Ujawniamy. Tak tuszowano incydent z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy© PAP

Ujawniamy. Tak tuszowano incydent z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy

Szymon Jadczak

Niebezpieczny incydent, do którego doszło podczas lotu Andrzeja Dudy latem 2020 r., próbowali zatuszować urzędnicy, władze LOT-u, szef agencji odpowiedzialnej za bezpieczeństwo lotów, doradca prezydenta Dudy oraz dwóch wiceministrów. Wirtualna Polska dotarła do stenogramów rozmów, z których wynika, że prezydent lub ktoś z jego otoczenia naciskał na pilotów. A ci w konsekwencji złamali przepisy podczas lotu z Zielonej Góry do Warszawy.

Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

TEKST NOMINOWANY DO NAGRODY GRAND PRESS 2021 W KATEGORII DZIENNIKARSTWO ŚLEDCZE

  • Tuż przed wyborami prezydenckimi grono najważniejszych osób w polskim lotnictwie cywilnym robiło wszystko, by ukryć złamanie przepisów dotyczących bezpieczeństwa przez załogę samolotu z prezydentem RP na pokładzie.
  • W niewyjaśnionych okolicznościach zniknęły nagrania z kokpitu maszyny, którą leciał prezydent, a kapitan tego samolotu wkrótce po incydencie została odwieszona. Po kilku tygodniach została gwiazdą magazynu wydawanego dla pasażerów LOT-u.
  • W lipcu 2020 samolot z prezydentem Andrzejem Dudą przez cztery minuty leciał bez formalnej kontroli z ziemi, w przestrzeni dostępnej dla każdego statku powietrznego.

Czwartek, 2 lipca 2020 r. nie jest najbardziej udanym dniem dla Andrzeja Dudy. Urzędujący prezydent, walcząc o kolejną kadencję, przed drugą turą wyborów zabiega o poparcie mieszkańców województwa lubuskiego. W pierwszej turze przegrał tu z Rafałem Trzaskowskim o 13 tys. głosów. Dlatego najpierw w Sulęcinie, a wieczorem na placu przy kościele pw. św. Antoniego w Nowej Soli Duda próbuje przekonać do siebie mieszkańców tych miejscowości. W tym drugim mieście czeka na niego liczna grupa przeciwników. Ich buczenie i wrogie okrzyki momentami uniemożliwiają zrozumienie słów przemawiającego prezydenta. Tłum nie przebiera w słowach. Jedna z kobiet kilka dni później usłyszy zarzut znieważenia głowy państwa.

Za późno (bez kontrolera ani rusz)

Spotkanie się przeciągnęło, kolumna prezydencka w pośpiechu pokonuje 53 km pomiędzy Nową Solą a lotniskiem w Babimoście. Na teren portu lotniczego kawalkada samochodów wjeżdża o godz. 21.48. Do lotu pasażerowie są gotowi o 21.55. Za późno. Dwie minuty później załoga Embraera 175 dostaje komunikat, że o godz. 22. lotnisko zostanie zamknięte. Pracę o tej porze kończy kontroler lotów. Za samowolne przedłużenie dyżuru groziłaby mu surowa kara.

Samolot z prezydentem na pokładzie jest wydzierżawiony od LOT-u. Według przepisów obowiązujących pilotów tej linii, nie ma możliwości wystartowania z lotniska bez pełniącego służbę kontrolera. Mówi o tym instrukcja operacyjna LOT-u (dokładnie punkt 8.3.1 tego dokumentu). Wynika to m.in. z warunków ubezpieczenia samolotu, ale przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa. W przestrzeni pozbawionej nadzoru może nagle znaleźć się inny statek powietrzny. A tych w Polsce przybywa z każdym rokiem. Obecnie do rejestru prowadzonego przez prezesa Urzędu Lotnictwa Cywilnego jest wpisanych ponad 3000 statków powietrznych. Po godzinie 22 każdy z nich mógł wlecieć w przestrzeń powietrzną, którą za chwilę miał zajmować prezydencki embraer. Czym mogłoby się skończyć spotkanie dwóch samolotów w powietrzu, nie trzeba nikomu tłumaczyć.

Dziennikarze węszą

Mimo to kapitan, kobieta z dwuletnim doświadczeniem na tym stanowisku, postanawia wystartować. Tym razem złamanie przepisów na szczęście nie przynosi za sobą tragicznych konsekwencji. Samolot wzbija się w powietrze o 22.12, w Warszawie jest o 22.49. Sprawa pewnie nie miałaby dalszego ciągu, gdyby nie dziennikarze. Po kilku dniach incydentem zainteresowały się redakcje Gazety Wyborczej oraz tvn24.pl.

9 lipca 2020 po godzinie 15 do PLL LOT, Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej oraz Kancelarii Prezydenta wpływają pytania od dziennikarzy. O godzinie 17.23 prezes PLL LOT Rafał Milczarski zakłada w komunikatorze WhatsApp grupę, którą początkowo nazywa z niemieckiego GRUNBERG, a z czasem zmienia jej nazwę na GREENBERG - od Zielonej Góry, gdzie doszło do incydentu z prezydentem.

Obraz
© PAP | Tytus Żmijewski

Redakcja Wirtualnej Polski weszła w posiadanie zapisu całej dyskusji, która toczyła się w tej grupie do 13 lipca. Zdajemy sobie sprawę z obowiązującej w Polsce tajemnicy korespondencji. Jednak w posiadanie zapisów rozmów nie weszliśmy w sposób nielegalny, a zdecydowaliśmy się na ich publikację ze względu na ważny interes publiczny, który wiąże się z ujawnieniem sposobu działania osób sprawujących ważne funkcje publiczne.

