"Kto mi da gwarancję, że sąsiad mnie nie zastrzeli?". Były snajper mówi, co sądzi o powszechnym dostępie do broni
Nie dojrzeliśmy do tego, żeby mieć dostęp do broni jako społeczeństwo, bo sięgając po nią, nie bardzo byśmy wiedzieli, po co to robimy. Bałbym się własnego sąsiada, gdyby miał broń, bo kto da mi gwarancję, że po nią nie sięgnie, kiedy za dużo wypije albo coś mu się w życiu nie powiedzie, albo ja mu się nagle przestanę podobać, i do mnie nie strzeli? - mówi nam podpułkownik Karol Soyka, były snajper, szef szkolenia jednostki wojskowej GROM.
14.12.2017 | aktual.: 14.12.2017 19:04
Nina Harbuz, Wirtualna Polska: Anna Maria Siarkowska z PiS, która przygotowała projekt ustawy liberalizującej dostęp do broni, wielokrotnie podkreślała, że "broń to atrybut wolnego człowieka". Też tak pan uważa?
Podpułkownik Karol Soyka, były snajper, szef szkolenia jednostki wojskowej GROM, autor książek "Cel za horyzontem" i "Krew Snajperów": Bardzo chwytliwa i modna teza. Sprzeczamy się, na ile wolni powinniśmy być w demokracji. Skoro wolność mamy zapisaną w konstytucji, korzystamy z wolności sumienia i wyboru, to teoretycznie do broni także powinniśmy mieć swobodny dostęp.
Czyli broń dla każdego obywatela?
W żadnym wypadku. Broń to nie gadżet, który podnosi prestiż. Ludzie chcą się czuć ważni i dlatego też pragnęliby mieć możliwość posiadania broni. Tak samo jak podnoszą swoją rangę kupując rasowego psa. Tylko że potem nie są nawet w stanie wziąć odpowiedzialności za zwierzę i posprzątać po nim nieczystości z trawnika. Mówię to ironicznie i prześmiewczo, ale podobnie będzie z bronią, też nie wezmą za nią odpowiedzialności. Chodzi mi o to, żeby zdać sobie sprawę, jak olbrzymi ciężar będzie spoczywał na potencjalnym jej posiadaczu. Trzeba mieć świadomość, że broń służy do zadawania ran, często śmiertelnych. Poza tym, jak damy ludziom swobodny dostęp do broni, to za chwilę będziemy prowadzili swoisty wyścig zbrojeń, na zasadzie kto ma lepszy karabin czy pistolet. A na samym końcu każdy kupi po granatniku.
No to jak weryfikować tych, którzy mogliby dostać pozwolenie na broń?
Z pewnością psychologiczne sito trzeba zrobić na samym początku, żeby odrzucić tych, którzy kategorycznie nie nadają się do tego, żeby mieć broń. Jestem natomiast przeciwny przeprowadzanym co pięć lat badaniom psychologicznym, bo one pokazują jedynie stan umysłu człowieka w tym jednym konkretnym dniu.
Karol Soyka w 1992 roku
To skupmy się na początkowym sicie. Kto się nie nadaje?
Ktoś, kto jeszcze na etapie nauki obsługi i obchodzenia się z bronią nie jest skupiony. Nie dostałby ode mnie zgody, bo uznałbym, że traktuje temat zbytnio na luzie. Poza tym komuś, kto jest nadpobudliwy zarówno ruchowo, jak i werbalnie, czyli mówiąc prościej, dużo gada, też bym nie wydał pozwolenia. Przy obcowaniu z bronią potrzebny jest spokój. Myślę też, że wykształcenie ma znaczenie. Szkoła daje background, więc osoba powinna mieć skończoną minimum szkołę średnią. No i musiałbym się dowiedzieć, po co w ogóle temu człowiekowi broń.
Do obrony życia, jak mówi Anna Maria Siarkowska.
