PolskaKoziński: Rekonstrukcja rządu. Morawiecki kontra stary PiS [OPINIA]

Koziński: Rekonstrukcja rządu. Morawiecki kontra stary PiS [OPINIA]

Rządowa rekonstrukcja okazała się przede wszystkim grą w obrębie frakcji tworzących obóz władzy. Premier wychodzi z niej osłabiony – ale nie tak bardzo, jak to się wydawało jeszcze kilka dni temu.

Premier Mateusz Morawiecki
Premier Mateusz Morawiecki
Źródło zdjęć: © East News | Jacek Dominski/REPORTER
Agaton Koziński

26.10.2021 21:04

Wydawało się, że pozycja Mateusza Morawieckiego w obozie władzy wyraźnie słabnie, ale ostatnie przetasowania w rządzie tego w pełni nie potwierdziły. Relacje wewnątrz rządu wejdą teraz w nowy etap. I nie zapowiada się, by był to najlepszy etap w premierowaniu Morawieckiego.

W dół i w górę

Nie wchodzi się dwa do tego samego rządu – aż się prosi o taką parafrazę słów Heraklita z Efezu, przyglądając się ministerialnej karierze Henryka Kowalczyka. Swoje rządowe prace zaczął jeszcze za "pierwszego PiS-u" będąc wiceministrem rolnictwa. Później był prawą ręką (już jako minister konstytucyjny) premier Beaty Szydło od 2015 r. Gdy szefem rządu został Morawiecki, ministerialne stanowisko utrzymał do 15 listopada 2019 r.

Teraz, niemal równo po dwóch latach, wraca. Niby premierem dalej jest Morawiecki, ale rząd już jest inny. Sporo zmian personalnych - brakuje aż 11 nazwisk z gabinetu, który kończył poprzednią kadencję Sejmu. Jest inny układ sił - poza rządem znajduje się koalicyjne Porozumienia Jarosława Gowina, stabilność rządowej większości jest dużo mniejsza, niż to było w 2019 r. Ale przede wszystkim inny jest sam premier.

Morawiecki dwa lata temu był na fali wznoszącej. Wniósł nową energię do PiS, szybko stając się jedną z najważniejszych twarzy obozu władzy i jednym z najważniejszych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego. To on w dużej mierze wziął na siebie walkę w kampanii w 2019 r. Po wyborach wyraźnie poszerzył swój stan posiadania w obozie władzy.

Ale polityka rzadko kiedy jest dziedziną, w której na jednej sytuacji wszyscy zyskują. Zwykle jest tak, że jeden wygrywa kosztem innych. Sukcesy Morawieckiego szły w parze z utratą pozycji przede wszystkim przez Szydło. Ona sama z rządu przeniosła się do Parlamentu Europejskiego. Jej najbliższy współpracownik odnalazł się w sejmowej komisji. Oboje czekali.

I to dało efekt. Kowalczyk teraz wrócił do rządu - w dodatku wzmocniony stanowiskiem wicepremiera. Politycznie ten awans można odebrać jednoznacznie: w górę idzie frakcja obecnemu premierowi przeciwna. W połączeniu z niedawnymi ruchami w spółkach skarbu państwa (przede wszystkim w PKO) wyraźnie widać, że obecny premier już nie świeci takim blaskiem na Nowogrodzkiej jak jeszcze dwa lata temu. Awans Kowalczyka to sygnał, że partyjna centrala zaczyna poważnie myśleć o innym kształcie rządowej układanki.

Przesuwające się akcenty

Ale też widać, że jest za wcześnie na to, by odliczać dni do końca premierowania Morawieckiego. Bo dwa sygnały obecnej rekonstrukcji dowodzą, że cały czas zachowuje on wyraźną pozycję w układzie rządzącym. Jeden (nominacja dla Piotra Nowaka na ministra rozwoju) był awizowany od pewnego czasu. Ale drugi to niespodzianka.