Kto jest kim?

Uczestnikami rozmowy w grupie GREENBERG są:

- Rafał Milczarski - prezes PLL LOT od marca 2016, powołany jeszcze za czasów ministra skarbu Dawida Jackiewicza;

- Janusz Janiszewski - prezes Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej (PAŻP), odpowiedzialnej za bezpieczeństwo na polskim niebie, wieloletni kontroler ruchu lotniczego;

- Marcin Horała - wiceminister w Ministerstwie Infrastruktury i pełnomocnik rządu ds. Centralnego Portu Komunikacyjnego;

- Maciej Małecki - wiceminister w Ministerstwie Aktywów Państwowych, odpowiedzialny za nadzór nad PLL LOT;

Obraz
© PAP | Darek Delmanowicz

- Marcin Kędryna - ówczesny dyrektor biura prasowego Kancelarii Prezydenta RP;

- Michał Fijoł - członek zarządu PLL LOT ds. handlowych;

- Maciej Kacprzak - ówczesny dyrektor ds. operacji lotniczych w PLL LOT;

- Krzysztof Moczulski - rzecznik prasowy PLL LOT;

- Maciej Wilk - członek zarządu PLL LOT ds. operacyjnych;

- Katarzyna Piskorz - członek zarządu PLL LOT ds. korporacyjnych;

- Aleksander Kobecki - doradca zarządu PLL LOT, właściciel firmy KRL Consultants.

Ani słowa o bezpieczeństwie ("Naciski ważnych pasażerów")

Szokujące jest to, co ostatecznie skłoniło nas do publikacji szczegółów tej rozmowy, że w 235 komunikatach, zajmujących po wydrukowaniu 10 stron formatu A4, ani przez moment nie pojawiła się refleksja, że incydent w Zielonej Górze był zagrożeniem dla życia i zdrowia najważniejszej osoby w państwie. Choćby przez wzgląd na katastrofę smoleńską, można było przypuszczać, że odpowiedzialni ludzie postarają się dogłębnie wyjaśnić ten incydent i sprawić, żeby nigdy się nie powtórzył. Tymczasem dyskusja skupia się przede wszystkim na tym, jak ukryć przebieg wydarzeń, które mogłyby zaszkodzić Andrzejowi Dudzie w kampanii prezydenckiej.

Obraz
© PAP | Darek Delmanowicz

Najaktywniejszymi uczestnikami rozmowy są Rafał Milczarski (48 wiadomości) oraz Janusz Janiszewski (75 wiadomości).

Jako pierwszy do "wymiany poglądów" zachęca prezes LOT-u. I dodaje: "Mamy mało czasu". Na to Marcin Kędryna odpowiada, że "tekst pójdzie". Tekst "Gazety Wyborczej" poświęcony incydentowi z lotniska w Zielonej Górze.

Chwilę później Milczarski z wyrzutem zwraca się do szefa PAŻP: "Janusz, co się dzieje u was, kontroler był nas lotnisku ale nie pracował...".

Natychmiast reaguje szef biura prasowego prezydenta: "Dla nas największym problemem są >>naciski ważnych pasażerów<<".

Drogi doradca doradza kłamstwo

W tym momencie do rozmowy włącza się Aleksander Kobecki. To właściciel firmy doradczej KRL Consultants. Do LOT-u trafił wiosną 2020 r. w dość kontrowersyjnych okolicznościach. Ze względu na pandemię, która spowodowała praktyczne zawieszenie lotów cywilnych, Polska Grupa Lotnicza, zrzeszająca PLL LOT (prezesem i tu, i tu jest Rafał Milczarski) oraz kilka innych spółek lotniczych, zaczęła ciąć koszty. W maju 2020 r. ze względu na oszczędności pożegnano dotychczasową firmę zajmującą się PR-em linii. Na jej miejsce natychmiast zatrudniono dużo droższą firmę Kobeckiego. Według informacji Wirtualnej Polski, jej miesięczne wynagrodzenie wynosi 32 tys. zł. Ani PLL LOT, ani sam Kobecki nie chcieli nam potwierdzić tej informacji, ani odpowiedzieć, kiedy podpisano umowę z KRL Consultants. Biuro prasowe przekazało nam jedynie, że firma Kobeckiego "wspiera" LOT w ramach umowy podpisanej z PGL.

W rozmowie na grupie GREENBERG Kobecki proponuje wysłanie do mediów komunikatu, o którym przynajmniej część rozmówców wie, że zawiera nieprawdę (dalej wyjaśnimy dlaczego): "Trwa procedura weryfikująca okoliczności lotu z 2 lipca. Do tej pory nie potwierdziła ona naruszeń, niemniej do czasu jej zakończenia załoga, która realizowała przedmiotowy lot, nie będzie latała na rejsach o statusie head".

Nikt nie zgłasza zastrzeżeń. Komunikat za pośrednictwem rzecznika LOT-u Krzysztofa Moczulskiego trafia do Gazety Wyborczej i tvn24.pl, które publikują go w swoich tekstach.

"Instytucje powinny trzymać taki profesjonalny przekaz"- pisze na grupie Marcin Horała. I dodaje: "Natomiast politycy to IMHO powinni iść na ostro: kolejna wrzutka Laska, próba puszczenia szczura na ostatniej prostej kampanii, źródło niewiarygodne, mimo wszystko nie lekceważymy, sprawdzimy, ale na spokojnie po wyborach".

