HistoriaLarry Thorne - superżołnierz armii fińskiej, Waffen-SS i zielonych beretów

Larry Thorne - superżołnierz armii fińskiej, Waffen-SS i zielonych beretów

Lauri Törni okazał się superżołnierzem. Wykazywał fenomenalny instynkt na polu bitwy. Był wytrzymały, szybki i nie znał słowa "strach". Niemcy, którzy go podziwiali, dali mu Krzyż Żelazny. Sowieci, którzy go się panicznie bali, wyznaczyli zaś za jego głowę wysoką nagrodę - mówi amerykański historyk J. Michael Cleverley. Törni służył w armii fińskiej, Waffen-SS i - jako Larry Thorne - w zielonych beretach.

Larry Thorne - superżołnierz armii fińskiej, Waffen-SS i zielonych beretów
Źródło zdjęć: © Lauri Törni (w środku) jako fiński porucznik | Wikimedia Commons

Piotr Zychowicz: W 1999 r. na lotnisku w Hanoi odbyła się nietypowa ceremonia...

J. Michael Cleverley: Ówczesna amerykańska sekretarz stanu Madeleine Albright oddała hołd żołnierzom poległym w Wietnamie, których ciała zostały właśnie odnalezione w dżungli. Jednym z tych poległych był Larry Thorne, legendarny komandos US Army, a jednocześnie były żołnierz armii fińskiej i Waffen-SS.

To, co pan powiedział, zapewne wielu czytelników wprawiło w zdumienie.

Tak, Larry Thorne był żołnierzem trzech armii. To jedna z najciekawszych biografii XX w.

Zacznijmy więc od początku.

Urodził się jako Lauri Törni w 1919 r. w fińskim mieście Viipuri (Wyborg) w Karelii. Od najmłodszych lat marzył o tym, by zostać żołnierzem. Do wojska zaciągnął się jako młody chłopak na krótko przed wybuchem II wojny światowej. Gdy Związek Sowiecki w listopadzie 1939 r. zaatakował Finlandię, od razu trafił na front. Jego przełożeni nie mogli uwierzyć własnym oczom.

Dlaczego?

Törni okazał się superżołnierzem. Wykazywał fenomenalny instynkt na polu bitwy. Był wytrzymały, szybki i nie znał słowa "strach". Prowadził brawurowe ataki i wypady za linię wroga. Brał udział w walkach wręcz, zasadzkach i potyczkach. Kule się go nie imały, a on nigdy nie chybiał. Armia nie mogła nie dostrzec, że ma do czynienia z jednostką wyjątkową. Pod koniec wojny zimowej Törni został więc wysłany do szkoły oficerskiej. W marcu 1940 r. Finlandia i Związek Sowiecki podpisały porozumienie o zawieszeniu broni. Fińscy przywódcy wiedzieli jednak, że to nie koniec. Dlatego starali się jak najlepiej wyszkolić swoich młodych oficerów.

Lauri Törni w 1940 r. fot. Wikimedia Commons

Rząd Finlandii na początku 1941 r. zawarł porozumienie z rządem III Rzeszy, na mocy którego grupa fińskich oficerów miała zostać przeszkolona przez Niemców. Finowie chcieli być uczeni przez Wehrmacht, ale Niemcy skierowali ich do ośrodka Waffen-SS. Taki też mundur przywdział Törni.

Paskudne towarzystwo.

To prawda. Proszę jednak pamiętać, że Waffen-SS to jednak nie to samo co jednostki SS pełniące służbę wartowniczą w obozach koncentracyjnych i dokonujące masowych rozstrzeliwań. Waffen-SS to były elitarne oddziały frontowe, wykonujące takie same zadania jak Wehrmacht. Służyło w nich wielu obcokrajowców, wielu Skandynawów, Duńczyków, Norwegów i innych. Nie wszyscy z nich byli zbrodniarzami.

Jak Törniemu podobało się w Waffen-SS?