Chodzi o Grzegorza Pudę. Od dawna było wiadomo, że straci fotel ministra rolnictwa. W kuluarach krążyło o nim sporo złośliwości ("Nie umie odróżnić krowy od konia" - jak powtarzali przeciwnicy Morawieckiego w obozie władzy), wydawało się, że jego rządowy los jest przesądzony. A jednak premier go uratował. Mianował go ministrem funduszy i polityki regionalnej.

Merytorycznie ten ruch się broni, gdyż Puda wcześniej pełnił rolę wiceszefa tego resortu. Ale od merytoryki ważniejszy jest tutaj sygnał polityczny. Morawiecki w ten sposób powtarza za Markiem Twainem: "Informacje o mojej śmierci są mocno przesadzone". Widać, że cały czas zachowuje u Kaczyńskiego spory kapitał zaufania. Może już nie tak duży jak w 2019 r., ale jednak wystarczająco duży, by być w stanie uratować w rządzie osobę, do której ma zaufanie.

Teraz pytanie, co sprawiło, że jednak pojawiły się wątpliwości odnośnie przyszłości premiera. Na pewno bezpośrednią przyczyną tego stanu rzeczy jest "afera mejlowa" Michała Dworczyka. Nie jest to skala skandalu, która wytrzymuje porównania z "taśmami prawdy" z czasów Platformy, ale też PiS-owi ona wyraźnie szkodzi, osłabia go. Trochę na zasadzie kropli, która drąży skałę – a że dotyczy ona najbliższego współpracownika premiera, to musi się przekładać na zaufanie do niego.

Poza tym Morawiecki przestał kojarzyć się z sukcesami. Przede wszystkim na niwie UE. Negocjacje z europejskimi instytucjami weszły w fazę przerzucania się coraz bardziej radykalnymi oskarżeniami (vide debata w Europarlamencie, wywiad Morawieckiego dla "Financial Times"), zamiast dążyć do porozumienia. Wielka akcja promocyjna ("770 miliardów złotych dla polskich wsi, miast i miasteczek") jest widoczna jedynie na bilbordach. To nie mogło działać na korzyść premiera.

Ale w ostatnich dniach pokazał on swoje dwa silne atuty. Pierwszy podczas szczytu UE. Spodziewano się, że w jego trakcie będziemy świadkami kolejnego spektaklu pod hasłem "grillowanie Polski", ale nic takiego nie miało miejsca. Odwrotnie, po szczycie dominowały informacje, że należy szukać kompromisu w relacjach Warszawa-Bruksela. Na pewno po tym szczycie Morawiecki może zapisać sobie punkty na swoje konto.

Podobnie jak z ogłoszeniem w poniedziałek wyników naboru o dotacje samorządowe w ramach programu "Polski Ład". Już sam fakt, jak ostro opozycja to krytykowała, pokazało, że ten pomysł przykuł uwagę. A kluczową rolę w nim odgrywa Morawiecki. Tym zdobył kolejne punkty.

Jeśli jednak premier chce poprawić swoje notowania w obozie władzy, nie może abstrahować od szerszego kontekstu. "Polski Ład" miał stać się wehikułem, który wyraźnie poprawi notowania PiS. Nic takiego się nie stało. Obóz władzy odzyskał sondażową stabilność nie dzięki temu programowi, tylko dzięki zarządzaniu kryzysowemu na granicy. Przekonaniu Polaków, że to obóz władzy najlepiej dba o bezpieczeństwo kraju.

Nowogrodzka na pewno to zauważyła. Dlatego wcale nie można wykluczyć, że ważniejszą konferencją od tej o zmianach w rządzie była wcześniejsza - gdy Kaczyński z Mariuszem Błaszczakiem zapowiadali zmiany w wojsku. Prezes PiS wyraźnie chciał, by światła reflektorów bardziej przesunęły się w kierunku obecnego ministra obrony. Ten fakt, a także rządowy awans Kowalczyka, wyraźnie pokazują, że w układzie władzy akcenty silniej przesuwają się w kierunku "starego PiS-u". Wyraźny sygnał wysłany w kierunku premiera.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (405)