Jak ukryć, że doszło do złamania przepisów?

Żaden z uczestników grupy nie podchwytuje myśli wiceministra infrastruktury o pójściu na ostro. Bo zarówno prezes PLL LOT Rafał Milczarski, jak i szef PAŻP Janusz Janiszewski wiedzą, że doszło do złamania przepisów.

"Faktyczny start samolotu był po 20UTC (czyli po godz. 22. czasu polskiego), ale pasażerowie samolotu nie mieli na to wpływu" - pisze na grupie o godz. 17.51 Milczarski.

"No to po zamknięciu lotniska i służby ATC" ( Air Traffic Control - kontrola ruchu lotniczego - przyp. red.) - przyznaje minutę później Janiszewski.

"Kontroler nie odszedł ze stanowiska pracy, zostawał na łączności i nasłuchu, pośrednio dał zgodę na lot. Sprawa wzięła się z tego, że przełożony tego kontrolera zrobił z tego aferę" - próbuje szukać winnego Milczarski.

"Janusz, czy nie można powiedzieć, że kontroler miał prawo dla rejsu o statusie Head przedłużyć swój czas pracy?" - pyta szef LOT-u, licząc, że może powołanie się na instrukcję lotów z najważniejszymi osobami w państwie coś zmieni.

"Nie nie ma takiego prawa. To jest tak święte jak w czasie pracy załogi. To są takie same zasady" - przyznaje szef PAŻP, w końcu sam wiele lat pracujący jako kontroler.

Z zapisu rozmowy jasno wynika, że jej uczestnicy, przynajmniej ci z podstawową wiedzą o lotnictwie, doskonale zdawali sobie sprawę, że w Zielonej Górze zostały złamane przepisy.

"Złamane są wewnętrzne procedury. Przepisy europejskie nic na ten temat nie mówią" - przyznaje w pewnym momencie rzecznik LOT-u Krzysztof Moczulski.

"Nasza instrukcja operacyjna w części A dopuszcza nawet pod pewnymi warunkami loty VFR ( ang. Visual Flight Rules - lot w oparciu o zewnętrzne punkty odniesienia - red.) , jednak w tym przypadku doszło niestety do uchybienia ze strony załogi , która będąc świadoma braku take off clearance nie powinna wystartować" - to z kolei Maciej Wilk, członek zarządu LOT-ds. operacyjnych.

Przekładając ten fragment z "lotniczego" na polski: w określonych okolicznościach piloci LOT mogą latać w oparciu jedynie o to, co widzą za oknem samolotu, ale tym razem nie mieli w ogóle pozwolenia na start i nie powinni startować.

Ale szef PAŻP Janusz Janiszewski nie poddawał się: "Moim zdaniem trzeba wystawić eksperta, który powie, że jako VFR mógł lecieć".

"Ale nie mógł" - odpowiada mu krótko prezes LOT Rafał Milczarski.

"Nasza OM.A (Operations Manual. Part A. Instrukcja Operacyjna. Część A - przyp. red.) nie przewiduje w takich przypadkach lotu VFR" - dodaje członek zarządu PLL LOT Maciej Wilk.

Wątek ekspertów, którzy mieliby ratować sytuację, podchwytuje doradca prezydenta Dudy Marcin Kędryna. "To nie Wy macie mówić, tylko niezależni eksperci".

Rafał Milczarski nie pozostawia mu złudzeń: "Nie mamy niezależnych ekspertów, których bylibyśmy pewni. Lepiej to zostawić. To ewidentny atak polityczny. Nie mogę wystawić kogoś z LOT-u i udawać, że jest niezależny".

Można się domyślać, że uczestnicy dyskusji zupełnie zrezygnowali z wchodzenia w szczegóły zdarzenia po ustaleniach, których dokonał szef PAŻP: "Sprawdziłem u Nas przez 4 min. odbyło się pod FIS-em czyli na zasadach VFR” - to informacja, która pogrąża załogę LOT-u. Oznacza to, że przez cztery minuty samolot z prezydentem RP na pokładzie leciał bez formalnej kontroli z ziemi, w przestrzeni dostępnej dla każdego statku powietrznego. Dopiero po tym czasie został przejęty przez kontrolerów z Poznania.

Depesza nic nie pomaga

Kolejna próba ratowania skóry to powołanie się na NOTAM, czyli depeszę informacyjną wydawaną przez dyżurnego Portu Lotniczego Zielona Góra. NOTAM-y mają ostrzegać użytkowników przestrzeni powietrznej przed nieprzewidzianymi zdarzeniami, zagrożeniami, awariami. Gdy było wiadomo, że samolot z prezydentem nie wystartuje o czasie, został wydany NOTAM przedłużający pracę lotniska w Zielonej Górze do 22.30. Ale - po pierwsze - został on wydany o godz. 22.05, czyli piloci znajdujący się w powietrzu i tak praktycznie nie mieliby do niego dostępu. Po drugie: NOTAM nie przedłużał pracy kontrolera lotów, a co za tym idzie w żaden sposób nie zmieniał braku pozwolenia na start dla samolotu z Andrzejem Dudą na pokładzie. Rafałowi Milczarskiemu wyraźnie to tłumaczy Janusz Janiszewski:

Rafal Milczarski: " Skoro NOTAM wydano o 20.04, a samolot wystartował o 20.12, to czy to nie jest OK, Janusz?" (godziny wg. czasu UTC - przyp. red.).

