PublicystykaKoziński: Joe Biden dziś jest przede wszystkim "anty-Trumpem". Ale to nie wystarczy, by być dobrym prezydentem [Opinia]

Koziński: Joe Biden dziś jest przede wszystkim "anty-Trumpem". Ale to nie wystarczy, by być dobrym prezydentem [Opinia]

Joe Biden wygrał, bo Amerykanie byli rozczarowani efektami rewolucji, którą cztery lata temu obiecał Donald Trump. Ale jeśli nowy prezydent skupi się tylko na przywracaniu status quo sprzed 2016 r., rozczarowanie nim przyjdzie dużo szybciej niż Trumpem.

Koziński: Joe Biden dziś jest przede wszystkim "anty-Trumpem".
Koziński: Joe Biden dziś jest przede wszystkim "anty-Trumpem".
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | PAP/EPA/JIM LO SCALZO, JIM LO SCALZO
Agaton Koziński

Najprostsze wytłumaczenie wygranej Bidena - zwyciężył on, bo startować nie mógł Barack Obama. Były prezydent mocno wsparł kampanię swego zastępcy, chwilami można było wręcz odnieść wrażenie, że to on walczy o swoją trzecią kadencję. Faktem jest, że Obama kończył swą prezydenturę, ciesząc się dużą popularnością. Cztery lata temu nie przeszła ona na Hillary Clinton, ale na Bidena już tak. W połączeniu z zawodem, jakim były rządy Trumpa (zwłaszcza ostatni ich rok), dało to kandydatowi Demokratów zwycięstwo.

Ale jeśli Biden uzna, że wystarczy mu być jak Obama, to bardzo szybko się przekona, jak to jest rządzić w sytuacji gwałtownego spadku popularności.

Joe Biden prezydentem-elektem. Jak zmieniła się Ameryka?

Trump rządził tylko cztery lata, ale przez ten czas Ameryka stała się innym krajem. Widać to choćby po prostym zestawieniu liczb. W 2004 r, gdy reelekcję uzyskał George W. Bush, on oraz John Kerry uzyskali we dwóch 121 mln głosów. W 2008 r. w wyborach dwaj główni kandydaci (Obama i John McCain) otrzymali łącznie 129,4 mln głosów. Cztery lata później (Obama i Mitt Romney) - 126,8 mln. Gdy w 2016 r. wygrywał Trump, on i Clinton razem otrzymali 128,8 mln głosów.

W tym roku Biden i Trump zgarnęli wspólnie 145,4 mln głosów, a liczenie jeszcze się nie skończyło. Tegoroczne wybory miały zdecydowanie najwyższą frekwencję w USA w XXI wieku, a w liczbach bezwzględnych - w historii wyborów prezydenckich w USA.

Ta dynamika wydarzeń najlepiej pokazuje, jak bardzo zmieniły się Stany Zjednoczone za czasów Trumpa. Co by o nim nie mówić, już wiadomo, że będzie punktem odniesienia. Kolejni politycy będą go albo potępiać, albo wspominać z rozrzewnieniem. Za cztery lata kolejne wybory w USA odbędą się pod hasłem: "czy chcemy powtórki z kadencji Trumpa". Jedni będą Trumpem straszyć, inni podkreślać, że tylko on myślał o USA jako o wielkim kraju.

Bo Trump poruszył Ameryką - i całym światem - jak mało który prezydent przed nim. To stąd rekordowo wysoka frekwencja. To dlatego obserwowaliśmy wyjątkowo gorącą kampanię. To dlatego właściwie cały ten rok przez USA przetaczały się burzliwe protesty. To dlatego Ameryka dziś jest tak skrajnie politycznie spolaryzowana - tak bardzo, że już pojawiają się analizy mówiące o tym, że Biden zwyczajnie nie będzie w stanie rządzić krajem tak mocno podzielonym.

Nawet liberalny w swej linii redakcyjnej "Financial Times" zastanawia się, czy nowy prezydent nie stanie się po prostu "kulawą kaczką" - tym bardziej, że kontrolowany przez Republikanów Senat ma możliwość blokowania mu wielu ruchów. Biden, który nie wymyśli nowej politycznej drogi na swoją prezydenturę, okaże się porażką.

Joe Biden prezydentem-elektem. Trumpizm nie zniknie z przestrzeni

Bo też nazwijmy rzecz po imieniu. To nie Biden wygrał - on tylko czekał, aż rywal popełni błędy. Trump tych wyborów przegrać nie musiał. Gdyby nie jego arogancja i wyjątkowy talent do obrażania wszystkich dookoła. Gdyby bardziej pokazywał, że jego rolą jest służenie obywatelom, a nie robienie show. Gdyby wreszcie z większym wyczuciem zarządzał pandemią. To były te błędy, które przesądziły o jego porażce. A Biden tylko na nie czekał i nie zmarnował swej szansy, gdy pojawiła się okazja przejęcia władzy.

Ale w tych wyborach Trumpa poparło przeszło 70 mln Amerykanów. Cztery lata wcześniej wygrał, zdobywając 63 mln głosów. Widać więc, że on trafił w nerw bardzo dużej części obywateli USA. Oni z całego serca popierają jego strategię "America First" i wszystko, co się za nią kryje. I oni nie znikną nagle.

Biden musi o tym pamiętać. Jeśli chce być dobrym prezydentem, musi zrozumieć, dlaczego tak wielu Amerykanów zanegowało osiem lat rządów Obamy i zagłosowało w 2016 r. na Trumpa. Dlaczego tak wielu poparło go teraz, choć przecież nie było dnia, gdy media na całym świecie wylewały na niego wiadra pomówień i oskarżeń.

Bo świat się zmienił. Obama był ostatnim prezydentem ery postzimnowojennej. Po rozpadzie ZSRR na świecie byliśmy świadkami Pax Americana, sytuacji, gdy USA decydowały o wszystkim. Ale wraz z końcem rządów Obamy ten świat się skończył. Symbolicznie tym końcem był kryzys finansowy 2008 r. Poparcie dla Trumpa było formą szukania nowych rozwiązań, reakcją na zmieniającą się konfigurację świata.

Trump w oczach Amerykanów zawiódł - dlatego kolejna zmiana w Białym Domu. Ale jeśli Biden uzna, że wystarczy robić to samo, co robił Obama, to już przegrał. Bardzo szybko w jego kontekście będzie się pisało o ancien regime, natychmiast pojawiają się analogie historycznej z restauracją Burbonów po rządach Napoleona.

Jeśli Biden chce dobrze wywiązać się ze swej roli, musi wyjść poza swoją liberalną bańkę świata sprzed 2008 r. Tylko w ten sposób ma szansę być kimś więcej niż "anty-Trumpem".

Agaton Koziński dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
joe bidenDonald Trumpwybory w usa
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)