Nie bardzo. Nie mówił dobrze po niemiecku, nie akceptował pruskiego drylu i ostrego traktowania przez niemieckich przełożonych. Ideologia narodowosocjalistyczna była mu wstrętna. Gdy w czerwcu 1941 r. Finlandia znowu znalazła się w stanie wojny z Sowietami, rozpoczęła się tzw. wojna kontynuacyjna - Törni natychmiast zażądał powrotu do domu. Chciał walczyć z bolszewikami w mundurze armii własnego kraju. Tak też się stało.

Także dzisiaj często można usłyszeć głosy oburzenia, że Finlandia biła się z Sowietami u boku Niemców.

To absurd. Związek Sowiecki w listopadzie 1939 r. zaatakował Finlandię. Odebrał jej Karelię, czyli odwieczną fińską kolebkę. Finlandia nigdy się nie pogodziła z tym bezprawiem. Gdy rok po zakończeniu wojny zimowej nadarzyła się okazja do rewanżu, Finowie przystąpili do akcji. Chcieli po prostu odebrać, co swoje. Nikt nie mógłby mieć o to do nich pretensji. Stany Zjednoczone - mimo że Finlandia walczyła z ich sowieckim sojusznikiem - nie wypowiedziały jej wojny. Finowie nie związali się z Hitlerem z miłości. Łączyła ich po prostu wspólnota interesu.

Lauri Törni jako SS-Untersturmführer fot. Wikimedia Commons

Tak. Jego rodzinne miasto i jego mała ojczyzna - Karelia - znalazły się w 1940 r. pod sowieckim zaborem. Jego rodzice musieli opuścić dom rodzinny, porzucić niemal cały dobytek i dołączyć do masy uchodźców uciekających na północ. Czy można się w takiej sytuacji dziwić, że ten młody chłopak rwał się do walki i marzył o odbiciu swojej ziemi z rąk czerwonych?

Nie musi mnie pan do tego przekonywać. Oczywiście Finowie, bijąc bolszewików w roku 1941, mieli świętą rację.

Tak myślę, że Polacy - którzy zaznali tyle zła od Sowietów - doskonale rozumieją Finów i ich ówczesne wybory. Na Zachodzie, który wciąż stosuje wobec komunizmu taryfę ulgową, nie jest to już tak oczywiste.

Początkowo wojna kontynuacyjna przyniosła Finom sukcesy.

W 1941 r. wyrzucili bolszewików z Karelii i odbili stracone terytoria. Siostry Törniego mogły wówczas wrócić do domu, całkowicie zdezelowanego przez jego przejściowych sowieckich mieszkańców. Jak wiadomo, cała ta historia skończyła się tragicznie. W 1944 r. Finowie znowu musieli uciekać z Karelii. Takie właśnie były losy rodziny mojej żony, która jest Finką. Co robił Törni podczas wojny kontynuacyjnej?

To, co potrafił najlepiej. To, czego dokonał podczas wojny zimowej, był niczym w porównaniu z heroizmem, jakim wykazał się tym razem. Był najlepszym żołnierzem całej fińskiej armii. Weźmy choćby jego pierwszy głęboki rekonesans. Wraz z grupą żołnierzy wdarł się głęboko na sowieckie terytorium. Z poczernionymi twarzami przemieszczali się jak duchy między bolszewickimi jednostkami. Törni wziął dwóch jeńców, przejął kluczowe dokumenty, a przy okazji przygotował zasadzkę na konwój Armii Czerwonej. Wraz z kilkoma żołnierzami uderzył znienacka na kilkudziesięciu bolszewików jadących ciężarówkami i zabił ich wszystkich. Następnie ścigany przez przeważające siły czerwonych, pod samym nosem nieprzyjacielskich posterunków, przedarł się z powrotem do swoich na ukradzionych łódkach. Jeszcze przez wiele lat ta akcja była analizowana i stawiana za wzór w fińskich szkołach wojskowych.

To była chyba dla niego rutyna.