Janusz Janiszewski: "Nie. Bo to tylko otwarte lotnisko"

Zapewne dlatego rzecznik LOT-u w pewnym momencie stwierdza: "U Janusza musi być maksymalnie na okrągło" - mając na myśli treść komunikatu przygotowywanego przez PAŻP.

A Janiszewski dwa razy podkreśla w rozmowie, świadomy, że doszło do nieprawidłowości: Wywaliłbym zdanie o naruszeniu procedur""Ja bym nie używał słów >>problem<< i >>naruszenie procedur<<". "Bo zaraz pismaki podchwycą, że ukrywamy coś" - stwierdza szef PAŻP, czyli - przypomnijmy - instytucji odpowiedzialnej za bezpieczeństwo ruchu powietrznego w Polsce.

Rozmowa na temat bezpieczeństwa lotu i przepisów obowiązujących w lotnictwie nie interesuje Marcina Kędryny. Dla szefa biura prasowego Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy liczą się tylko wybory, do których zostały trzy dni. I ewentualne problemy, które mogą wyniknąć z incydentu zielonogórskiego. Najpierw proponuje, żeby w komunikacie, który ma zostać wysłany do mediów, zawrzeć zdanie: "Z naszej strony nie było żadnej próby kontaktu z pilotem". I takie zdanie rzeczywiście pojawia się w późniejszych tekstach GW i tvn24.pl.

A gdy Milczarski i Janiszewski rozmawiają o przepisach, Kędryna przypomina: "Głównym tematem są naciski na pilota".

W pewnym momencie uspokaja go członek zarządu PLL LOT Maciej Wilk: "Natomiast sama załoga prostuje słowa o naciskach. Wszystko sprowadziło się do tego że kapitan został poinformowany przez stewardessę, że pasażerowie dopytują, dlaczego nie lecimy".

"Ale to nieprawda" - upiera się Kędryna.

"Taką informację otrzymałem. W każdym razie takie pytanie zadane przez cabin crew nie jest niczym nagannym"** - uspokaja Maciej Wilk.

"Pasażerowie zarzekają się, że nie pytali" - twierdzi Marcin Kędryna.

Złudzeń co do nacisków nie ma za to Aleksander Kobecki, czyli - przypomnijmy - doradca zarządu PLL LOT . "Nie jest problemem to jakiej kategorii normy zostały naruszone. Problemem jest to, że z dokumentów wynika, że jakiekolwiek normy zostały naruszone pod wpływem nacisków. Zatem to, czy naruszono wewnętrzna procedurę czy przepisy prawa jest bez znaczenia z punktu widzenia publicystyki, do której media chcą ten materiał wykorzystać" - stwierdza Kobecki 10 lipca o godz. 8.02.

Obraz
© PAP | Leszek Szymański

Można iść na urlop

A 14 minut wcześniej Kobecki wrzuca na grupę dyskusyjną GEENBERG dokument, który nie pozostawia złudzeń, co wydarzyło się na pokładzie prezydenckiego embraera. To fragment zapisu rozmowy pomiędzy wieżą w Zielonej Górze a pilotem. Rozmowa z godz. 22.07:

PILOT: "Wieżyczko 7004, jak to czasowo jest, bo tu z tyłu nas pytają najważniejsi pasażerowie, co się dzieje".

WIEŻA: "Tutaj w tej chwili Port robi co może, za chwilę wyjedzie FOLLOW" (samochód sterujący i ustawiający samoloty na płycie lotniska - przyp. red.).

PILOT: "Dobra, dzięki bardzo".

WIEŻA: "Wszyscy zdają sobie sprawę z sytuacji, tak więc wszyscy robią co mogą".

PILOT: "Wiem, ja rozumiem, no z tyłu nas też naciskają, dlatego pytam, żeby ewentualnie rzucić hasłem jakimś".

Chyba tylko na brak wiedzy o lotnictwie i zdenerwowanie wynikające z całej sytuacji można zrzucić kolejne pomysły doradcy Kobeckiego. " Ten fragment też proaktywnie damy?" - pyta, mając na myśli fragment rozmowy, w której pilot przyznaje, że prezydent lub ktoś z jego otoczenia naciskają na start mimo braku zgody kontroli lotów.

"Ostrożnie. Jeżeli jest tam zdanie naciskają"- stwierdza szef PAŻP.

”Niefortunne użycie słów” - przyznaje Maciej Wilk i dodaje: "Według załogi stewardessa przekazała przez interkom, że paxy (pasażerowie - przyp. red.) pytają czemu nie lecimy".

Stenogram wrzucony na grupę przez Kobeckiego zawierał jeszcze jedną pułapkę, której nieobeznany z lotnictwem doradca nie zauważył. W pewnym momencie pilot stwierdza: " OK, rozumiem, FOLLOW pod pas nas zaprowadzi, po starcie z Informacją 126,300 do poziomu 95 będziemy utrzymywać".

- "Po starcie z informacją", czyli w przestrzeni klasy G, tzn. bez kontroli zapewnianej przez PAŻP, bez zapewnionej separacji od innych statków powietrznych, a jedynie z informacją, zapewnianą przez Służbę Informacji Powietrznej. "126,300" to właśnie częstotliwość Informacji Powietrznej, gdzie siedzi informator. A nie kontroler - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską kontroler lotów.

Dlatego pomysł Kobeckiego upada. W piątek, 10 lipca uczestnicy dyskusji od rana monitorują media, sprawdzają, czy ktoś napisał o incydencie z Zielonej Góry. Ale redakcje GW i tvn24.pl wciąż czekają na odpowiedzi do LOT-u, PAŻP-u i Kancelarii Prezydenta.

