Krzysztof Mazur: Morawiecki i Kaczyński mogą się dobrze uzupełniać
Pojawienie się na giełdzie scenariuszy Mateusza Morawieckiego w roli premiera pokazuje, że rekonstrukcja rządu nie jest tylko rozgrywką personalną i walką o nowy podział wpływów. Jest również poszukiwaniem ośrodka władzy, który zaproponuje wizję rządzenia w drugiej części kadencji. Można zakładać, że Kaczyński świadomy własnych ograniczeń nie chce kierować władzą wykonawczą. Mozolne wdrażanie zmian instytucjonalnych jest bowiem zupełnie inną umiejętnością, niż ten rodzaj uprawiania polityki, który szef PiS opanował do perfekcji.
Od poniedziałku w mediach krąży zaskakująca informacja, że nowym premierem ma zostać Mateusz Morawiecki. Taką propozycję miał wysunąć Jarosław Kaczyński podczas poniedziałkowego, wieczornego spotkania z liderami okręgów PiS oraz posłami odpowiedzialnymi za kampanię samorządową. Rekonstrukcja miałaby odbyć się w przyszłym tygodniu i objąć, poza zmianą szefa rządu, również szefów kilku resortów.
Z przecieków wynika, że podana informacja wywołała "szok i niedowierzanie" wśród uczestników spotkania. W podobny sposób zareagował również "prawicowy internet", choć informacja nie wywołała tak dużej fali komentarzy, jak można byłoby się spodziewać. Związane to jest z wyraźnie przedłużającym się medialnym spektaklem wokół rekonstrukcji, który skutkuje zmęczeniem opinii publicznej, a w efekcie rosnącym zobojętnieniem na kolejne przecieki i rewelacje. Wszyscy mają już dosyć "karuzeli z nazwiskami" i czekają na ostateczną na decyzję. I tym razem nie jest przecież wiadomo, czy Kaczyński spekulując o premierostwie Morawieckiego po prostu nie testuje kolejnego wariantu, przyglądając się reakcjom swojego najbliższego otoczenia i opinii publicznej. Z kolei szybki przeciek do mediów informacji z poniedziałkowego spotkania może oznaczać, że krytycy tego pomysłu - a jest w ich szeregach PiS-u niemało - chcą go "spalić medialnie". Ewentualne premierostwo Morawieckiego jest zatem ciągle sprawą otwartą.
W poszukiwaniu planu rządzenia
Warto zwrócić uwagę na jeden istotny aspekt całego zamieszania. Dziwić nas powinno owo zdziwienie "prawicowego internetu" na nowy pomysł Kaczyńskiego, jeśli wsłuchamy się w argumenty za rekonstrukcją rządu prezentowane w ostatnich tygodniach w obozie "dobrej zmiany". Świetnym przykładem może być tu spotkanie z braćmi Karnowskimi w Klubie Ronina, które odbyło się w połowie listopada..
Zwracali oni wówczas uwagę, że wielu ważnych polityków PiS-u narzeka, że rząd na półmetku kadencji wpadł w rozwojowy dryf. "Rząd nie tyle rządzi, co administruje. Nie generuje, nie wytwarza nowych projektów. Zrealizował to, co miał zrealizować i to szybciej, niż się można było spodziewać. Ale co dalej? Tutaj nie ma czegoś, co można wyborcom pokazać. Jakichś atrakcyjnych projektów, wizji" - mogliśmy usłyszeć. Ambitne rządzenie, zdaniem anonimowych rozmówców braci Karnowskich, utrudnia również sieć zależności powstała w ciągu tych dwóch lat sprawowania władzy. W ten oto sposób "koła buksują w miejscu" i "rodzi się frustracja". Podejrzewam, że wielu uczestników tamtego spotkania w Klubie Ronina po tych bardzo krytycznych słowach pod adresem rządu musiało być prawie tak zszokowanych, jak uczestnicy wczorajszej narady na Nowogrodzkiej.
Karnowscy dodali do tej diagnozy jeszcze jeden istotny szczegół. Pytając sami siebie, dlaczego tej "atrakcyjnej wizji", która miałaby dać PiS-owi drugi oddech i drugą kadencję, nie da się wypracować wewnątrz partii, zauważyli: "najlepsi ludzie poszli z »dobrej zmiany«do rządu i tylko tam można wygenerować pewną pracę koncepcyjną". W moim odczuciu to jedno z najważniejszych zdań na temat dysfunkcji obecnego modelu sprawowania władzy, jakie zostało wyartykułowane w przestrzeni publicznej w ostatnich dwóch latach.
Z jednej strony to Kaczyński jako lider partii wciąż ma "wszystkie sznurki w ręku", co pozwala mu podejmować kluczowe decyzje, które następnie z żelazną konsekwencją egzekwuje w Sejmie. Z drugiej strony, nie biorąc udziału w codziennej praktyce sprawowania władzy, nie ma tak naprawdę bezpośredniej wiedzy o stanie państwa, rządzących nim skomplikowanych mechanizmach instytucjonalnych czy złożonych zależnościach proceduralnych. Jeśli dodamy do tego słabość stricte partyjnego otoczenia - wszak "najlepsi ludzie poszli do rządu" - zobaczymy tę dysfunkcję w całej okazałości. Analizując obecną sytuację można w pełni zrozumieć zasadniczą różnicę pomiędzy uprawianiem polityki a rządzeniem, pomiędzy wygrywaniem wyborów a tworzeniem polityk publicznych czy, mówiąc jeszcze inaczej, pomiędzy politics i policy.