Tak, do końca wojny Törni brał udział w kilkuset akcjach bojowych. Był kilkakrotnie ranny. Jego ludzie szli za nim jak w dym. Każdy chciał służyć pod jego komendą. Żołnierze Törniego z dumą nosili na ramionach naszywki z literą "T" przeplatającą się z błyskawicą. Mieli opinię największych twardzieli na całym froncie wschodnim. Sam Törni został uhonorowany najwyższym fińskim odznaczeniem - Krzyżem Mannerheima. Niemcy, którzy go podziwiali, dali mu Krzyż Żelazny. Sowieci, którzy go się panicznie bali, wyznaczyli zaś za jego głowę wysoką nagrodę.

Niestety, "i Herkules dupa, kiedy ludzi kupa".

Tak, bohaterstwo Törniego i jego ludzi nie mogło zmienić tego, że Sowieci dysponowali miażdżącą przewagą liczebną, i wkrótce zaczęli spychać Finów do obrony. W 1944 r., podczas odwrotu na północ, oddział Törniego był w akcji niemal codziennie. Stanowił straż tylną fińskiej armii. Tych 100-200 ludzi było jak straż pożarna, którą posyłano na ratunek, gdy w jakimś miejscu Sowieci przerwali front lub próbowali okrążyć jakąś fińską jednostkę. Törni wykonywał zadania niewykonalne. Wychodził obronną ręką z każdej opresji. Właśnie wtedy przeszedł do legendy. Opowieści o nim krążyły w całej armii. Podziwiali go wszyscy fińscy żołnierze.

Niestety, Finlandia przegrała wojnę.

Zawieszenie broni z Sowietami podpisano we wrześniu 1944 r. Ich sytuacja była dramatyczna. Finlandii groził los Polski, czyli całkowite podporządkowanie totalitarnemu sąsiadowi. NKWD niemal otwarcie działało na terenie tego kraju, aresztując i porywając do Moskwy fińskich antykomunistów. Panoszyła się również Aliancka Komisja Kontroli, w skład której wchodziło 15 Brytyjczyków i... 200 bolszewików. Na jej czele stanął sowiecki aparatczyk Andriej Żdanow. Komisja nakazała rozbrojenie fińskiej armii, osądzenie rzekomych "zbrodniarzy wojennych" i rozwiązanie antysowieckich organizacji.

Działała wówczas fińska bezpieka - Valpo.

Tak, formacja ta została zdominowana przez komunistów i zaczęła represjonować antykomunistów. Wspierana przez Moskwę Komunistyczna Partia Finlandii stała się główną siłą i wydawało się, że los Finlandii jest przypieczętowany, że stanie się demoludem.

Jak reagował na to wszystko Törni?

Jak pan się domyśla, nie był zachwycony. Nienawidził Sowietów i kochał wolną Finlandię. Był przerażony tym, co się dzieje. Zdemobilizowany po wojnie nie wiedział, co ze sobą zrobić. Rwał się do czynu. Valpo deptało mu tymczasem po piętach. Jako człowiek, który przeszedł szkolenie w Waffen-SS, był dla tych ludzi wrogiem. To wszystko zaprowadziło go w szeregi podziemnego ruchu oporu.

Co to była za organizacja?

Zacznijmy od tego, że wielu fińskich oficerów nie zamierzało bezczynnie przyglądać się sowieckim porządkom. Część uciekła do Szwecji. Inni, mimo nakazu złożenia broni wystosowanego przez Aliancką Komisję Kontroli, ukryli w terenie sporą ilość uzbrojenia. Miało ono służyć do stworzenia oddziałów partyzanckich na wypadek, gdyby Związek Sowiecki formalnie zaczął okupować Finlandię. Nie uszło to uwagi Niemców, którzy na przełomie lat 1944 i 1945 pomogli Finom stworzyć podziemną organizację. Jej zadaniem miało być zbieranie informacji, dokonywanie antysowieckich sabotaży i ataków. Właśnie do tej grupy przystąpił Törni.

