Kościół nie uczy się na własnych błędach [OPINIA]
Apel przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski o post i modlitwę w intencji ojczyzny to smutny dowód na to, że Kościół i sam abp Stanisław Gądecki nie uczą się na błędach. Sojusz ołtarza z PiS był szkodliwy dla Kościoła, gdy partia ta była u władzy, a teraz jest dodatkowo pozbawiony jakiegokolwiek politycznego czy eklezjalnego sensu - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Modlitwy i postu nigdy za wiele - dla mnie, jako człowieka wierzącego, to oczywiste. Warto też modlić się - jeśli ktoś wierzy w siłę modlitwy - za nasz kraj, szczególnie, że w jego otoczeniu toczy się wojna, a politycy są tak bardzo zajęci rozgrywkami o wpływy, że niekiedy zdają się zapominać o interesie społecznym.
Gdyby apel arcybiskupa Gądeckiego rzeczywiście ograniczał się do wołania o modlitwę i post, a nie zawierał przy tym całego zestawy postulatów i opinii politycznych, to nie pozostawałoby mi nic innego jak mu przyklasnąć.
Problem polega na tym, że przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski na ostatniej prostej swojej posługi zaczął mówić językiem PiS i suflować wiernym narrację tej partii. A to nie jest ani przesadnie religijne, ani nie przynosi najmniejszych korzyści Kościołowi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Narracja PiS w ustach arcybiskupa
Język, obrazowanie i narracja Prawa i Sprawiedliwości obecna jest w tym dokumencie niemal od pierwszych zdań.
"Wyzwania, jakie przychodzą zarówno ze Wschodu, gdzie toczy się wojna, jak i z Zachodu, gdzie obserwujemy poważne zmiany kulturowe oraz dążenie do przekształcenia Unii Europejskiej w jedno państwo, stawiają dziś pytanie o niepodległość Polski. Nie możemy stać się pokoleniem, które przejdzie do historii jako to, które - podobnie jak nasi ojcowie w XVIII w. - doprowadziło do upadku polskiej państwowości. Aby uniknąć tego ryzyka nie możemy na naszych rodaków patrzeć jak na wrogów; nie możemy dopuścić do zwycięstwa ducha podejrzliwości i rozbicia narodowej wspólnoty" - czytamy w drugim akapicie.
Choć trudno nie zgodzić się z tym, że Polska jest podzielona - a Polska potrzebuje dialogu, a nie nieustannego sporu - jednocześnie nie da się nie zauważyć, że arcybiskup Gądecki, dokładnie tak samo jak Jarosław Kaczyński, uznaje atak Putina na Ukrainę i debatę nt. reformy traktatowej w Unii Europejskiej za równorzędne zagrożenia dla polskiej niepodległości.
A to jest, jak się zdaje, znaczące nadużycie, także dlatego, że - wbrew słowom przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski - nikt z politycznych, unijnych decydentów nie proponuje obecnie powołania jednego państwa europejskiego. Nie ma na to także zgody wśród najważniejszych polityków niemieckich i francuskich. Straszenie zagrożeniem utraty niepodległości przez "przekształcenie Unii Europejskiej w jedno państwo" nie ma więc wiele wspólnego z rzeczywistością, ale za to kapitalnie wpisuje się w narrację PiS.
Taką samą narrację znajdziemy we fragmentach poświęconych kwestiom konstytucyjnym. W tej sprawie przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski milczał przez całe lata, gdy rządził PiS, ale teraz opowiada się za - uwaga - tym "aby jedna partia czy koalicja polityczna nie sprawowała pełni władzy w państwie - jak dzieje się w ustroju totalitarnym - lecz, aby niektóre instytucje władzy znajdowały się w pieczy sił opozycyjnych lub były w ogóle niezależne od jakichkolwiek partii politycznych".
Arcybiskup Gądecki dyskretnie pomija fakt, że tak się właśnie obecnie dzieje, bowiem prezydent Andrzej Duda jako żywo reprezentuje inną opcję polityczną. Ciekawe też, że arcybiskup zdaje się nie dostrzegać, że to Prawo i Sprawiedliwość rozpoczęło etap zawłaszczania wszystkich instytucji państwowych i że to jego rządu były początkiem procesu, w którym obóz władzy wziął wszystko.
Nawet jeśli uważam, że niestety rząd Donalda Tuska idzie jak burza wytyczonym przez poprzedników szlakiem (a tak to postrzegam), to niestety tej świadomości, kto pewne procesy rozpoczął, nie widzę u arcybiskupa. On zachowuje się tak, jakby to dopiero ta ekipa rozpoczęła proces zawłaszczania państwa. Tyle że to nie jest prawda, za to świetnie wpisuje się w narrację PiS, które nagle odkryło w sobie pragnienie podziału władzy.