Kaczyński zna swoje słabości
Kaczyński jest bez wątpienia jednym z najbardziej skutecznych polityków ostatniego ćwierćwiecza w tym pierwszym sensie. Nie tylko okazał się promotorem pięciu premierów (Mazowiecki, Olszewski, Marcinkiewicz, Kaczyński, Szydło) i trzech prezydentów (Wałęsa, Kaczyński, Duda), ale przede wszystkim zbudował partię, która dwukrotnie wygrała wybory parlamentarne i znajduje się w Sejmie nieprzerwanie od szesnastu lat. Jednocześnie jego dorobek jako realizatora dalekosiężnych polityk publicznych jest... nad wyraz skromny. Właściwie nie ma na swoim koncie żadnej spektakularnej zmiany strukturalnej. Bezpośrednio rządził, w tym drugim sensie, jedynie przez kilkanaście miesięcy przełomu 2006 i 2007 roku. Można powiedzieć, że symbolicznym zaprzeczeniem Kaczyńskiego byłby Leszek Balcerowicz, który okazał się być bardzo słabym politykiem (pogrzebał Unię Wolności fatalną decyzją o niestartowaniu w wyborach prezydenckich w 2000 roku), jednak wdrożony przez niego plan zdefiniował III RP.
Wydaje się, że Kaczyński zdaje sobie sprawę ze swoich ograniczeń. Rozumie, że mozolne wdrażanie zmian instytucjonalnych jest zupełnie inną umiejętnością, niż ten rodzaj uprawiania polityki, któremu poświęcił swoje życie i w którym osiągnął niezwykłą biegłość. Na to należy nałożyć sondaże, które pokazują, że w chwili objęcia przez niego urzędu Prezesa Rady Ministrów notowania rządu wyraźnie spadną.
Tymczasem sytuacja wymaga stworzenia nowej wizji na drugą połowę kadencji, a ta może powstać wyłącznie w obrębie rządu. Przecieki z poniedziałkowego spotkania pokazują, że stojąc przed takim dylematem Kaczyński może być gotów, po raz kolejny w swojej karierze, potraktować instrumentalnie... samego siebie. Jak zauważają bowiem nawet jego polityczni przeciwnicy, jeśli Kaczyński wie, że jest "kamieniem u szyi własnej partii, to chowa się w cieniu, ma do siebie dystans, traktuje samego siebie jak figurę, którą przestawia na szachownicy. Innych traktuje instrumentalnie, ale siebie też potrafi instrumentalnie traktować. Na tym polega dojrzałość polityka". Kierując się taką logiką może być w stanie oddać premierostwo Morawieckiemu, politykowi obdarzonemu bezsprzecznie talentami w obszarze policy, ale z minimalnym jednak doświadczeniem w obszarze politics.
Szansa na skuteczny tandem
Patrząc w ten sposób na obecną sytuację musimy uznać wiadomości z Nowogrodzkiej za dużo mniej zaskakujące. Za Morawieckim stoją bowiem niewątpliwe sukcesy w obszarze policy, m.in. zwiększenie ściągalności podatku VAT, dobre wyniki gospodarcze, stabilność budżetowa czy dobre relacje międzynarodowe (czego symbolem jest wrześniowa decyzja amerykańskiego banku JP Morgan o utworzeniu swojej siedziby w Polsce). Co najważniejsze jednak, Morawiecki tworząc Strategię na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju pokazał, że jest w stanie zbudować ambitny plan działania, którego sercem jest selektywne wsparcie wybranych sektorów i promowanie krajowych firm z największym potencjałem eksportowym (tzw. narodowych czempionów). W przygotowanie SOR umiał włączyć szerokie grono partnerów: pozostałe resorty, samorząd, marszałków województw, związki zawodowe, firmy czy środowiska eksperckie.
Na zdjęciu: Morawiecki pokazał, że jest w stanie zbudować ambitny plan działania
Morawiecki dowiódł, że jest w stanie stworzyć całościową wizję rozwoju państwa przy okazji budując w Ministerstwie Rozwoju niezwykle kompetentny zespół. Nie chodzi tu wyłącznie o ambitnych i eksponowanych wiceministrów, ale także o cały szereg mniej eksponowanych osób, takich jak dyrektorzy departamentów i eksperci. Jeden z nich, Jan Filip Staniłko, w udzielonym nam wywiadzie precyzyjnie dowiódł, że ekipa Morawieckiego potrafi myśleć o rozwoju całego państwa, nie ograniczając się wyłącznie do wąsko rozumianych kwestii gospodarczych. Właśnie takich kompetencji do kreowania "atrakcyjnych projektów", jak pokazuje wypowiedź Karnowskiego, potrzebuje obecna ekipa rządząca.
Oczywiście, nowy pomysł Kaczyńskiego jest niezwykle ryzykowny dla każdej ze stron. Morawiecki zdaje sobie sprawę, że cała jego polityczna moc w kreowaniu tych ambitnych polityk publicznych będzie zależała od woli prezesa PiS-u. Ten z kolei z pewnością rozumie, że proponuje na stanowisko premiera osobę dotąd niesprawdzoną jako polityk muszący równoważyć wpływy, rozstrzygać konflikty czy dbać o komunikację z wyborcami. Zachowanie "dwuwładzy" pomiędzy Nowogrodzką i Alejami Ujazdowskimi z pewnością nie doprowadzi również do wyeliminowania dysfunkcji, o których pisał na naszych łamach Piotr Kaszczyszyn. Nie zmienia to jednak faktu, że Kaczyński i Morawiecki są dziś sobie bardzo potrzebni, gdyż wzajemnie uzupełniają swoje braki. Jeśli przezwyciężą własne ambicje, mają szansę stworzyć niezwykle skuteczny tandem łączący wysokie kompetencje zarówno w obszarze politics, jak i policy.