Linas Linkevicius dla WP: "Fort Trump" byłby dobry dla regionu
Wojska amerykańskie są traktowane specjalnie przez Rosję. Dlatego zwiększenie ich obecności będzie dla nas dobre. Ale nie wyobrażam sobie, żeby nie było to skoordynowane z sojusznikami - mówi WP szef MSZ Litwy, komentując projekt "Fortu Trump". Dyplomata przestrzega też Brukselę przed stawianiem Polsce ultimatum.
Wirtualna Polska: Rozmawiamy podczas Warsaw Security Forum, gdzie sporo miejsca poświęcono dyskusjom na temat możliwej bazy amerykańskiej w Polsce - "Fortu Trump". Niemiecka ekspertka Claudia Major wspomniała, że w Rydze usłyszała od Łotyszy, że jeśli Polska dostanie Fort Trump, to oni chcą "Fortu McCain". A co na to Litwini?
Linas Linkevicius, szef MSZ Litwy: Nie będziemy się ścigać i konkurować, jeśli chodzi o nazwy. Ale generalnie jesteśmy za każdą inicjatywą, która wzmocni obecność sił NATO w regionie. Tym bardziej, jeśli są to siły amerykańskie, bo one traktowane są przez naszych przeciwników w specjalny sposób. Nie jest to żaden sekret, że niektóre państwa NATO nie są dla nich tak ważne. W obecnej sytuacji, w ramach wysuniętej obecnośći NATO na wschodniej flance, w Polsce stacjonują Amerykanie, a u nas Niemcy. Jesteśmy z tego zadowoleni, ale uważamy, że Amerykanie też mogliby grać jakąś rolę i u nas. O to zabiegamy, podobnie jak o to, by obecność była stała. Tego terminu nasi sojusznicy często boją się używać, woląc mówić o rotacji. Może znajdziemy jakiś kompromis i będziemy mówić o "stałej rotacji"? (śmiech). Nazwy i terminologia ma jednak mniejsze znaczenie.
Rozumiem w takim razie, że cieszyłby się Pan, gdyby w Polsce powstał ten "Fort Trump"?
Jeśli USA będzie silniej obecne w regionie, to będzie ok. Ale musimy uważać, by przy okazji nie naruszyć jedności sojuszu. Ten problem musi być podjęty i rozwiązany. Myślę, że da się to zrobić.
To często podnoszony problem przez inne państwa NATO, m.in. Niemcy. W zamyśle baza ma stanąć na zasadzie dwustronnego porozumienia, a nie Sojuszu.
Tak, ale Amerykanie to nasi sojusznicy. Zresztą nie wyobrażam sobie, by nie było to skoordynowane z innymi państwami.
Jest Pan świeżo po rozmowie z węgierskim ministrem spraw zagranicznych. Zastanawiam się, czy poruszył Pan temat, który interesuje także nas w Polsce - artykułu 7 i tego, jakie stanowisko zajmie Litwa?
Nie, zresztą wolałbym nie zdradzać szczegółów dyplomatycznych rozmów (śmiech). Ale chcę powiedzieć, że praworządność jest bardzo ważna i traktujemy sprawę poważne. Mamy więc dużą nadzieję, że Polska będzie w stanie porozumieć się z Komisją w drodze negocjacji i znaleźć rozwiązanie. Czy dołączymy do krajów popierających sankcje? Nie, nie zrobimy tego, bo uważamy, że nie powinno się do tego podchodzić na zasadzie ultimatum. W naszym rozumieniu presja będzie kontrproduktywna. Obie strony powinny znaleźć kompromis. Myślę, że rozwiązanie jest możliwe.
Czy to znaczy, że będziecie głosować przeciw, czy się wstrzymacie?
Po prostu nie poprzemy artykułu 7.
To może być różnie interpretowane.
Nie, bo w tej procedurze, aby nałożyć sankcje potrzebna jest określona liczba krajów popierających. My tego nie zrobimy.
Jak rozumiem, rozmawiał pan z węgierskim ministrem o sprawie Ukrainy. Węgry blokują drogę Ukrainy do NATO ze względu na gwałcone ich zdaniem prawa mniejszości na Zakarpaciu. Co pan o tym myśli?
Na temat Ukrainy wszystkim mówimy to samo: podchodźmy do tego pod kątem, że ten kraj zmaga się z agresją z zewnątrz. Owszem, to nie jest wymówka, która uzasadnia korupcję, czy brak reform, czy inne problemy, ale to duża sprawa. Musimy zrozumieć, że ten kraj wiele wycierpiał i potrzebuje naszego wsparcia. Wymagając konkretnych kroków od Kijowa, musimy jednocześnie o tym pamiętać. Ja byłem w Donbasie osobiście, na froncie. Byłem w Szyrokinie, Awdiejewce, Konstantynowce. Podczas mojego pobytu wybuchały miny i pociski z zakazanych moździerzy.
Rozmawiałem z żołnierzami i oni też są często wściekli na swój rząd. Ale nie zapominajmy, że to jest wojna. I że naprawdę nie potrzebujemy w tym czasie kreować dodatkowych problemów.
A co jeśli chodzi o relacje z Polską? Jeszcze nie tak dawno na łamach WP wypowiadał się Pan w dość ostrych słowach reagując na polskie plany umieszczenia wizerunku wileńskiej Ostrej Bramy w okolicznościowych paszportach na 100-lecie niepodległości. Teraz wydaje się, że stosunki są lepsze niż kiedykolwiek. Były premier Kubilius mówi nawet - z nutą ironii - o "love story". Jak pan to widzi?
Zawsze mówiłem, że jesteśmy na siebie skazani. Płyniemy tą samą łódką. Jeśli nie będziemy współpracować, tylko sobie wzajemnie zaszkodzimy. Problemy, które są między nami, są ważne, ale nie mogą przysłaniać kwestii fundamentalnych, takich jak bezpieczeństwo. Dlatego nie jestem zaskoczony, że w końcu doszło do takiego resetu. Atmosfera jest bardzo pozytywna i w tym kontekście możemy zacząć rozwiązywać te nasze problemy.
Mimo to, nadal nierozwiązane pozostają takie problemy jak pisownia polskich nazwisk w litewskich paszportach. Zdawałoby się, że to trywialny problem, ale lata mijają i nic się nie zmienia
Wie pan, że osobiście jestem za tym, żeby ten problem rozwiązać. Gdyby to ode mnie zależało, zrobilibyśmy to wczoraj. Ale trzeba trzeźwo na to spojrzeć i w tej kwestii ciągle jest na Litwie trochę sceptycyzmu. Powoli on słabnie, ale wciąż istnieje. Wierzę, że to w końcu rozwiążemy. Ma pan racje mówiąc, że rok po roku mówimy ciągle o tych samych sprawach. Nie będę udawać, że wszystko idzie wspaniale. Tym muszą się zajmować specjalne komisje, odpowiadając po kolei na każdy konkretny problem, jeśli chodzi o mniejszości: polską na Litwie i litewską w Polsce. Kiedy byłem z wizytą w Puńsku i Sejnach, gdzie mieszkają polscy Litwini, powiedziałem im, że powinni rozmawiać z polskimi władzami. Że są obywatelami Polski i powinni być lojalni wobec niej i współpracować z jej przedstawicielami. Od tego czasu sytuacja znacznie się poprawiła. Jestem optymistą.
Chciałem poruszyć też kwestię Nord Stream 2. Litwa podobnie jak Polska ostro krytykuje projekt. W minionych dniach doszło do przełomu, bo Amerykanie dogadali się w tej sprawie z Niemcami. Nie będą już stawiać przeszkód gazociągowi, bo Niemcy zgodzili się na przyjmowanie amerykańskiego skroplonego gazu. Czy to zamyka sprawę?Można powiedzieć, że przegraliśmy?
To ważne, ale nie zmienia niczego jeśli chodzi o nasz sprzeciw i jego powody: zasady dywersyfikacji, unijne unii energetycznej i solidarność z Ukrainą. Komisja Europejska widzi ten problem w podobny sposób. Jeśli chodzi o Niemcy, to nasi koledzy z Berlina przestali mówić, że to czysto komercyjny projekt i w końcu przyznają, że jest tu komponent polityczny, którym należy się zająć. To jest jakiś postęp. Sprawa nie jest zakończona. Tym bardziej, że jeszcze nie wszystkie państwa Bałtyku wypowiedziały się w tej kwestii. Mam tu na myśli Danię. Piłka wciąż jest w grze.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl