Leszek Miller dla WP: pełzający proces narastania szorstkości pomiędzy prezydentem a prezesem
- Myślę, że spory czy różnice zdań nie przemienią się w "aksamitną nienawiść". W końcu prezydent Andrzej Duda i prezes Jarosław Kaczyński wywodzą się z tego samego obozu politycznego. Dlatego bardziej prawdopodobna jest szorstka przyjaźń. Należy przy tym pamiętać, że proces niechęci pomiędzy obozem prezydenckim a premiera postępuje powoli. Jest on jednak nieuchronny. Można więc mówić o pełzającym procesie narastania szorstkości - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską były premier Leszek Miller.
WP: W ostatnim czasie dużo mówi się o ochłodzeniu stosunków pomiędzy prezydentem Andrzejem Dudą a prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Jak pan, czyli były premier, którego łączyła "szorstka przyjaźń" z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, odbiera ten teatr gestów?
- Z biegiem czasu każdy prezydent zaczyna dostrzegać, że może być bardziej autonomiczny w stosunku do swojego zaplecza politycznego. Myślę, że Andrzej Duda jest obecnie na początku tego procesu. Ten stan rzeczy jest zresztą charakterystyczny dla przepisów naszej Konstytucji, która z jednej strony wyposaża prezydenta w bardzo silną legitymację, wynikającą z powszechnego wyboru, a jednocześnie daje mu niewielkie uprawnienia kompetencyjne. Z tym problemem zmagali się wszyscy prezydenci, którzy próbowali się rozpychać.
WP: W przeszłości dużo się mówiło o tarciach pomiędzy premierem Millerem a prezydentem Kwaśniewskim, czy Donaldem Tuskiem a Bronisławem Komorowskim. Teraz mówi się jednak o konflikcie prezydenta z posłem, który jest jednocześnie prezesem największej obecnie polskiej partii politycznej.
- To jest słuszna uwaga. Do tej pory napięcia rodziły się pomiędzy obozem premiera a prezydenta. Obecnie mamy sytuację, w której lider zwycięskiej partii pełni jedynie funkcję posła. Nie ulega jednak wątpliwości, że Jarosław Kaczyński jest centralną postacią w PiS. Tak więc istota konfliktu i jego charakter się nie zmieniają. Inne jest jedynie jego usytuowanie.
WP: Czy nie podkopuje to jednak podstaw polskiej demokracji? Skoro Jarosław Kaczyński jest najważniejszym politykiem prawicy, to dlaczego nie zajmie odpowiedniego dla niego miejsca?
- Na tym właśnie polega problem - Jarosław Kaczyński powinien być premierem. Wszystkie parlamentarne i demokratyczne procedury jednoznacznie dowodzą, że lider zwycięskiego ugrupowania powinien stanąć na czele rządu. Dlatego naturalną decyzją po zwycięstwie PiS w wyborach powinno być powołanie Jarosława Kaczyńskiego na Prezesa Rady Ministrów. Tak się jednak nie stało, przez co stworzono pozakonstytucyjne centrum sprawowania władzy, które ma wielki wpływ na decyzje podejmowane przez rząd, ale nie ponosi żadnej konstytucyjnej odpowiedzialności. To jest patologia, o której zresztą od początku mówiłem.
WP: Dlaczego Jarosław Kaczyński nie zdecydował się stanąć na czele rządu?
- Jestem przekonany, że prezes PiS już niebawem zostanie premierem. Jego temperament polityczny oraz chęć wywierania wpływu są obecnie hamowane i ograniczane przez to, że nie sprawuje odpowiedniej dla niego roli. Liczę na to, że już niebawem się to zmieni, a sytuacja w Polsce wreszcie będzie normalna.
WP: Na co czeka prezes PiS? Co się musi stać, by zastąpił premier Beatę Szydło?
- Jarosław Kaczyński potrzebuje pretekstu do takiego ruchu. Być może czeka na jakieś ważne wydarzenie, które uzasadni zajęcie przez niego fotela premiera. Prezes w kampanii dużo mówił o tym, że nie zależy mu na tym stanowisku, dlatego teraz, by je objąć, musi mieć dobre argumenty. Wtedy będzie mógł powiedzieć, że rząd Beaty Szydło miał swoją szansę, której nie wykorzystał, dlatego on jest zmuszony przejąć stery. W mojej opinii byłoby to dobre rozwiązanie. Sytuacja przypomina trochę tę sprzed lat, gdy premierem był Kazimierz Marcinkiewicz. Wówczas Jarosław Kaczyński również męczył się w tym gorsecie, aż po kilku miesiącach postanowił go zdjąć.
WP: Jak ewentualne objęcie przez Jarosława Kaczyńskiego teki Prezesa Rady Ministrów mogłoby wpłynąć na stosunki z prezydentem?
- Dopóki Jarosław Kaczyński nie zostanie premierem, trudno jest coś wyrokować. W Andrzeju Dudzie na pewno narasta frustracja, że nie może pokazać tego, iż reprezentuje wszystkich Polaków, a nie tylko środowisko, które go na tę funkcję wybrało. W takich sytuacjach nie bez znaczenia jest również otoczenie prezydenta, które naciska, by był bardziej wyrazisty i niezależny. Z drugiej strony otoczenie premiera również jest wyczulone na próbę zawłaszczania władzy i pewnych kompetencji. Te tzw. "dwory" pchają prezydenta oraz premiera do konfliktu.
WP: Z tego, co pan mówi wynika, że aby uciąć spory pomiędzy prezydentem a premierem, należałoby zmienić Konstytucję.
- Oczywiście, że tak, choć do tego jest bardzo daleka droga. Osobiście jestem za dalszym ograniczeniem roli prezydenta, łącznie z wyborem głowy państwa przez Zgromadzenia Narodowe. Jego funkcje powinny sprowadzać się do reprezentowania kraju i aktywności w trakcie kryzysów rządowych. Wszystkie najważniejsze decyzje powinny być natomiast podejmowane przez rząd i parlament. Premierem powinien być szef zwycięskiej partii.
WP: Pańskie relacje z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim przeszły do historii jako "szorstka przyjaźń". Były prezydent pytany o tę kwestię, stwierdził po latach: "ale jednak przyjaźń. Zresztą lepsza szorstka przyjaźń niż aksamitna nienawiść". W którą stronę pana zdaniem pójdą relacje pomiędzy Andrzejem Dudą, a Jarosławem Kaczyńskim?
- Myślę, że spory czy różnice zdań nie przemienią się w "aksamitną nienawiść". W końcu prezydent Andrzej Duda i prezes Jarosław Kaczyński wywodzą się z tego samego obozu politycznego. Dlatego bardziej prawdopodobna jest szorstka przyjaźń. Należy przy tym pamiętać, że proces niechęci pomiędzy obozem prezydenckim, a premiera narasta powoli. Jest on jednak nieuchronny. Można więc mówić o pełzającym procesie narastania szorstkości.