Likwidacja zmiany czasu nie tak szybko. Odzywają się krytycy: Bruksela musiała postradać zmysły
- Likwidacja zmiany czasu jest przesądzona - ogłosił przewodniczący KE Jean-Claude Juncker i rozpętał burzę. "To tylko dowód na skuteczność kampanii mniejszości, która z zaciekłością wgryzła się w temat" - komentuje w krytycznym tonie niemiecka prasa.
01.09.2018 | aktual.: 25.03.2022 12:43
Deklaracja Junckera związana jest z wynikami unijnej ankiety, która rzekomo jednoznacznie pokazała, że mieszkańcy UE nie chcą już przestawiać zegarków. Dlatego KE przedstawi nową dyrektywę ws. zmiany czasu.
Tymczasem do głosu dochodzą krytycy pomysłu - w Polsce najgłośniej podnoszonego przez polityków z PSL. W niemieckiej prasie można mówić wręcz o serii krytycznych komentarzy.
"Wnioski z głupoty Brytyjczyków"
Stołeczny dziennik "Die Welt" stwierdza, że "Europa jest kolebką parlamentaryzmu, matką reprezentatywnej demokracji", a jest "ona atakowana przez populistów, jako niedemokratyczna".
"W jej miejsce powinien wkroczyć cezaryzm z wątpliwymi wyobrażeniami o woli narodu. Stale dochodzi do powoływania się na odczucia narodu, by oczernić parlamenty i instytucje demokratyczne" - zauważa publicysta gazety z Berlina.
"Biorąc to pod uwagę Komisja Europejska musiała postradać zmysły, by po głupocie Brytyjczyków z brexitem potraktować trzeciorzędną ankietę w Internecie ws. likwidacji zmiany czasu, na równi z referendum, w którym wziął udział niecały procent obywateli UE. A właśnie dzisiaj musiała UE powiedzieć: demokracja rządzi tylko tam, gdzie decyzje podejmują parlamenty" - dodaje.
"Zaciekłe wgryzienie się w temat"
Również "Stuttgarter Zeitung" stwierdza sceptycznie: "wynik głosowania rzędu 84 procent przeciwko zmianie czasu nie jest bynajmniej potężnym świadectwem woli obywateli, lecz dowodem zdolności kampanii mniejszości, która z zaciekłością wgryzła się w ten temat".
"Zamiast wspólnej regulacji może powstać znowu europejski patchwork. To zbyt wysoka cena dla czystego efektu placebo, który miałby niewielki wpływ na UE" - pisze niemiecki dziennikarz.
W podobnym tonie pisze "Rheinpfalz" z Ludwigshafen. "Sondaż ws. zatrzymania lub zlikwidowania zmiany czasu nie był ani wiążący, ani reprezentatywny" - stwierdza publicysta.
"Przyglądając się temu na serio rodzi się pytanie, co to ma znaczyć. 4,6 mln ankietowanych przy 400 mln uprawnionych do głosowania. Wyciąganie z tego wniosków nt. woli obywateli UE jest więcej jak ryzykowne" - wylicza.
"Dopiero teraz dojdzie do sporu"
Zapowiedź Junckera ma wśród komentatorów zza Odry także zwolenników.
Regionalny dziennik "General-Anzeiger" z Bonn uważa, że "zmiana czasu, nawet, jeśli na krótko, wybija z rytmu rynek wewnętrzny, kosztuje przedsiębiorstwa, transport i urzędy kilka milionów - sumy, które pozostaną bez zwrotu, ponieważ czas został wybrany samowolnie".
Dziennikarz uważa, że likwidacja zmiany czasu ma sens, ale wskazuje też trudności.
"Bruksela nie będzie chciała wprowadzić jednakowej strefy czasowej we wszystkich państwach członkowskich. Potrzeby na północy na południu, na zachodzie czy wschodzie Unii są zróżnicowane. I kto z powagą traktuje respekt dla woli obywatelskiej, musi zaakceptować, że istnieją różnice, których nie można czy nie trzeba koordynować" - stwierdza autor analizy w dzienniku z Bonn.
Z kolei "Mitteldeutsche Zeitung" z Halle też komentuje przychylnie, że zlikwidowany zostanie "rytuał, który okazał się bezsensowny i nieefektywny".
"Europa nie potrzebuje zabawy zegarkami, lecz miarodajnych reguł. Ale dopiero teraz dojdzie do sporu. Kwestią otwartą pozostanie, czy mniejszego zużycia energii elektrycznej wieczorem nie wyrównają dłuższe fazy ogrzewania rano" - stwierdza publicysta "MZ", sugerując, że konflikt w tej sprawie wybuchnie na nowo.
Masz newsa, zdjęcie lub film? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl