Kulisy interwencji ws. ukraińskich dziennikarzy. Na jaw wychodzą nowe informacje

Mychajło Tkacz, ukraiński dziennikarz śledczy, mówi w rozmowie z WP o akcji polskich funkcjonariuszy wobec niego i jego operatora. - Przez cztery godziny nie mogliśmy skontaktować się z prawnikiem. Nikt nam nie chciał powiedzieć, czy jesteśmy aresztowani – relacjonuje Tkacz. Z kolei polska policja przedstawia inną wersję wydarzeń.

..
Źródło zdjęć: © East News, WP
Tatiana Kolesnychenko
  • Cztery godziny na komendzie bez możliwości skontaktowania się z prawnikiem, przeszukanie i uszkodzenie części materiałów wideo – tak według ukraińskiego dziennikarza śledczego Mychajła Tkacza wyglądało jego zatrzymanie w Polsce
  • Z kolei nadkomisarz Andrzej Fijołek, rzecznik prasowy Komendanta Wojewódzkiej Policji w Lublinie, twierdzi, że dziennikarz i jego operator formalnie nie zostali zatrzymani. Przewieziono ich na komendę, żeby potwierdzić tożsamość
  • Portal Ukraińska Prawda zapowiada, że podejmie kroki prawne

Jak wyglądało zatrzymanie i przesłuchanie przez ABW, Mychajło Tkacz opowiedział w rozmowie z Wirtualną Polską.

Według dziennikarza on i jego operator od kilku dni zbierali w Polsce materiały do śledztwa o tym, jak polski biznes handluje z Rosją przez Białoruś, w tym sprowadza z Rosji produkty rolne.

- Byliśmy pod Wrocławiem, gdzie są zlokalizowane firmy, handlujące z Rosją. Tam faktycznie używaliśmy drona do nagrań wideo. Nie mieliśmy do tego specjalnych pozwoleń – przyznaje Tkacz.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Przekazanie broni Ukrainie. Ekspert ostrzega

Później dziennikarz i operator przemieścili się do miejscowości Gołaszyn (pow. łukowski), która mieści się około 100 km od polsko-białoruskiego przejścia granicznego Sławatycze-Domaczewo.

- Mieliśmy tam kręcić ruch ciężarówek, które jadą do Rosji i z powrotem – mówi Tkacz. 

26 lutego dziennikarze mieli spędzić około godziny na parkingu koło stacji benzynowej. Następnego dnia wrócili w to samo miejsce. Chwilę później zjawiła się policja.

- Koło nas były zaparkowane inne wozy. Kamera leżała w torbie na tylnym siedzeniu. Najpierw podjechało jedno auto. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn ubranych po cywilnemu. Pokazali odznaki, zapytali, kim jesteśmy i co tu robimy. Pokazaliśmy dokumenty i legitymacje prasowe. Oni je sfotografowali i wysłali gdzieś. Potem bez słowa otworzyli drzwi i zaczęli przetrzepywać nasze rzeczy, chwytać kamery – opowiada Tkacz. 

I dodaje: - Byliśmy w szoku, ale zachowywaliśmy się adekwatnie do sytuacji. Potem podjechało kolejnych auto, wysiadło z niego dwóch mężczyzn. Tylko jeden pokazał odznakę. Kazali nam wsiąść do samochodu i jechać za nimi. Sami usiedli na tylnym siedzeniu. Zdążyłem tylko dać znać redaktorce naczelnej, że zostaliśmy zatrzymani. Później policjanci zabronili korzystać z telefonów. Przez cztery godziny nie mogliśmy skontaktować się z prawnikiem. Nikt nam nie chciał powiedzieć, czy jesteśmy aresztowani. 

"Kręcili wideo dronem w 20 metrach od torów kolejowych"

Policja przedstawia inną wersję. Według nadkomisarza Andrzeja Fijołka, rzecznika prasowego Komendanta Wojewódzkiego Policji w Lublinie, Mychajło Tkacz i operator formalnie nie zostali zatrzymani.

- Otrzymaliśmy informacje od mieszkańca miejscowości Gołaszyn, że na jego posesji już drugi dzień stoi zaparkowany samochód. Dwóch mężczyzn, którzy w nim przebywają, mają aparaty, dron i regularnie wychodzą na tory kolejowe. Obserwują ruch przyjeżdżających pociągów – mówi Fijołek. 

Około 9.30 funkcjonariusze dotarli na miejsce. Według wersji policji Tkacz i jego operator powiedzieli, że niedawno przyjechali na miejsce i nie wiedzieli, że to prywatny teren. Wtedy policjanci zobaczyli na tylnej kanapie kamery oraz dron i zaczęli wypytywać, co tutaj robią. Dopiero wtedy Tkacz i operator powiedzieli, że są dziennikarzami. 

- Policjanci musieli wszystko sprawdzić, bo legitymacja prasowa nie jest dokumentem, na którego podstawie można zweryfikować tożsamość człowieka, a tym bardziej obywatela obcego kraju. Po drugie, niepokój wzbudziło ich przebywanie w miejscu infrastruktury krytycznej w pobliżu granicy. Więc policjanci podjęli decyzję, że niezbędne jest potwierdzenie autentyczności dokumentów na komendzie – mówi Fijołek. - Reakcja funkcjonariuszy była jak najbardziej właściwa - dodaje.

"Najbardziej policję interesowały nośniki pamięci"

- Nikt nie chciał nam powiedzieć, czy jesteśmy aresztowani, a jeśli tak, to na jakiej podstawie. Dla mnie było jasne, że nie chodziło o używanie drona, bo w pobliżu granicy go nie uruchamialiśmy. Nawet nie wiedzieliśmy, że były tam tory kolejowe. Droga asfaltowa z obu stron jest zabudowana budynkami jednorodzinnymi, więc tory nie były w zasięgu wzroku – mówi Tkacz. 

Według dziennikarza, kiedy dojechali na komendę, wokół samochodu zebrało się około dziesięciu policjantów.

- Wszyscy byli ubrani po cywilnemu, niektórzy mieli broń w kaburze. Nikt z nich nie przedstawił się ani nie pokazał odznaki. Zamiast tego zaczęli krzyczeć po polsku. Nic nie rozumieliśmy, a oni wygarniali wszystkie nasze rzeczy na maskę samochodu. Najbardziej interesowały ich nośniki pamięci. Chcieli wszystkie karty z aparatów i kamer. Zabrali też nasze telefony - mówi w rozmowie z WP.

Tkacz twierdzi, że kilkakrotnie żądał, by zwrócono im telefony, bo chcą skontaktować się z prawnikiem, ale policjanci odmówili.

- Im więcej domagaliśmy się kontaktu z prawnikiem, tym głośniej na nas krzyczeli. Grozili, że aresztują na 14 dni. Padały niewybredne żarty. Policjanci wytykali nam, że skoro jesteśmy Ukraińcami, powinniśmy być w Ukrainie. Jeden z funkcjonariuszy powiedział, że to "nie nasza wojna". Inny wyciągnął leki i zaczął się śmiać: "Taki jest pan chory?". Było to absurdalne - podkreśla dziennikarz.

"ABW chciało wiedzieć, jak dużo mamy informacji"

Andrzej Fijołek potwierdza, że do przesłuchania dziennikarzy wezwano z Lublina funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

- Mnie i operatora przesłuchiwano osobno. Trafiłem do pokoju, gdzie siedziało dwóch funkcjonariuszy. Znowu żaden z nich nie pokazał dokumentów. Powiedzieli tylko, że ich obowiązkiem jest "bronić Polskę" - relacjonuje Tkacz.

Funkcjonariusze ABW w odróżnieniu od policjantów mówili po angielsku albo tłumaczyli z ukraińskiego na polski. 

- Powiedziałem im, że robimy śledztwo o handlu między Polską a Rosją. Wiedziałem wtedy, jak się spięli. Jeden z nich powiedział: "mamy problem". Zaczął wypytywać, skąd mamy te informacje. Jakie firmy handlują? Czy mamy do nich kontakty, adresy? I czy ktoś wie, że przygotowujemy taki materiał? Poczułem w tym momencie duży dyskomfort - mówi. 

Według Tkacza większość przesłuchania dotyczyła śledztwa, jakie prowadzili.

- Jeden z funkcjonariuszy ciągle gdzieś wychodził, żeby zadzwonić. A kiedy wracał, mówił, że nie ma pozwolenia, aby nas wypuścić. Spodziewałem się tylko, że na koniec pokażą nam jakiś protokół, ale nikt tego nie zrobił - dodaje.

"Każdy może twierdzić, że jest dziennikarzem"

Andrzej Fijołek twierdzi, że dziennikarze nie prosili o kontakt z adwokatem. Wytłumaczono im również, że nie są zatrzymani. Choć w tym samym czasie karty pamięci i telefony dziennikarzy były w rękach policjantów. 

Tkacz z kolei proponował im, aby sprawdzili jego nazwisko w internecie – jest znaną w Ukrainie postacią publiczną.

- Każdy może twierdzić, że jest dziennikarzem. Google nie jest dla nas źródłem informacji – podkreśla Fijołek.

Rzecznik też zaprzecza, by doszło do wykasowania jakichkolwiek materiałów z kart pamięci przez funkcjonariuszy. Policjanci również mieli nie przekroczyć swoich uprawnień podczas wykonywanych czynności.

Według Fijołka po zatrzymaniu i przeszukaniu powstał protokół, który podpisał jeden z mężczyzn. Jednak nie uściślił, który z nich złożył podpis. Wirtualnej Polsce nie udało się również wyjaśnić, czy na wideo, które przeglądali policjanci, były nagrania z torów kolejowych.

"Prawnicy uważają, że doszło do grubego naruszenia naszych praw"

- Nie wiem, dlaczego nas wypuścili. Możliwe, że była interwencja ukraińskiego konsulatu. Kiedy odjechaliśmy z komendy, wreszcie mogliśmy poinformować bliskich i redakcje, że wszystko z nami jest w porządku. Wtedy też zaczęliśmy szybko sprawdzać karty pamięci i okazało się, że część nagrań została wykasowana. Na karcie pamięci z kamery GoPro zniknęło prawie wszystko – mówi Tkacz.

Wcześniej redakcja Ukraińskiej Prawdy wyraziła oburzenie tym, jak dziennikarze zostali potraktowani przez polską policję. Teraz zamierzają wyciągnąć konsekwencje prawne.

- Prawnicy uważają, że doszło do poważnego naruszenia naszych praw. Brak możliwości skontaktowania się z prawnikiem, uszkodzenia mienia. Całą sytuację można było wyjaśnić na parkingu. Zamiast tego przetrzymano nas przez cztery godziny na komendzie. Teraz policja próbuje zrobić z nas wrogów, by zamaskować swoje nieprofesjonalne działanie - dodaje Tkacz.

Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka WP

Wybrane dla Ciebie
"Panie marszałku". Kowalski zapowiada projekt ustawy
"Panie marszałku". Kowalski zapowiada projekt ustawy
Bogucki o decyzji prezydenta ws. Orbana. "W poprzek polskiego interesu"
Bogucki o decyzji prezydenta ws. Orbana. "W poprzek polskiego interesu"
Roblox demoralizuje młodzież? Tak uznał rosyjski urząd
Roblox demoralizuje młodzież? Tak uznał rosyjski urząd
Będzie głosowanie weta Nawrockiego. Siemoniak skomentował
Będzie głosowanie weta Nawrockiego. Siemoniak skomentował
Żurek atakuje Nawrockiego. Wylicza mu liczbę wet i porównuje do Kaczyńskiego
Żurek atakuje Nawrockiego. Wylicza mu liczbę wet i porównuje do Kaczyńskiego
Tajemnicze zniknięcie Ławrowa. Pojawiła się zaskakująca teoria
Tajemnicze zniknięcie Ławrowa. Pojawiła się zaskakująca teoria
Waldemar Żurek zapowiada możliwe konsekwencje po uchwale dwóch izb Sądu Najwyższego
Waldemar Żurek zapowiada możliwe konsekwencje po uchwale dwóch izb Sądu Najwyższego
Działo się w środę. Oto najważniejsze wydarzenia [SKRÓT DNIA]
Działo się w środę. Oto najważniejsze wydarzenia [SKRÓT DNIA]
Doradca Putina o rozmowach z USA o pokoju w Ukrainie. Chwali się zdobyczami terytorialnymi
Doradca Putina o rozmowach z USA o pokoju w Ukrainie. Chwali się zdobyczami terytorialnymi
Kosmonauta z Rosji odsunięty od misji SpaceX. Wynosił tajne materiały?
Kosmonauta z Rosji odsunięty od misji SpaceX. Wynosił tajne materiały?
Kontrowersyjna uchwała w SN. "To będzie kolejny problem"
Kontrowersyjna uchwała w SN. "To będzie kolejny problem"
Kraków uzna małżeństwa jednopłciowe? Radni chcą pilnej decyzji
Kraków uzna małżeństwa jednopłciowe? Radni chcą pilnej decyzji