Kryzys imigracyjny - dlaczego do Europy docierają głównie mężczyźni?
Tylko w tym roku do Europy dotarło przez morze około 380 tys. uciekinierów. Zdecydowana większość to mężczyźni. I właśnie dlatego niektórzy zastanawiają się: czy na pewno są to uchodźcy, uciekający przed wojną, czy też może imigranci zarobkowi? Zapytaliśmy o to Patryka Kugiela, eksperta Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i Jana Wójcika, założyciela portalu euroislam.pl.
09.09.2015 | aktual.: 10.09.2015 10:35
Kryzys imigrantów mocno podzielił Europę. Podczas gdy jedni apelują do sumień mieszkańców wspólnoty, by przyjęli uchodźców wojennych, inni uważają, że do bram UE pukają raczej odmienni kulturowo imigranci polujący na europejskie socjale, a niewykluczone, że także groźni ekstremiści. Być może wielu sceptyków byłoby gotowych pomóc kobietom, dzieciom i starcom - tym, którym konflikty zbrojne najbardziej zagrażają - ale mężczyznom, w dodatku często wyglądającym na młodych i zdrowych? UNHCR nie podaje dokładnie wieku uciekinierów, ale faktem jest, że 72 proc. z nich to mężczyźni. Według oenzetowskich danych dzieci stanowią 15 proc. tej grupy, a kobiety - 13 proc. Co należy zaznaczyć, statystyki te obejmują tylko osoby, które dotarły do Europy drogą morską.
Dlaczego tak dużo mężczyzn wśród uciekinierów?
Według eksperta PISM Patryka Kugiela nie ma wcale nic nadzwyczajnego w tym, że większość uciekinierów to właśnie mężczyźni, "jeśli wziąć pod uwagę ryzyko, trud i zagrożenia, z jakimi wiąże się dotarcie do Europy". Kugiel zauważa, że podobnie wyglądała jakiś czas temu sytuacja w Azji Południowo-Wschodniej, gdzie z Birmy uciekała prześladowana ludność Rohingya. Przynajmniej w pierwszej fazie wyjazdów w większości przeważali mężczyźni.
- Myślę, że podobnie wygląda to w przypadku innych miejsc na świecie. Na takie wyprawy decydują się mężczyźni, którzy czasem zostawiają swoje rodziny, by jako pierwsi podjąć ryzyko dotarcia do Europu, bo z niej mogą w większym stopniu wesprzeć bliskich lub w dłuższej perspektywie ściągnąć ich do siebie - wyjaśnia ekspert PISM. W jego opinii kobiety, dzieci, starcy mieliby po prostu mniejsze szanse podczas niebezpiecznych przepraw. Kugiel przypomina w tym kontekście historię 3-letniego chłopca, którego ciało wyłowiono z morza u wybrzeży Turcji, a zdjęcie tego momentu obiegło światowe media. Jak się okazało, podczas tragicznej przeprawy zginął także młodszy brat i matka dziecka, a z całej rodziny przeżył jedynie ojciec.
Także Jan Wójcik z portalu euroislam.pl ocenia, że niebezpieczeństwo podróży do Europy może być jednym z czynników, dlaczego podejmują się jej mężczyźni. - Jeśli dostaną status uchodźcy mają prawdo do reunifikacji z rodziną - wyjaśnia publicysta. Jednocześnie zwraca on uwagę na jeszcze inną kwestię związaną z dużym napływem mężczyzn uciekinierów - groźbą przenikania do UE ekstremistów. - Nie wiemy, jak wiele z nich związanych jest z ruchami radykalnymi, oni nie przychodzą tutaj tylko w celu pozyskania statusu uchodźcy - dodaje Wójcik.
Uchodźcy czy imigranci zarobkowi?
Czy jednak tak duża grupa mężczyzn wśród uciekinierów nie wskazuje bardziej na schemat imigracji zarobkowej niż ucieczki uchodźców?
Zdaniem Kugiela fakt, że ponad 70 proc. uciekinierów to mężczyźni, nie jest jeszcze na to dowodem. - To służbom należy pozostawić zastanowienie się nad tym, kto jest uchodźcą politycznym, a kto imigrantem zarobkowym. To na pewno będzie bardzo trudny proces - mówi. Kugiel podkreśla jednocześnie, że do krajów sąsiadujących z Syrią, Turcji, Jordanii i Libanu, zapewne uciekało więcej cały rodzin, dzieci, ale na tych państwach ich exodus nie zakończył. Wojna w Syrii trwa już cztery lata i, co gorsza, nie widać jej końca, a to daje małe nadzieje ludziom stłoczonym w obozach dla uchodźców na powrót do domów. Nieliczni mają też szansę rozpocząć nowe życie w krajach ościennych. Ich wędrówka trwa więc dalej.
Ekspert PISM przywołuje sytuację Polaków z czasów PRL-u, którzy również wyjeżdżali na Zachód. - Polacy nie uciekali na Białoruś (Białoruska SRR - red.) czy na Ukrainę (Ukraińska SRR - red.), ale tam, gdzie wydawało im się, że zmienią swoje życie, nie tylko nie będą prześladowani politycznie, lecz będą mieli lepsze standardy - mówi ekspert.
