Kraków zjamniczał
Na dwie godziny w niedzielę psy zdominowały Rynek Główny
Każdy z nich to indywidualista. Junior Iwony Per to uparty jamnik, łóżkowiec, doskonały do miętolenia. Choć ma siedem miesięcy już zdobył sobie pozycję lidera w domu i nie ma ochoty nikomu innemu jej odstąpić. Jest całuśny, swym jęzorem wyliże każdego kto tylko się nawinie.
11.09.2006 | aktual.: 11.09.2006 10:31
Całkiem inna jest dziewięcioletnia Sonia Janiny Pasierbek. Ma swoje humorki, jak tylko zobaczy pudla trzeba ją szybko brać na ręce. Zaczyna szaleć, szczekać i do razu się rzucać - opowiada właścicielka. Toleruje za to wilczury i owczarki, no i jamniki też. Jest przyzwyczajona, bo od kilku lat paraduje w jamniczym marszu od Barbakanu aż po Rynek - dodaje Janina.
A paraduje w nie byle jakim towarzystwie. Jamniki, które przyjeżdżają raz w roku do królewskiego miasta na tradycyjny już marsz mają doskonałe rodowody i wyśmienite korzenie. Są wśród nich Słowacy i Chorwaci, podobno nawet Czesi. Ich panowie mają niebanalne pomysły. I tak ulicami maszerowały wczoraj jamniki dziewczynki w sukniach balowych, brokatowych, tiulowych, jamniki chłopcy w spodenkach, szortach i getrach. Były jamniki w kapeluszach, cylindrach, chustkach, kaszkietach. Był jamnik niczym Indianin, w kolorowym pióropuszu i jamnik kowboj. Jedna pani jamniczyca miała kolczyki i perły, inna loki. Patrzyły na siebie wrogo. Jeszcze groźniej patrzyły na inne gatunki czworonogów, które chciały się podszyć pod jamnika. Szczekały na labradory, wilczury i kudłate mieszańce.
To tylko może wydarzyć się w Krakowie, najbardziej szalony marsz w najbardziej szalonym mieście - oceniała Barbara Sidorowicz, która przyszła pokazać paradę psów wnuczce. Kraków ma bzika na punkcie jamnika. A jamniki uwielbiają się pokazywać, prezentować i brać udział w tradycyjnym podnoszeniu do góry. Tylko Bobik nie lubi. Dostał histerii, spocił się i trzeba było go zabrać do domu. Może za rok się nam uda- śmiała się Ela, właścicielka psa.
Katarzyna Kahel