ŚwiatKup sobie narzeczoną. Tysiące kobiet i dziewcząt w Indiach pada ofiarą handlarzy ludźmi

Kup sobie narzeczoną. Tysiące kobiet i dziewcząt w Indiach pada ofiarą handlarzy ludźmi

• W Indiach kwitnie czarny rynek panien młodych

• Handlem kobietami zajmują się setki pośredników

• Każdego roku tysiące kobiet i dziewcząt pada ofiarą tego procederu

• Przyczyną jest drastyczna dysproporcja płci w Indiach

Kup sobie narzeczoną. Tysiące kobiet i dziewcząt w Indiach pada ofiarą handlarzy ludźmi
Źródło zdjęć: © AFP | SAJJAD HUSSAIN
Tomasz Augustyniak

800 złotych - za tyle w północnych Indiach można sobie kupić żonę. Jeśli dobrze się targować, cena może być jeszcze niższa. Pochodzące z biednych rodzin młode kobiety są sprzedawane pośrednikom za mniej więcej połowę tej kwoty. Obiecuje się im pracę, lepsze życie, albo wprost - korzystne małżeństwo, na które inaczej nigdy nie byłoby ich stać, bowiem według indyjskiej tradycji krewni panny młodej wypłacają rodzinie jej przyszłego męża pokaźny posag. ONZ alarmuje, że sprzedawane przez najbliższych, a później wywożone do odległych stanów kobiety są gwałcone, szykanowane i traktowane jak niewolnice. Często kończą na bruku.

Czytaj również: Żonę tanio kupię - dysproporcja płci napędza handel żywym towarem w Chinach

Tymczasem zainteresowanych zakupem jest coraz więcej, bo w drugim najludniejszym kraju świata panien na wydaniu zwyczajnie brakuje. Proporcja liczby kobiet do mężczyzn niedawno spadła do najniższego poziomu w historii niepodległych Indii. Czyni to z kobiet pożądany towar, a zorganizowany handel narzeczonymi przybiera coraz większe rozmiary.

Wszyscy chcą mieć syna

W Indiach wychowywanie córki często porównuje się do podlewania ogrodu sąsiada. Dla wielu par narodziny chłopca są wartym świętowania błogosławieństwem, a dziewczynki - przekleństwem. Według tradycji to syn troszczy się o rodziców, kiedy ci się zestarzeją, a córka po wyjściu za mąż staje się częścią rodziny męża. Jej małżeństwo oznacza też konieczność zapłacenia wysokiego posagu. W dużych miastach na taką ślubną wyprawkę oprócz pieniędzy i złota często składa się samochód, telewizor, sprzęty domowe.

Im biedniejsza rodzina, tym wychowywanie dziewczynki jest bardziej problematyczne. Od dziesięcioleci matki, które nie chcą rodzić córek masowo usuwają żeńskie płody. Możliwość kontroli płci i przeprowadzania selektywnych aborcji dała rodzicom ultrasonografia, która weszła do szerokiego użytku mniej więcej pięćdziesiąt lat temu. Dr Neelam Singh z komitetu działającego przy indyjskim ministerstwie zdrowia powiedziała dziennikowi "Times of India", że liczba aborcji żeńskich płodów zaczęła gwałtownie wzrastać w latach 70. - To wtedy ultrasonografy zaczęły być w Indiach powszechnie dostępne, a określanie płci płodów stało się bardzo popularne - wyjaśniła.

Tylko w latach 1987-2007 mogło to doprowadzić do aborcji nawet 10 milionów zdrowych żeńskich płodów. Indyjski rząd zakazał wprawdzie testów determinujących płeć dziecka, ale prawo pozostało martwe. Popyt na takie badania jest ogromny, mobilne centra diagnostyczne docierają nawet do najbardziej odległych wsi, a selektywne aborcje i zabijanie noworodków pozostają problemem. Doktor Singh nie pozostawia złudzeń, że sytuacja szybko się poprawi.

Matrymonialny proceder

Kolejne spisy powszechne potwierdzają, że nad Gangesem rodzi się za mało dziewczynek. Najgorzej jest w północno-zachodniej części kraju, zwłaszcza na prowincji. W stanie Harijana na tysiąc chłopców do szóstego roku życia przypadają 834 rówieśniczki, a są dystrykty, w których ta liczba spadła grubo poniżej 800.

Sytuacji nie poprawia masowa emigracja kobiet do metropolii. Synom rolników coraz trudniej znaleźć odpowiednie kandydatki na żony. Prasa zaczęła pisać o przypadkach małżeństw miejscowych kawalerów z cudzoziemkami z Zachodu. Zwykle jednak rodziny, które chcą pomóc swoim synom w poszukiwaniu narzeczonych, zwracają się do handlarzy ludźmi. Według danych indyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych w 2013 roku prawie 25 tys. młodych kobiet między 15. a 30. rokiem życia zostało porwanych i sprzedanych.

Procederem są dotknięte szczególnie dziewczęta pochodzące z biednych rodzin w stanach, w których sytuacja demograficzna jest korzystniejsza. Raport opublikowany przez jedną z organizacji pozarządowych mówi, że w 10 tysiącach badanych wiejskich gospodarstw w Harijanie, aż 9 tysięcy kobiet zostało kupionych i przywiezionych z innych części kraju. Naukowcy z Queens University, którzy prowadzili badania w stanach Harijana i Radżastan, w ciągu ostatnich trzech lat zaobserwowali 30-procentowy wzrost liczby kobiet skłonionych w ten sposób do małżeństwa.

Służące i niewolnice

Na indyjskiej prowincji żona jest traktowana jak coś w rodzaju sprzętu domowego: ma prowadzić dom, sprzątać, wychowywać dzieci i pracować w polu. Kobiety są cennymi zasobami dla rodziny jej przyszłego męża, której stają się częścią. Są też zobowiązane do opieki nad starzejącymi się teściami. Ale chociaż kobiet brakuje, a zdesperowani kawalerowie czasem podróżują setki kilometrów w ich poszukiwaniu, to kupione narzeczone są piętnowane i traktowane z pogardą. - Rodziny traktują je jak niechcianych gości - mówi Wirtualnej Polsce Kavita Krishnan, znana działaczka na rzecz praw kobiet. - Doświadczają przemocy każdego dnia i jest to w tych społecznościach w pełni akceptowane - dodaje.

Płatne żony, czasem nieznające miejscowego języka, lądują na samym dole hierarchii. Są bite, szykanowane i głodzone. Zdarza się przy tym, że również ich mężowie tracą na statusie, bo nie byli w stanie ożenić się w ramach własnej społeczności. Ale zagrożenie piętnem starego kawalera i bieda usprawiedliwiają bardzo wiele. Cytowany przez brytyjski dziennik "Guardian" Shafiqur Rahman z delhijskiej organizacji Empower People tłumaczy, że na decyzję o zakupie żony często wpływa prosty rachunek ekonomiczny. - Wynajęcie pracownika sezonowego kosztuje tu 140 dolarów. Za dziewczynę można zapłacić 100 dolarów - i to raz na całe życie. Jeśli się nie sprawdzi, zawsze można ją odsprzedać, bo mieszkająca daleko rodzina jej nie pomoże. To się nie różni od handlu niewolnikami na plantacjach - mówi.

Niespodziewana zamiana ról

Zdarza się, że to, co jednym kobietom przynosi cierpienie, innym daje zaskakujące korzyści. Niedobór dziewcząt na matrymonialnym rynku poprawił nieco sytuację kobiet z klasy średniej i wyższej. O ile w tradycyjnych aranżowanych małżeństwach rodzina narzeczonego mogła wymagać, wybrzydzać, a na końcu i tak dostawała bogaty posag, o tyle teraz to kobiety mogą przebierać w kandydatach na męża.

Pochodząca z Indii publicystka pisze w "Washington Post" o swoim kuzynie z Mumbaju, któremu rodzice od miesięcy nie mogą znaleźć partnerki. Rodziny kandydatek wypytują o stan konta, inwestycje, posiadane nieruchomości, wykształcenie i markę samochodu, a nawet, jaki dodatkowy paszport ma przyszły oblubieniec, przy czym preferowany jest brytyjski albo amerykański. Okazuje się, że o żonę najłatwiej, jeśli ma się duże pieniądze albo pewną, państwową posadę. Zarówno wśród bogatych jak i biednych jedno się nie zmienia: małżeństwo pozostaje rodzajem umowy handlowej i zwykle któraś strona musi wyłożyć gotówkę. Kiedy jednak do zawarcia związku już dojdzie, to "słaba płeć" jest zwykle na przegranej pozycji.

Walka z dyskryminacją

Z prześladowaniem najtrudniej się mierzyć tym, których nikt nie broni, a w takiej właśnie sytuacji są indyjskie niewolnice. - Kiedy szykanowana kobieta w końcu idzie na policję, zwykle jest przekonywana do wycofania oskarżeń - opowiada Kavita Krishnan. - Jeśli to nie pomoże, policjanci często zarzucają jej kłamstwo, bo komuś, kto jest nisko w hierarchii nie można przecież ufać. Mogą ją też oskarżyć o próbę rozbicia rodziny albo zaszkodzenia szanowanym członkom społeczności. To głęboko seksistowskie postawy, które są powiązane z rozpowszechnioną w Indiach kulturą gwałtu - uważa aktywistka.

Ravi Kant, cytowany przez "Guardian" szef organizacji Shakti Vahini walczącej z handlem ludźmi mówi, że chociaż procesy osób, które kupiły kobiety, prześladowały je i zmuszały do niewolniczej pracy doszły do skutku, to handlu nimi nie da się tak łatwo ukarać. Handlarzy bardzo trudno postawić przed sądem, a nawet jeśli to się uda, niewiele z tego wynika.

- Aresztuje się ich wtedy na dwa albo trzy miesiące, dostają poręczenie i wychodzą, a później albo prokuratorzy niestarannie prowadzą sprawę albo ofiara odmawia zeznań, bo boi się ponownego spotkania z oprawcami. Policjanci nie wierzą, że oskarżeni popełnili jakieś przestępstwo, więc nie wykonują swoich obowiązków należycie. Nawet nie starają się działać poza swoim stanem, żeby sprowadzić ofiary przed oblicze sądu - mówi Kant.

Aktywiści mają nadzieję, że w ściganiu takich przestępstw pomogą nowe ustawy przeciwko gwałtom, chociaż gwałty to tylko część problemu. Tymczasem władze stanu Harijana zapowiedziały, że będą wypłacać najbiedniejszym rodzinom po 21 tysięcy rupii (ok. 1,3 tys. złotych) za każdą urodzoną dziewczynkę. To kwota, za którą wiejska rodzina może żyć przez wiele miesięcy. Finansowa zachęta może się okazać pierwszym realnym krokiem w długiej walce z handlem kobietami.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (223)