Janusz Janiszewski proponuje spotkanie przedstawicielom LOT. Żeby "uzgodnić scenariusze". " Zrobimy linie obrony merytorycznej i PR"- pisze szef PAŻP.

"Tak będzie chyba najlepiej bo z pisaniny mało wynika. Mamy zgodne z prawdą komunikaty. Żadnych nacisków nie było. Jeśli ktoś dał ciała to pilot i kontroler. Ale musimy to wyjaśnić na co potrzeba czasu"- stwierdza Milczarski.

“I tego powinniśmy się trzymać: wyjaśniamy okoliczności, dotychczas nie wykazano by doszło do nieprawidłowości” - przytakuje o 8.04 Aleksander Kobecki. Chociaż 2 minuty wcześniej napisał coś zupełnie odwrotnego.

Po wysłaniu komunikatu do redakcji uczestnikom rozmowy pozostaje jedynie czekać. Ale są w ciągłym kontakcie z dziennikarzami. “Ta sprawa to jakiś pierd. (...) Nic nie zrozumiałem”- relacjonuje swoją rozmowę z jedną z gwiazd pewnej telewizji informacyjnej Marcin Kędryna.

Po kilku godzinach z ulgą oddychają, że media nie podchwyciły historii. “Na razie nie ma tematu”. “Nic sensacyjnego”. “Temat właśnie umarł”.

Na pożegnanie Marcin Kędryna wrzuca na grupę swoje zdjęcie na tle lotniska w Zielonej Górze. “Dziękujemy za wybranie LOTU! Polecamy się łaskawej pamięci” - odpisuje mu Michał Fijoł z zarządu PLL LOT.

“Oczywiście lot zabezpieczały służby żeglugi powietrznej PAŻP. BEZPIECZEŃSTWO najwyższym priorytetem i również polecamy się na przyszłość” - dodaje prezes PAŻP Janusz Janiszewski.

Ostatnia wiadomość z czatu pochodzi też od Janiszewskiego. 13 lipca o godz. 8.15, kilka minut po potwierdzeniu przez przewodniczącego Państwowej Komisji Wyborczej, że Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie, szef PAŻP napisał: “Czyli można iść na urlop. 😉 Pozdrawiam wszystkich”

W poniedziałek wszyscy uczestnicy grupy GREENBERG otrzymali od nas następujące pytania:

Pytania bez odpowiedzi

1. Dlaczego brał Pan udział w tuszowaniu prawdziwego przebiegu tego incydentu?

2. Dlaczego zgodził się Pan na przekazanie dziennikarzom nieprawdziwych informacji na ten temat?

3. Dlaczego zgodził się Pan na ukrywanie kluczowych faktów na temat tego incydentu?

4. Dlaczego brał Pan udział w działaniach, które noszą znamiona mataczenia?

Rzecznik PAŻP oraz rzecznik prezydenta, którego zapytaliśmy dodatkowo, czy Marcin Kędryna działał w imieniu Andrzeja Dudy, odpowiedzieli nam, że potrzebują więcej czasu na odniesienie się do sprawy. Przy czym Błażej Spychalski z Kancelarii Prezydenta zastrzegł, że na odpowiedź możemy czekać 14 dni. Oczywiście zaraz po jej otrzymaniu dołączymy ją do tekstu.

Rzecznik Ministerstwa Aktywów Państwowych w imieniu wiceministra Macieja Małeckiego przekazał nam, że Małecki w dniach 9 i 10 lipca nie spotykał się z przedstawicielami PLL LOT. Niestety nie uzyskaliśmy odpowiedzi, czy wiceminister rozmawiał z nimi np. za pomocą telefonu.

Marcin Kędryna w rozmowie z dziennikarzem WP potwierdził swój udział w grupie GREENBERG oraz przebieg prowadzonych w niej rozmów (pamiętał m.in., że na koniec dyskusji wrzucił swoje zdjęcie z lotniska Babimost). Zapowiedział też, że w ciągu kilku godzin prześle swoje oficjalne stanowisko w tej sprawie. Oto ono:

"O sprawie dowiedziałem się od pytających dziennikarzy. Pasażerowie lotu, do których udało mi się dodzwonić - nic na ten temat nie wiedzieli. Nie zauważyli opóźnienia startu. Skontaktowałem się z prezesem LOT-u, który wyjaśnił mi o co chodzi. Musiałem w imieniu KPRP oficjalnie odpowiedzieć dziennikarzom. Przedstawić oficjalne stanowisko Kancelarii. Skonsultowałem z LOT-em treść komunikatu, żeby nie robić niepotrzebnego zamieszania. W takich sprawach każde słowo ma znaczenie. Następnego dnia rano posłowie Platformy Obywatelskiej, próbując zainteresować tematem dziennikarzy, chcieli ze sprawy zrobić temat ostatniego dnia kampanii wyborczej. Pojechałem na spotkanie do LOT-u, żeby jeszcze raz potwierdzić to, co usłyszałem od pasażerów – że żadnych nacisków na załogę nie było. Wypowiadając się w imieniu KPRP, mogłem mówić wyłącznie o tym, o czym Kancelaria miała oficjalną wiedzę. W reszcie spraw odsyłałem do LOT-u. Po wszystkim przekazałem kolegom z biura zajmującego się organizacja prezydenckich podróży, by planowali większy margines czasu przed wylotem".

