Los Kaczyńskiego jak nigdy zależy od Hołowni i Kosiniaka [OPINIA]
Wyjątkowo długa i brutalna tegoroczna kampania wyborcza dobiega końca. I choć na oficjalne ogłoszenie przez PKW naszego wspólnego wyborczego werdyktu trzeba będzie jeszcze - zapewne do wtorku - poczekać, to już teraz o mijającej kampanii i spodziewanym wyniku wyborów, z dużą dozą prawdopodobieństwa, powiedzieć możemy zaskakująco sporo - pisze dla Wirtualnej Polski Sławomir Sowiński.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wszystkie informacje o wyborach 2023 znajdziesz TUTAJ.
Najwyraźniejszy bodaj - i bardzo męczący - rys tej kampanii, który wraz z nią przejdzie zapewne do historii polskiego parlamentaryzmu, to jej głęboko polaryzacyjny, a momentami wręcz brutalnie negatywny charakter. W żadnych chyba wyborach parlamentarnych po roku 1989 liderzy wiodących partii tak mało uwagi nie poświęcili na rozstawianie stołu wyborczych ofert, tak wiele energii przeznaczając na deprecjonowanie rywali.
I choć na ostatniej prostej kampanii lider PO zdawał się nieco ten kurs łagodzić, liderzy PiS do ostatniej właściwie chwili skoncentrowali się głównie na opisywaniu wszystkich barw armagedonu, który miałyby przynieść rządy Donalda Tuska.
Co ważne, choć w kampanii tej widzieliśmy i wielkie marsze, i starannie suflowane emocje, i fale Internetowych spotów punktowo adresowanych do lokalnych społeczności, i sztuczną inteligencję, i najróżniejsze pomysły sztabów z ich milionowymi budżetami, to generalnie, niewiele zmieniało się w sondażach. Ten sam obraz - PiS z poparciem +/-36 proc. na pierwszym miejscu, PO +/- 30 proc. na miejscu drugim, Trzecia Droga, Lewica oraz Konfederacja rywalizujące między sobą w przedziale od 9 do 12 proc. o trzecie miejsce - towarzyszył nam właściwie od lipca.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Można oczywiście w tym obrazie dopatrywać się porażki wyborczego marketingu, ale główna jego przyczyna zdaje się tkwić gdzie indziej. Kluczowy wydaje się fakt, że generalnie negatywna kampania PiS i bardzo widowiskowa, ale mało programowa kampania PO, ograniczając się głównie do emocji, nie podjęły właściwie rywalizacji o aspiracje dużych grup wyborców. A to aspiracje, a nie emocje zmieniają kampanijne trendy.
Mówiąc krótko, w sensie aspiracyjnym i programowym obaj hegemonii tej kampanii od samego początku wydawali się być zmęczeni, niezdolni wyjść do nowych wyborców, poza wspólnie zbudowane opłotki. Najdosadniej widać to było w czasie pamiętnej debaty w TVP, gdzie reprezentujący PiS i PO, obecny i były premier, skoncentrowali się głównie na rekonstrukcji swego sporu, rozmowę z wyborcami oddając rywalom.
Czego możemy się spodziewać?
Czego zatem, po tak osobliwej kampanii i właściwie niezmiennym obrazie sondażowym, możemy się spodziewać?
Pierwszy dość oczywisty i często formułowany wniosek jest taki, że inaczej niż w latach poprzednich, decydujący wpływ na to, kto będzie rządził Polską mieć będzie, nie tyle wynik zwycięzcy wyborczego wyścigu - najpewniej PiS-u, co rezultat jaki osiągnie opozycyjna koalicja Trzeciej Drogi. Przekroczenie przez nią 8-proc. progu wyborczego - na co wskazują wszystkie właściwie ostatnie sondaże - zamyka bowiem praktycznie przed partią Jarosława Kaczyńskiego drogę do trzeciej samodzielnej kadencji i otwiera skomplikowaną grę o trudną większość parlamentarną.
Wiele wskazuje w związku z tym na to, że proces powoływania nowego rządu i trwałej większości parlamentarnej, o ile w ogóle zakończy się sukcesem, może być o wiele bardziej skomplikowany, niż przyzwyczaiły nas do tego wyniki kolejnych wyborów od roku 2007. Według ostatnich, najbardziej optymistycznych dla niego sondaży, PiS liczyć może bowiem co najwyżej na 190 do 200 mandatów, co otwiera przed nim jedynie ewentualność szukania bardzo trudnej, w jakimś sensie egzotycznej, koalicji z posłami Konfederacji.
Mariażu, który kojarzyć się musi z burzliwą koalicją PiS-Samoobrona-LPR z lat 2005-2007.
W nieco lepszej sytuacji większość sondaży stawia anty-PiS-owską opozycję. Tylko jednak najkorzystniejsze z nich dają w sumie PO, Trzeciej Drodze i Lewicy jednoznaczną większość. Ale w świetle niektórych, opozycyjnej koalicji nie uda się stworzyć bez otwartej lub cichej współpracy z posłami Konfederacji, co właściwie już dziś wykluczają chyba politycy Lewicy. Co więcej, nawet większościowa koalicja opozycji (bez Konfederacji) liczyć się będzie musiała zarówno z podziałami wewnętrznymi, jak i perspektywą ewentualnych wet prezydenta Dudy.
Jednym słowem, możemy się spodziewać, że ogłoszenie wyborczych wyników będzie nie tylko zamknięciem rozdziału politycznych napięć i niepewności związanych z wyborami, ale także otwarciem rozdziału zupełnie nowego, związanego z wyłanianiem i funkcjonowaniem większości parlamentarnej i rządu. Rozdziału, którego pierwszym aktem będzie już pierwsze posiedzenie nowego Sejmu i wyłanianie jego marszałka, który w powyborczym pejzażu odgrywać może rolę znacznie większą niż dziś.
Najważniejsze pytania
To krótkie spojrzenie w polityczną przyszłość, zakończmy postawieniem trzech - spośród wielu – zasadniczych pytań, jakie ona niesie.
Odnośnie samego wyborczego wyniku, tradycyjnie dość istotną niewiadomą pozostaje frekwencja. Według bowiem sondaży wyborcy wahający się, generalnie bardziej skłonni są głosować na opozycję, stąd większa od tej z 2019 frekwencja (61,7 proc. uprawnionych do głosowania) zdaje się sprzyjać opozycji.
Po drugie, jeszcze ważniejsze jest to jak po rozstrzygnięciu wyborów poradzimy sobie z emocjami budowanymi przez ostatnie miesiące. Czy w obozie przegranych, ktokolwiek te wybory przegra, nie zabraknie odpowiedzialnych polityków i liderów opinii gotowych skłonić najbardziej rozemocjonowanych do uznania legitymacji nowej władzy.
I po trzecie, ktokolwiek ten wyścig po władzę wygra, siłą rzeczy przegra go albo Jarosław Kaczyński, albo Donald Tusk. A to oznaczać będzie zapewne rywalizację o przywództwo i szukanie nowej formuły w PiS lub PO. Tym samym - zwłaszcza przy dobrych – powyżej 10-proc. wynikach Trzeciej Drogi, Lewicy i Konfederacji - może oznaczać to początek końca epoki postsolidarnościowego sporu PiS - PO, który rządzi polską polityką już od 18 lat.
Sławomir Sowiński dla Wirtualnej Polski
* Dr hab. Sławomir Sowiński jest politologiem z Instytutu Nauk o Polityce i Administracji UKSW.