Kto konkretnie ze strony niemieckiej to organizował?

Gestapo.

Znowu niezbyt ciekawe towarzystwo.

Zgadzam się - to był błąd i głupota. Jako okoliczność łagodzącą można jednak potraktować to, że Finowie nie mieli żadnego innego sojusznika do wyboru. Chcieli walczyć o wolność ojczyzny z bolszewikami i tylko Niemcy oferowali pomoc. Törni nie zmienił swojego krytycznego stosunku do Hitlera. Gestapo przysłało po niego także kilku innych fińskich oficerów, okręt podwodny, który zawiózł ich do Rzeszy. Mieli przejść przeszkolenie do walki partyzanckiej. Nic z tego jednak nie wyszło. Wkrótce bowiem imperium Hitlera skapitulowało.

Podobno Törni w ostatnich dniach istnienia III Rzeszy chwycił za karabin i walczył w jej obronie.

Na ten temat krążą rozmaite niestworzone historie. Według jednej z nich walczył z bolszewikami w bitwie o Berlin. Moim zdaniem jednak nic podobnego nie miało miejsca. Znowu, tak jak w 1941 r., skończyło się tylko na szkoleniu. Törni po wojnie trafił do brytyjskiego obozu jenieckiego, z którego jednak szybko uciekł. Wrócił do Finlandii, a tam... został zamknięty w więzieniu. Jeden z największych fińskich bohaterów wojennych został tak potraktowany przez rodaków?

To było typowe dla tamtych czasów. Sąd uznał, że Törni, wchodząc w konszachty z gestapo, dopuścił się zdrady głównej, i wymierzył mu karę sześciu lat więzienia. Oczywiście on nie zamierzał się temu podporządkować i podjął wiele prób ucieczki. Za każdym razem jednak go łapano. Wreszcie, w grudniu 1948 r., został ułaskawiony i wyszedł na wolność. To już były nieco inne czasy. Finlandia rok wcześniej podpisała pokój ze Związkiem Sowieckim i komisja Żdanowa wróciła do domu. Valpo zostało rozwiązane. Suwerenność Finlandii - choć ograniczona - została utrzymana. Sytuacja powoli się normalizowała.

Törni nie czuł się już jednak w nim dobrze.

To prawda. Nie potrafił odnaleźć się w nowej sytuacji. Jedyne co umiał, to walczyć. Chciał dalej bić znienawidzonych komunistów, ale w Finlandii oczywiście robić tego nie mógł. Dlatego zdecydował się wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Trwała zimna wojna i Törni miał nadzieję, że w szeregach US Army będzie mógł znowu stawić czoło czerwonym. Wiele innych fińskich oficerów zostało już wcześniej wcielonych do amerykańskich sił specjalnych. Postanowił pójść ich drogą. W brawurowy sposób uciekł z Finlandii - terroryzując pistoletem taksówkarza - i w 1950 r., z przystankiem w Wenezueli, trafił do Stanów.

Legalnie?

Nie. Po prostu wyskoczył z pokładu statku przepływającego wzdłuż wybrzeży Alabamy i wpław dostał się do brzegu.

Przyjęli go tam do wojska?

Nie od razu. Groziła mu deportacja. To, że niegdyś nosił mundur Waffen-SS, nie nastrajało do niego specjalnie pozytywnie. Pomógł mu jednak William J. Donovan, były szef amerykańskiego wywiadu, który dostrzegł w nim wspaniałego żołnierza. W efekcie presji Donovana Kongres USA przyjął specjalną ustawę, w której przyznał Törniemu - wtedy już Larry’emu Thorne’owi - obywatelstwo. Oczywiście natychmiast zaciągnął się do sił specjalnych.

Domyślam się, że dał sobie w nich radę.