Maciej Kacprzak wysłał nam następującą wiadomość: "W odpowiedzi na Pańskie zapytanie oświadczam, iż nie ukrywałem żadnej informacji zgodnie z procedurami wewnętrznymi PLL LOT SA oraz wyraźnymi instrukcjami moich przełożonych tj. prezesów M. Wilka oraz R. Milczarskiego. Od września ub. roku nie jestem pracownikiem LOT i o stosowne informacje proszę się zwrócić do PLL LOT SA".

Wszyscy pozostali uczestnicy grupy GREENBERG, oprócz członka zarządu PLL LOT Michała Fijoła, odczytali nasze pytania przesłane za pośrednictwem aplikacji WhatsApp, ale wciąż nie odpowiedzieli.

Przygotowując materiał kilkukrotnie wysyłaliśmy pytania do PLL LOT. M.in. o to kiedy wszczęto postępowanie ws. incydentu z udziałem samolotu LOT przewożącego Andrzeja Dudę, jak zakończyło się postępowanie w sprawie incydentu? Jakie wnioski zawierał raport w tej sprawie? Jakie konsekwencje spotkały załogę tamtego lotu?

W odpowiedzi z 14 kwietnia, pod którą nikt się nie podpisał, czytamy, że: “postępowanie w sprawie zdarzenia zostało rozpoczęte niezwłocznie po otrzymaniu informacji o jego zaistnieniu, 3 lipca 2020. Niezależnie od prowadzonego badania załoga lotnicza rutynowo została wstrzymana od pełnienia czynności lotniczych do czasu wyjaśnienia sprawy. Wewnętrzne postępowanie w PLL LOT potwierdziło, że załoga posiadała wszelkie niezbędne uprawnienia do wykonania tego lotu, oraz nie stwierdziło naruszeń prawa lotniczego.

W związku z tym załoga, po debriefingu i odbyciu lotu „Line Check” została przywrócona do wykonywania operacji lotniczych pod koniec lipca 2020.

Badanie zdarzenia lotniczego prowadzone jest aktualnie przez PKBWL (Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych - przyp. red.). PLL LOT S.A. przekazały komplet dokumentów dotyczący lotu do Komisji, która wyda raport końcowy po analizie wszystkich aspektów sprawy, w tym tych niezależnych od Operatora”.

Kto skasował nagrania z pulpitu?

W mailu od PLL LOT z 14 kwietnia nie ma ani słowa o złamaniu procedur, chociaż z zapisów ujawnionych przez nas rozmów wiemy, że władze firmy doskonale wiedziały o błędach popełnionych przez załogę. Naszą wątpliwość wzbudziło też stwierdzenie, że postępowanie wszczęto “niezwłocznie”.

Stoi to w sprzeczności z tym, co pisali do siebie przedstawiciele PLL LOT. “ Załoga nie zgłosiła po lądowaniu ASR - air safety report” (formularz zgłoszenia, które może mieć znamiona niebezpieczeństwa) - pisał na grupie GREENBERG członek zarządu Maciej Wilk. “ Tym bardziej że CVR jest już nadpisany i masz na papierze tylko korespondencję z ATC” - dodawał dzień później rzecznik LOT-u Krzysztof Moczulski.

CVR, czyli Cockpit Voice Recorder, nagrywa wszystkie dźwięki w kabinie. Dlaczego dopuszczono do utraty nagrania, a załoga nie zgłosiła incydentu? Oto odpowiedź przesłana nam przez PLL LOT:

“Zgodnie z zasadą Just Culture wynikającą z przepisów (rozporządzenie PE nr. 376/2014), w lotnictwie nie stosuje się bezpodstawnych sankcji. Jeśli chodzi o personalia, chcielibyśmy przypomnieć Panu że zgodnie tym samym rozporządzeniem uczestnikom badania każdego zdarzenia należy zapewnić anonimowość ograniczając się do funkcji pełnionej na pokładzie i nalotu. W tym przypadku nalot Kapitana w PLL LOT wyniósł w tamtym momencie 3036 h, a Instruktora siedzącego na prawym fotelu 9989 h. (...) W zakresie pozostałych pytań uprzejmie informujemy, że zgodnie z par. 28 Rozporządzenia Ministra Transportu z dnia 18.01.2017 informacji dotyczących badanego zdarzenia lotniczego może udzielać, przy zachowaniu przepisów o ochronie danych osobowych, wyłącznie Przewodniczący Komisji lub kierujący zespołem badawczym”.

W poniedziałek po godz. 21 otrzymaliśmy kolejnego maila od PLL LOT. Po raz pierwszy LOT przyznał, że nie wszystko było jednak w porządku podczas prezydenckiego lotu z Zielonej Góry: “popełniono za to błąd w zastosowaniu instrukcji operacyjnej, który powstał w wyniku niejednoznacznej komunikacji z wieżą kontroli lotów”.

W dalszej części anonimowy pracownik biura prasowego przestrzega nas przed “przed wybiórczą prezentacją faktów, w szczególności, jeśli oparte są one o szczątkowe informacje czy wewnętrzną korespondencję, wyrwaną z szerszego kontekstu”. “Zwracamy uwagę, że zadawane przez Pana Redaktora pytania pozostają w związku z pogróżkami, które spółka otrzymała od jednego ze zwolnionych dyrektorów. Po zwolnieniu, które było spowodowane niewłaściwym wykonywaniem obowiązków, sformułował on szereg gróźb pod adresem Spółki i Zarządu, domagając się przy tym wypłaty wysokich kwot.

