Kraków zjamniczał
Na dwie godziny w niedzielę psy zdominowały Rynek Główny
Każdy z nich to indywidualista. Junior Iwony Per to uparty jamnik, łóżkowiec, doskonały do miętolenia. Choć ma siedem miesięcy już zdobył sobie pozycję lidera w domu i nie ma ochoty nikomu innemu jej odstąpić. Jest całuśny, swym jęzorem wyliże każdego kto tylko się nawinie.
Całkiem inna jest dziewięcioletnia Sonia Janiny Pasierbek. Ma swoje humorki, jak tylko zobaczy pudla trzeba ją szybko brać na ręce. Zaczyna szaleć, szczekać i do razu się rzucać - opowiada właścicielka. Toleruje za to wilczury i owczarki, no i jamniki też. Jest przyzwyczajona, bo od kilku lat paraduje w jamniczym marszu od Barbakanu aż po Rynek - dodaje Janina.
A paraduje w nie byle jakim towarzystwie. Jamniki, które przyjeżdżają raz w roku do królewskiego miasta na tradycyjny już marsz mają doskonałe rodowody i wyśmienite korzenie. Są wśród nich Słowacy i Chorwaci, podobno nawet Czesi. Ich panowie mają niebanalne pomysły. I tak ulicami maszerowały wczoraj jamniki dziewczynki w sukniach balowych, brokatowych, tiulowych, jamniki chłopcy w spodenkach, szortach i getrach. Były jamniki w kapeluszach, cylindrach, chustkach, kaszkietach. Był jamnik niczym Indianin, w kolorowym pióropuszu i jamnik kowboj. Jedna pani jamniczyca miała kolczyki i perły, inna loki. Patrzyły na siebie wrogo. Jeszcze groźniej patrzyły na inne gatunki czworonogów, które chciały się podszyć pod jamnika. Szczekały na labradory, wilczury i kudłate mieszańce.
To tylko może wydarzyć się w Krakowie, najbardziej szalony marsz w najbardziej szalonym mieście - oceniała Barbara Sidorowicz, która przyszła pokazać paradę psów wnuczce. Kraków ma bzika na punkcie jamnika. A jamniki uwielbiają się pokazywać, prezentować i brać udział w tradycyjnym podnoszeniu do góry. Tylko Bobik nie lubi. Dostał histerii, spocił się i trzeba było go zabrać do domu. Może za rok się nam uda- śmiała się Ela, właścicielka psa.
Katarzyna Kahel