Dzisiejszy imigranci jednak nie tylko próbują dotrzeć do granic UE, ale - co niedawno w brutalny sposób ukazała sytuacja na Węgrzech - do wybranych państw wspólnoty, które są uznawane za zamożniejsze. - To jest racjonalny wybór tych ludzi. Oni wiedzą, że zatrzymując się w Grecji, mają nie dużo lepsze szanse na normalne życie, niż będąc w Turcji - dodaje ekspert, przypominając, że na niektórych greckich wyspach jest obecnie więcej uciekinierów niż rodowitych mieszkańców. A to właśnie do Grecji dotarło w tym roku przez Morze Śródziemne najwięcej osób. Część z nich wybiera potem dalszą trasę na północ, przez Bałkany i Węgry.
Według Kugiela winę za to, że wędrówka imigrantów i uchodźców trwa, ponosi w pewnej mierze Unia Europejska. - Kraje członkowskie nie zapewniły w odpowiednim momencie szybkiej i wystarczającej pomocy dla Grecji, by kraj ten potrafił w humanitarny sposób zająć się tymi ludźmi. Skoro w małych obozach żyje tam po kilkadziesiąt tysięcy osób, którzy nie mają stworzonych ani warunków sanitarnych, ani żywieniowych, to trudno się dziwić, że uznają oni, iż nie będą w stanie zacząć normalnego życia i ruszają dalej na północ. (...) To wiek globalizacji, mediów, internetu, ci ludzie doskonale wiedzą, że Niemcy jako największa gospodarka UE teoretycznie może stwarzać najlepsze szanse na odnalezienie się na rynku pracy - wyjaśnia.
Z kolei Jan Wójcik zwraca uwagę na to, że do państw Unii Europejskiej uciekinierzy docierają nie tylko przez szlaki morskie, co uwzględniają dane UNHCR. Ekspert powołuje się przy tym na szersze - zawierające także informacje o drogach migracji lądowej - statystyki Frontexu i Eurostatu. Według oficjalnych europejskich statystyk z pierwszego kwartału tego roku, to nie Syryjczycy, w ojczyźnie których trwa krwawa wojna, byli najliczniejszą grupą ubiegającą się o azyl w UE, a mieszkańcy państw bałkańskich. To z kolei może sugerować, że część uciekinierów to właśnie imigranci zarobkowi.
Pomoc "na miejscu"
Być może UE popełnia jeszcze jeden błąd. Skoro ku Europie ruszają głównie ci, którzy mogą sobie pozwolić na taką trasę i fizycznie, i finansowo - bo przemytnicy pobierają opłaty liczone w tysiącach euro - to znaczy, że wielu najsłabszych i najbardziej potrzebujących pomocy pozostaje w obozach dla uchodźców bez większych szans na poprawę ich sytuacji. Rozwiązaniem mogłoby być usprawnienie przez kraje członkowskie UE wydawania decyzji azylowych dla uciekinierów już w samych obozach na Bliskim Wschodzie.
- To jeden z pomysłów na złagodzenie obecnego kryzysu - wzmocnić obozy na miejscu, tam przeprowadzić pewną weryfikację i ułatwić legalną migrację do Europy tych ludzi, którzy bezsprzecznie potrzebują wsparcia, jak samotne kobiety czy młode dziewczynki bez rodzin, które mogą stać się ofiarami przemocy seksualnej, albo ludzie niepełnosprawni, starcy - mówi Kugiel.
Ekspert podkreśla, że taką opcję rozważa Komisja Europejska i jest ona już częściowo realizowana. Jak przypomina Kugiel, w czerwcu Rada Europejska zdecydowała, że kraje członkowskie powinny przyjąć do siebie 60 tys. uchodźców, w tym 20 tys. z obozów poza UE. - Ale to dalej kropla w morzu potrzeb, bo jeżeli Europa przyjmuje w taki sposób 20 tys. ludzi, a wokół Syrii jest 4 mln uchodźców, to nie rozwiązuje to nawet części problemu - ocenia ekspert.
Także Jan Wójcik z euroislam.pl uważa, że bardziej pomagać należy na miejscu, czyli w regionach konfliktowych. - Nie tylko w obozach uchodźców, ale też w samej Syrii, gdzie są enklawy, jak Rożawa, pod ochroną sił kurdyjskich, które zachęcają ludzi do przybywania tam i stanięcia ramię w ramię z nimi do walki z terroryzmem i do odbudowy kraju - mówi publicysta. Jednocześnie Wójcik zastanawia się, skąd osoby, które decydują się na nielegalne przeprawy do Europy, biorą na to środki. - Przemytnikom trzeba zapłacić min. 3 tys. euro, a płacą setki tysięcy ludzi, skąd takie kwoty w rejonie biednym, gdzie są uchodźcy? Nie wiem. Mówi się o dużym zaangażowaniu Turcji w wypychaniu uchodźców ze swoich terytoriów, a pośrednio o dokonywaniu czystek etnicznych, bo Ankara nie jest chętna powstaniu w Syrii kurdyjskiej autonomii, drugiej po Iraku - wyjaśnia Wójcik.
- Obawiam się, że jeżeli zużyjemy środki na pomoc dla tej pierwszej fali imigrantów, to na następnych już nie starczy. I nie starczy też na pomoc dla tych ludzi, którzy przymierają tam (na Bliskim Wschodzie - red.) głodem. Pomoc w Europie jest kosztowo nieefektywna - mówi Wójcik.