Takiego argumentu nie przyjmuję. A jakbym usłyszał, że chce sobie strzelać, bo lubi, to kazałbym się zapisać do klubu strzeleckiego albo na strzelnicę. Ja po prostu jestem całkowicie przeciwny powszechnemu dostępowi do broni.
Dlaczego?
Bo jako naród mamy zbyt gorącą krew. Pamiętam taką sytuację, kiedy w Stanach Zjednoczonych byłem na kursie i zagadał mnie pewien Amerykanin. Chciał wiedzieć, skąd jestem. Powiedziałem, że z Polski, i dopytałem jak mnie odbiera, jako Polaka. A od powiedział, że my Polacy dużo i głośno mówimy i jesteśmy nieco nadpobudliwi. Utkwiło mi to w głowie i zrozumiałem, że daleko nam jeszcze do zachodniej kultury. Nie dojrzeliśmy do tego, żeby mieć dostęp do broni jako społeczeństwo, bo sięgając po nią, nie bardzo byśmy wiedzieli, po co to robimy. Proszę pomyśleć, co by się działo na drogach, kiedy już teraz kierowcy na siebie trąbią i klną pod nosem. Co by było, gdyby mieli pistolet? Bałbym się własnego sąsiada, gdyby miał broń. Kto da mi gwarancję, że po nią nie sięgnie, kiedy za dużo wypije albo coś mu się w życiu nie powiedzie, albo ja mu się nagle przestanę podobać, i do mnie nie strzeli?
Ciekawa jestem, jak by się żyło temu pana sąsiadowi, gdyby któregoś dnia nie wytrzymał, pociągnął za spust i pana zabił...
Nie wiem, jak by się jemu żyło, wiem, jak to było w moim przypadku. Z tym, że ja jestem żołnierzem sił specjalnych. Od samego początku byłem szkolony do automatycznych zachowań. I kiedy przychodzi moment, w którym trzeba kogoś pozbawić życia, to proszę mi wierzyć, włącza się w głowie automat. W moim przypadku rozważania "warto czy nie warto pociągnąć za spust" odchodzą całkowicie na bok. Myśli się potem.
I jakie myśli przychodzą?
Znów podkreślę, że jestem wojskowym, żołnierzem sił specjalnych. Wracam do obrazów. Do tego momentu sprzed i po pociągnięciu za spust. Nic więcej. Zimne obrazy. I to też niezbyt długo się nad tym zastanawiam.
Długo był pan szkolony, żeby tak sobie z tym radzić?
15 lat.
Bez takiego szkolenia cywil, który nagle dostanie pozwolenie na broń, też tak na zimno to potraktuje?
Nie da się strzelać do ludzi, nie mając długoterminowego szkolenia i psychologicznego przygotowania. Poza tym za żołnierzami służb specjalnych stoi cały system wsparcia w postaci armii, która usprawiedliwia zrobienie czegoś takiego. Nie wyobrażam sobie, że cywil wyjmuje z kieszeni broń i strzela, gdy ktoś mu się nie spodoba. Taką rzecz można udźwignąć tylko wtedy, gdy człowiek sobie wytłumaczy, że użycie broni było w 100 proc. uzasadnione. Że okoliczność, w której po nią sięgnął, była zagrożeniem życia jego lub kolegów.
Myślę, że znalazłoby się wielu na polskich ulicach, którzy w ten sposób zracjonalizowaliby sobie strzelanie ludzi, zwłaszcza tych "obcych" i "innych": Arabów, Żydów, homoseksualistów.
No to w takim razie to są psychole. Bandyci też mają uzasadnienie swoich przestępstw, w tym morderstw. Nie wolno dać broni kompletnie nieodpowiedzialnym ludziom. Poza tym uważam, że ktoś, kto na wejściu szuka wroga w tym "innym", kto szuka celu, nie nadaje się do tego, żeby mieć broń. I byłbym gotów poświęcić własne pozwolenia i zrzec się ich, byleby tylko ludzie wokół mnie ich nie dostali, bo w którymś momencie na pewno znajdzie się człowiek, który nie wytrzyma.