Groził on upublicznieniem spraw, o które Pan Redaktor pyta, w sposób stawiający PLL LOT i jej pracowników w złym świetle. W związku z tymi pogróżkami zostało złożone zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez byłego dyrektora” - pisze anonimowy pracownik biura prasowego PLL LOT o anonimowym byłym dyrektorze PLL LOT. Niestety odpowiedzi na nasze pytania wciąż nie dostaliśmy.

Co miał na myśli szef PAŻP?

Zapytaliśmy też PAŻP, kiedy wszczęto postępowanie ws. incydentu z udziałem samolotu LOT przewożącego Andrzeja Dudę i jak zakończyło się to postępowanie? “Zdarzenie zostało zarejestrowane w wewnętrznym w systemie raportowania. W czasie weryfikacji zdarzenia PKBWL (Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych - red.) podjęła decyzję o objęciu tego zdarzenia badaniem przez Komisję” - odpisał nam Paweł Łukaszewicz, rzecznik prasowy Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej.

Dopytaliśmy, kiedy dokładnie zgłoszono incydent i kiedy rozpoczęto jego badanie. “Zdarzenie zgłoszone zostało 02.07.2020, decyzja o rozpoczęciu badania zapadła 03.07.2020” - odpisał Łukaszewicz.

To dziwne, bo 9 lipca o godz. 17.44 szef PAŻP Janusz Janiszewski napisał na grupie GREENBERG: “U mnie wydane polecenia. Jutro sprawa zajmuje się wykwalifikowany inspektor”. Dopytywany o to rzecznik PAŻP potwierdził, że decyzja w PAŻP zapadła 3 lipca.

Chcieliśmy dowiedzieć się od Państwowej Komisji Badania Wypadków, kiedy wszczęto postępowanie ws. incydentu z udziałem prezydenckiego embraera i czym się zakończyło? “W odpowiedzi na pytanie informuję, że PKBWL nie identyfikuje badanych zdarzeń według nazwisk osób związanych z tymi zdarzeniami, a informacje o zakończonych badaniach umieszczane są na stronie internetowej PKBWL” - odpisał nam przewodniczący komisji Bogusław Trela.

Szczerze mówiąc, nic z tego nie zrozumieliśmy, więc próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś więcej od Treli w rozmowie telefonicznej.

- Czy dobrze zrozumiałem, że badanie tego zdarzenia nadal trwa?

- No tak.

- A orientacyjnie, kiedy może się skończyć?

- Nie wiem.

- Czyli trzeba cierpliwie czekać?

- No tak, oczywiście proszę pana. Wychodzą różne rzeczy, różne zdarzenia po drodze, które trzeba zbadać, dlatego wiązanie się jakimś terminem byłoby z mojej strony mało wiarygodne.

- Uchyli pan rąbka tajemnicy, jakie rzeczy po drodze wychodzą?

- Wychodzą różne rzeczy dodatkowe czasem, które trzeba zbadać. Mówię ogólnie, nie w stosunku do tego zdarzenia. A ja nie mam zamiaru odpowiadać co miesiąc, dlaczego nie ma jeszcze raportu.

Puentą naszego tekstu niech będzie to, jak LOT potraktował kapitan, która wystartowała bez pozwolenia z Zielonej Góry, czym złamała wewnętrzne przepisy linii, a potem nie zgłosiła incydentu, co w efekcie doprowadziło do utraty nagrań z kabiny tamtego lotu. Otóż po tym, jak jeszcze w lipcu 2020 r. przywrócono ją do pracy, ktoś zdecydował (nasi rozmówcy twierdzą, że był to pomysł doradcy zarządu Aleksandra Kobeckiego. LOT przekazał nam, że informacje dotyczące "Kaleidoscope" są objęte tajemnicą handlową, Kobecki nie odpowiedział na pytania), żeby pani kapitan trafiła na łamy Magazynu Pokładowego PLL LOT "Kaleidoscope". Z wrześniowego numeru (którego skład zamknięto w sierpniu, czyli niespełna miesiąc po incydencie), z artykułu “Zakochane w lataniu”, dowiemy się, że pani kapitan zakochała się w lataniu od pierwszego wejrzenia, a na pokładzie odpowiada między innymi za przygotowywanie dokumentacji związanej z regulaminami i procedurami obowiązujących na danych lotniskach.

SZYMON JADCZAK, WP

Dla Wirtualnej Polski Jacek Krawczyk, ekspert rynku lotniczego, były pilot i były szef rady nadzorczej PLL LOT:

Pamiętam, że gdy byłem szefem rady nadzorczej LOT-u, zdarzały się sytuacje, że VIP-y próbowały różnych sposobów, żeby coś sobie ułatwić, wywrzeć presję czy na ziemi, czy w powietrzu. Ale kapitanowie LOT-u to byli ludzie, którzy absolutnie nie byli podatni na takie rzeczy.

Wiele lat temu, będąc szefem rady nadzorczej i nadal aktywnym pilotem, dostałem zgodę od szefa operacyjnego, że mogę polecieć w kokpicie. Ale kapitan mi odmówił. Powiedział, że nie jestem członkiem załogi i musiałem to uznać. Byłem zaskoczony, ale po jakimś czasie podziękowałem mu.

To, co mnie najbardziej martwi, to fakt, że w lotnictwie jeden kompromis w sprawie bezpieczeństwa pociąga za sobą kolejne. Często takie, z którego ci na początku już sobie nawet nie zdają sprawy. Linie lotnicze konkurują na różne sposoby, ale bezpieczeństwo jest rzeczą świętą. Jeśli się okaże, że linia ma luźne podejście do bezpieczeństwa, czy wręcz tuszuje pewne incydenty naruszenia przepisów, to może mieć tragiczne konsekwencje.