Debata, ale tylko o tym czego chcemy
Apel ten jest także smutnym dowodem na to, że arcybiskup Gądecki nie dostrzegł nie tylko, że zmieniła się władza, ale także nie zrozumiał, że jednym z powodów tej zmiany politycznej jest głęboka zmiana społeczna i polityczna, jaka dokonała się w Polsce.
Młodsze pokolenie Polek (i w mniejszym stopniu, ale także Polaków), a także pewna część średniego i starszego zagłosowała nie tylko przeciw PiS, ale i przeciwko prezentowanej przez tę partię agendzie obyczajowej (w znacznym stopniu zgodnej z poglądami Kościoła). To właśnie ta grupa, z perspektywy polityki i społeczeństwa znacząca, domaga się teraz zmian, a przynajmniej poważnej debaty na tematy obyczajowe.
Co im do zaproponowania ma arcybiskup? Jak postrzega debatę nad istotnymi dla nich tematami? Czy widzi możliwość przyznania jakichś uprawnień parom jednopłciowym (na co przypomnijmy zgadza się choćby papież Franciszek)? A może widzi konieczność zmiany zapisów dotyczących uzgodnienia płci, zgodnie z którymi osoby transpłciowe muszą zaskarżyć do sądu swoich rodziców? Nic bardziej błędnego.
Arcybiskup w oświadczeniu, jakie wydał, oznajmił, że dyskusji na żadne niewygodne z perspektywy Kościoła tematy być nie może, bo to szkodzi wspólnocie narodowej.
"Jeśli chcemy przetrwać jako wspólnota, nie możemy w tym trudnym momencie otwierać zasadniczych sporów odnośnie do wartości konstytucyjnych. Nie jest to zatem czas na ideologiczną walkę. Nie jest to czas na populistyczne działania w rodzaju referendum w sprawie aborcji. Nie jest to czas na podważanie konstytucyjnej wartości małżeństwa jako związku jednej kobiety i jednego mężczyzny. Nie jest to również czas na wprowadzanie do systemu prawnego pojęcia tzw. mowy nienawiści, wykluczającego z debaty publicznej temat wyjątkowości instytucji małżeństwa, prawo dzieci do życia czy zgody na okaleczanie nastolatków" - napisał arcybiskup.
Pomijając już fakt, że w ten sposób zamyka się debatę na istotne dla sporej części Polaków tematy, to już sam język opisu i stawiania sprawy jest jednostronny. Sprzeciw wobec mowy nienawiści nie jest w żaden sposób sprzeczny z chrześcijaństwem, a ten model jego przedstawiania to narracja skrajnej populistycznej prawicy, a nie Watykanu, który hate speech się sprzeciwia.
Trudno też zgodzić się do sprowadzania kwestii procedury uzgodnienia płci (która w Polsce zasadniczo nie dotyczy nastolatków) do okaleczania. Wszystko to sprawia, że list jest napisany językiem napastliwym, jednostronnym, pozbawionym empatii i wpisującym się, a nawet utrwalającym podział.
Konieczna zmiana
Nie jest to, niestety, pierwszy tego rodzaju dokument wystosowany przez arcybiskupa Gądeckiego. Kilka tygodni temu przewodniczący Episkopatu Polski napisał jednoznaczny politycznie list do skazanych byłych ministrów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, a w kolejnych jego wypowiedziach wraca - mniej lub bardziej otwarcie - narracja PiS.
To w sytuacji, gdy w Polsce nie tylko rządzi inna ekipa - która doszła do władzy, bo wyborcy mieli dość prawicowej narracji - ale i dokonuje się głęboka laicyzacja, nie służy Kościołowi. Jego hierarchowie powinni zacząć szukać nie tylko przestrzeni dialogu z nową władzą (a są w niej ludzie wierzący i otwarci na taki dialog), ale i znaleźć język, w którym będą mogli się komunikować nie tylko z twardym elektoratem PiS, ale także z tymi, którzy do niego nie należą.
Opowieści o "okaleczaniu nastolatków" z pewnością nie są takim językiem.
Czy arcybiskup Gądecki jest w stanie szukać takiego nowego języka? Obawiam się, że nie. On już nie wyciąga wniosków z własnych błędów. I dlatego dobrze, że niebawem - za niespełna miesiąc - na stanowisku przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski dojdzie do zmiany. Jeśli mnie coś niepokoi, to tylko to, że niestety nie widzę nikogo, kto miałby szansę na uzyskanie większości w KEP, kto miałby odwagę zmienić język na bardziej otwarty i zacząć realny dialog ze wszystkimi stronami.
Polscy biskupi - choć oczywiście różnią się między sobą - mają bowiem jedną wspólną cechę: żaden nie chce się wychylać. A to jest dla Kościoła w Polsce zabójcze.
Tomasz P. Terlikowski* dla Wirtualnej Polski
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in.: "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".