Znakomicie. Chociaż nie był już najmłodszym mężczyzną, sprawnością fizyczną przewyższał najbardziej wytrzymałych rekrutów. Uzyskiwał doskonałe wyniki podczas ćwiczeń. W 1962 r. stał zaś na czele misji, która w irańskich górach Zagros miała odnaleźć szczątki amerykańskiego samolotu szpiegowskiego i jego załogi. Misję wykonał bezbłędnie. Ciała znalazł, a wrak, który był wyposażony w ściśle tajny, nowoczesny sprzęt, wysadził w powietrze.

Larry Thorne - żołnierz US Army Larry Thorne - żołnierz US Army

Zdecydowanie tak. Jego żywiołem była wojna, wtedy działał bez zarzutu. W czasach pokoju sprawiał jednak swoim przełożonym spore problemy. Jego garnizonowa służba była pasmem brutalnych barowych bójek, wypadków samochodowych i innych wybryków. Wszystko to działo się na ogół na rauszu, bo - jak mówili zgodnie ludzie, którzy go znali - gdy Thorne pił, wstępował w niego diabeł.

W 1963 r. pojechał do Wietnamu

Thorne - już jako kapitan US Army - był w Wietnamie w dwóch turach. Służbę zaczął w 1963 r. I znowu robił to, co potrafił najlepiej - przygotowywał zasadzki, rajdy na tyły wroga i wysadzanie w powietrze wrogich obozów. Tym razem rozgrywało się to nie w pokrytej śniegiem scenerii południowej Finlandii, ale w parnych, wietnamskich dżunglach. Wróg był jednak ten sam - komuniści. Thorne dostał dwa Purpurowe Serca i zaszczytny Order Brązowej Gwiazdy.

Znowu przeszedł do legendy.

To prawda. Chociaż był o 20 lat starszy, znowu jego postać otaczała nadzwyczajna wojenna sława. Unieśmiertelnił go w swojej słynnej książce "Zielone berety" Robin Moore. Ze względu na zachowanie tajemnicy wojskowej Thorne występuje w niej pod nazwiskiem Sven Kornie. W książce znajdujemy barwny opis kierowanej przez Thorne’a zaciętej obrony amerykańskiej bazy przed przytłaczającymi siłami Wietkongu. Całość została później zekranizowana, a główną rolę zagrał John Wayne. Film "Zielone berety", w przeciwieństwie do książki, miał już jednak niewiele wspólnego z prawdą.

Wojna ta zakończyła się dla Thorne’a tragicznie.

18 października 1965 r. brał udział w kolejnej akcji bojowej. Był na pokładzie śmigłowca CH-34. Nadzorował odwrót swoich ludzi, jak zwykle pole walki opuścił jako ostatni. Nad dżunglą zebrały się tymczasem gęste chmury i rozpoczęła się nawałnica. W pewnym momencie ze śmigłowcem Thorne’a urwała się łączność. Po maszynie zaginął wszelki ślad. Mimo zorganizowania kilkudziesięciu misji poszukiwawczych nie udało się jej odnaleźć.

Sprawiło to, że wielu ludzi uważało, iż Thorne cudem uniknął śmierci.

Tak, opowiadano rozmaite niestworzone historie. Jedni twierdzili, że uciekł i żyje gdzieś w azjatyckich dżunglach. Inni mówili, że został porwany przez Sowietów, którzy nie zapomnieli mu jego dokonań z czasu II wojny światowej. Ludzie, którzy znali tego superżołnierza, po prostu nie mogli uwierzyć, że mógł zginąć w zwykłym wypadku śmigłowca. Przypominało to nieco to, co mówi się do dziś o Elvisie Presleyu czy Marilyn Monroe. Sprawa wyjaśniła się jednak w 1999 r., gdy szczątki CH-34 i jego załogi odnaleziono na zboczu wystającego z dżungli wzgórza. Wkrótce potem na lotnisku w Hanoi Larry’emu Thorne’owi hołd oddała pani Madeleine Albright.

Rozmawiał Piotr Zychowicz, Historia do Rzeczy

Źródło artykułu:Historia Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)