Martwi mnie, że potem w linii najprawdopodobniej nie nastąpiła właściwa procedura. Prewencja, która jest podstawą bezpieczeństwa w lotnictwie, w ogóle nie zafunkcjonowała. Jeśli do tego dodamy, że agencja nadzorująca ruch lotniczy mogła zamiast współdziałać z linią lotniczą w interesie podniesienia bezpieczeństwa, próbować ukryć tę sprawę przed opinią publiczną, to jest przerażające. To jest bardzo niebezpieczna praktyka.

Oświadczenie PLL LOT w całości:

"Zdarzenie w Zielonej Górze było przedmiotem postępowania wyjaśniającego Biura Jakości, Bezpieczeństwa i Ochrony Przewozów PLL LOT, po czym zostało przekazane do PKBWL, która obecnie bada ten incydent.

Nasze wewnętrzne postępowanie wykazało brak naruszeń przepisów prawa lotniczego. Popełniono za to błąd w zastosowaniu instrukcji operacyjnej, który powstał w wyniku niejednoznacznej komunikacji z wieżą kontroli lotów. Na bazie analizy tego zdarzenia, wprowadzono środki zaradcze, a załoga - zgodnie z zasadami 'Just Culture' po debriefingu i wykonaniu lotu ‘Line Check’ - powróciła do służby.

Informacje przekazywane mediom w tamtych dniach potwierdzały fakt prowadzonego postępowania wyjaśniającego oraz zawieszenia załogi w czynnościach lotniczych, co było w pełni zgodne ze stanem faktycznym.

Jednocześnie, pragniemy przestrzec Pana Redaktora przed wybiórczą prezentacją faktów, w szczególności, jeśli oparte są one o szczątkowe informacje czy wewnętrzną korespondencję, wyrwaną z szerszego kontekstu. Zwracamy uwagę, że zadawane przez Pana Redaktora pytania pozostają w związku z pogróżkami, które spółka otrzymała od jednego ze zwolnionych dyrektorów. Po zwolnieniu, które było spowodowane niewłaściwym wykonywaniem obowiązków, sformułował on szereg gróźb pod adresem Spółki i Zarządu, domagając się przy tym wypłaty wysokich kwot.

Groził on upublicznieniem spraw, o które Pan Redaktor pyta, w sposób stawiający PLL LOT i jej pracowników w złym świetle. W związku z tymi pogróżkami zostało złożone zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez byłego dyrektora".

Sprostowanie PLL LOT:

"Sprostowanie

Opublikowany w dniu 20 kwietnia 2021 r. artykuł "Ujawniamy. Tak tuszowano incydent z udziałem Prezydenta Andrzej Dudy" autorstwa Szymona Jadczaka zawiera nieprawdziwe wiadomości:

1. Nie jest prawdą, że uczestnicy grupy Greenberg tuszowali incydent z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy, robili wszystko, by ukryć złamanie przepisów dotyczących bezpieczeństwa przez załogę samolotu z prezydentem RP na pokładzie, przekazywali dziennikarzom nieprawdziwe informacje na temat zdarzenia, ukrywali kluczowe fakty na temat tego incydentu czy brali udział w działaniach, które noszą znamiona mataczenia. Prawdą jest, że postępowania wyjaśniające zdarzenie zostały wszczęte już w dniu 3 lipca 2020 r. przez Komisję Badania Zdarzeń Lotniczych PLL LOT. Uczestnicy grupy Greenberg nie byli członkami tej komisji, nie byli też informowani o jej pracach i nie mieli żadnego wpływu na jej ustalenia, a informacje dotyczące okoliczności zdarzenia, w tym treść stenogramów rozmów pilotów z wieżą, znana była dziennikarzom przed założeniem grupy Greenberg, o czym uczestnicy tej grupy wiedzieli;

2. Nie jest prawdą, że "w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęły nagrania z kokpitu maszyny, którą leciał prezydent" oraz że ktoś "skasował nagrania z kokpitu". Prawdą jest, że nagrania z kokpitu są kasowane (nadpisywane) automatycznie, a decyzja o ich ewentualnym zabezpieczeniu należy do dowódcy statku powietrznego w przypadku, gdy w czasie operacji lotniczej doszło do wypadku lub enumeratywnie wymienionych w ICAO poważnych incydentów – co w tym przypadku nie nastąpiło;

3. Nie jest prawdą, że tekst z wrześniowego numeru magazynu pokładowego "Kalejdoskop" dotyczący uczestniczącej w przedmiotowym locie pani kapitan został zainspirowany bezpośrednio po zdarzeniu przez współpracującą z PLL Lot agencją PR, natomiast prawdą jest, że tekst ten został przygotowany już w kwietniu 21 r. i ukazał się dopiero we wrześniowym wydaniu wskutek zawieszenia wydawania magazynu z powodu pandemii’

4. Nie jest prawdą że pani kapitan była dowódcą załogi samolotu ani że to ona podjęła decyzję o starcie, natomiast prawdą jest, że była tylko członkiem załogi.

Rafał Milczarski – Prezes Zarządu PLL LOT S.A.

Maciej Wilk – Członek Zarządu PLL LOT S.A."

Źródło artykułu:WP Wiadomości
zielona góraAndrzej Dudasamolot
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4541)