"Lex Kaczyński" do kosza. Czyli tam, gdzie miejsce przepisów pisanych dla jednego człowieka [OPINIA]
Jarosław Kaczyński nie zaoszczędzi ponad 700 tys. zł wskutek wejścia w życie nowej ustawy, która - dziwnym trafem - sprawiała wrażenie napisanej dla niego. Prawo i Sprawiedliwość, po tekście Wirtualnej Polski, zapowiedziało krok w tył. Dobre chociaż to.
- Łączenie prywatnej sprawy prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego ze zmianą przepisów w kodeksie postępowania cywilnego jest nieuzasadnione. Aby przeciąć spekulacje, nasi senatorowie zgłoszą poprawkę, że te przepisy będą stosowane do postępowań dopiero w przyszłości - zapowiedział rzecznik PiS Rafał Bochenek po tekście Wirtualnej Polski.
Dawno utraconej cnoty w ten sposób odzyskać się nie da, o przyzwoitości mówić ciężko, ale warto cieszyć się z drobiazgów. Jak ten, że wyjątkowo ktoś dzierżący w swych rękach władzę dostrzegł, że stworzenie przepisów, które w prywatnej walce przydadzą się najbardziej wpływowemu politykowi w Polsce, to przegięcie pały nawet w naszych szaroburych realiach.
Prezent dla szefa
Postanowiono bowiem, że koszty zasądzanych przeprosin będą mniejsze, a niezakończone jeszcze sprawy będą rozstrzygane według nowych przepisów. Takie rozwiązanie przyjął właśnie Sejm. Prawnicy, z którymi rozmawiałem, uznali, że jest ono skrojone pod potrzeby Jarosława Kaczyńskiego, któremu - jak sam twierdził - grozi konieczność sprzedaży domu.
Kaczyński przegrał bowiem sprawę sądową o naruszenie dóbr osobistych z Radosławem Sikorskim, europosłem Koalicji Obywatelskiej.
Mimo prawomocnego wyroku sądu, szef PiS nie przeprosił, więc Sikorski wystąpił o przyznanie mu pieniędzy od Kaczyńskiego na samodzielne opublikowanie przeprosin. Przyznajmy, że bardzo, bardzo drogich - bo kosztujących 708 tys. zł; na stronie głównej Onetu.
I tu od razu zaznaczmy: rujnowanie finansowe ludzi z powodu wypowiadanych przez nich słów jest niewłaściwe. W doktrynie prawniczej zresztą od dawna eksperci wskazują, że należy poszukać rozwiązania pozwalającego z jednej strony na satysfakcję dla obrażonego, jak i niedewastującego życiowo dla naruszyciela.
Sejm więc wymyślił, że jeśli ktoś naruszy dobra osobiste i nie przeprosi, sąd będzie mógł wymierzyć grzywnę do 15 tys. zł, a przeprosiny zostaną opublikowane Monitorze Sądowym i Gospodarczym (to takie coś, czego nikt normalny nie czyta).
I można by się zastanawiać, czy to dobre rozwiązanie, czy złe, ale zeszła ta kwestia na dalszy plan. A to z tego względu, że posłowie PiS przygotowali też poprawkę do ustawy, zgodnie z którą sprawa Jarosława Kaczyńskiego byłaby rozpoznawana według nowych, korzystniejszych dla niego przepisów. A to tylko dlatego, że Sikorski jeszcze pieniędzy od prezesa PiS nie wyegzekwował.
Śmierdząca sprawa
Rzecznik PiS Rafał Bochenek oczywiście musiał powiedzieć, że Sejm nie uchwalił przepisów pod prywatne potrzeby Jarosława Kaczyńskiego.
Zarazem każdy doskonale wie, że właśnie tak było: Sejm uchwalił przepisy pod prywatne potrzeby Jarosława Kaczyńskiego.
I to za dużo nawet jak na umorusane w błocie standardy polskiej legislacji. Inna rzecz, że w Trybunale Konstytucyjnym leży wniosek pierwszej prezes Sądu Najwyższego, który - zdaniem części prawników - może wywołać ten sam skutek, do czego zmierzali posłowie: by Jarosław Kaczyński nie musiał płacić. Tu jednak sprawa jest bardziej skomplikowana, bo raz, że wniosek jest trochę obok sporu Kaczyńskiego z Sikorskim, a dwa: wiele wskazuje na to, że wskutek buntu w Trybunale PiS – jakkolwiek by to nie brzmiało – nie ma w nim większości.
Jednocześnie - tak, wiem, zaraz ktoś zakrzyknie: "zły symetrysta!" - smutne jest to, że nikt z parlamentarnej opozycji nie dostrzegł, jakie rozwiązanie "zaszyto" w nowelizacji kodeksu postępowania cywilnego.
Politycy opozycji zapałali oburzeniem dopiero po tym, gdy WP opublikowała mój tekst. I tu też bądźmy uczciwi: to, co nazwano "lex Kaczyński", znaleźli prawnicy piszący pod pseudonimami na Twitterze. Ja jedynie to zweryfikowałem, porozmawiałem z kilkoma ekspertami i opublikowałem. Wykonałem zwyczajną dziennikarską robotę, skoro swojej politycznej roboty nie wykonali posłowie.
Cała sytuacja pokazuje, że jesteśmy w zapadającym się bagnie: jedni tylko dorzucają błota i torfu, drudzy jedynie krzyczą. Oczywiście, dla jasności, więcej szkody wyrządzają ci pierwsi.
I choć wiele wskazuje na to, że tym razem utrzymamy się na powierzchni, to jednak wszystko śmierdzi.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski