kolejna wrzutka Laska, próba puszczenia szczura na ostatniej prostej kampanii, źródło niewiarygodne, mimo wszystko nie lekceważymy, sprawdzimy, ale na spokojnie po wyborach".
Pytania polityków opozycji o ewentualne naciski na pilotów 2 lipca 2020 roku Horała nazwał "haniebnymi wrzutkami". - One nie miały miejsca. To propagandowe oczernianie pilotów (…). Nie ma tu żadnych analogii do Smoleńska, nie było żadnych nacisków - mówił wiceminister rządu PiS, odnosząc się do twierdzeń posłów Koalicji Obywatelskiej.
Horała przeprosił także Macieja Laska - byłego szefa PKBWL, dziś posła KO - o którym mówił podczas wymiany zdań na WhatsAppie. "Bardzo przepraszam pana posła Macieja Laska za to, że jego nazwisko pojawiło się w tej dyskusji jako pewien symbol, bez zachowania odpowiednich form grzecznościowych. Ale nie tylko poseł Lasek, ale także poseł Joński wykorzystuje tę sytuację do różnych wrzutek - stwierdził wiceminister infrastruktury.
Polityk PiS przedstawił swoją wersję wydarzeń, kontrując przekaz opozycji: - Powtarzam: 2 lipca 2020 roku nie było zagrożenia bezpieczeństwa. Nie jest tak, że kiedy na wieży nie pracuje kontroler lotu, to przestrzeń powietrzna jest niekontrolowana i nie wiadomo, co tam się dzieje i każdy samolot narażony jest na zderzenie. Tak nie jest. Nie było złamania przepisów. A ponieważ być może pewne procedury zachowania, procedury wewnętrzne, służbowe, np. linii lotniczych LOT, mogły zostać nie w pełni wykonane, wszczęto odpowiednie postępowanie, przekazano materiał do państwowej instytucji i ona prowadzi to postępowanie. Tyle jest merytoryki w tej sprawie, reszta to polityka i narracja.
Poseł Maciej Lasek, były szef PKBW, podsumował wystąpienie Horały: - Z panów wypowiedzi wynika, że właściwie nic się nie stało. Dlaczego zatem zaczęliście badać ten incydent? Nie wiadomo, jakie są ustalenia waszych wewnętrznych komisji. Prezes Milczarski powiedział przecież, że jest gotów je nam przedstawić. Nie zrobił tego.
Sprawę prezydenckiego lotu z 2 lipca 2020 roku wciąż bada Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych.